Artykuły

Michnik i polityczne zombie

Polski teatr przepracowuje doświadczenie z Krakowskiego Przedmieścia - pisze w felietonie dla e-teatru Witold Mrozek.

Już w "Kazimierzu i Karolinie" Jana Klaty (Teatr Polski we Wrocławiu, premiera 23.10.2010) pojawiał się krzyż z puszek po piwie i znana z internetu piosenka, zbudowana na samplach wypowiedzi obrońców krzyża (tego z drewna). W Bydgoszczy, na wielkopiątkowej premierze "Dziadów" Pawła Wodzińskiego, barierki - jak z Krakowskiego Przedmieścia - odgradzają bawiący się salon warszawski od tłumu trzymającego wysoko, jak wyrzut sumienia, fotografię zamordowanego Rollisona - i krzyż właśnie. Początkowy obrzęd rozgrywa się wśród biedaków zamieszkujących baraki i namioty polskiej faweli. Wodziński zrobił z "Dziadów" opowieść o budowaniu politycznej wspólnoty na peryferiach, o szukaniu siły przez bezsilnych, wykluczonych, pogardzanych - i o pułapkach związanych ze znajdowaniem tej siły w micie.

Podawany ze stosunkowo niewielkimi skrótami tekst, reżyser poprzetykał dawnymi relacjami cudzoziemców z podróży po polskich ziemiach; obok stereotypowych narzekań na bałagan i anarchię, przykuwa uwagę powracający w tych opowieściach wątek fatalnej sytuacji klas ludowych, przede wszystkim - tkwiących w pańszczyźnianej bądź popańszczyźnianej nędzy chłopów, poniżanych przez elity, poniżane z kolei ze względu na swoją peryferyjną pozycję w nowożytnej Europie. Szkoda tylko, że zastosowany przez Pawła Wodzińskiego język teatralny nie do końca uniósł przemyślaną i przewrotną interpretację. Pamiętam wiele artykułów Wodzińskiego - i nie mogę oprzeć się myśli, że może dużo chętniej przeczytałbym napisany przez niego obszerny esej - o "Dziadach" i wykluczeniu, centrum i peryferiach, teatrze i polityce. Czekam, aż Wodziński napisze taką książkę.

Wracając z bydgoskiej premiery - w Wielką Sobotę - przeczytałem natomiast na łamach "Gazety Wyborczej" esej Adama Michnika. Lektura "Naszej przemocy, naszej zarazy" prowadzi do wniosków dokładnie odwrotnych. Pełna patosu forma, rozbuchana erudycja autora, popis eseistycznej ekwilibrystyki - wszystko to skrywa parę myśli, które wyrazić można w dwóch-trzech zdaniach. Nie są to myśli szczególnie odkrywcze, podane są za to na srebrnej tacy z wyborną cytatową sałatką z przedwojennych czasopism literackich i poprzedzone poetycką zupą - w miśnieńskiej wazie. Projekt komunistyczny był złem równym projektowi nazistowskiemu - tę myśl naczelnego "Wyborczej" znamy już od dawna, dobitnie wyraził ją odpowiadając choćby na francuską krytykę Wajdowskiego "Katynia". Osobiście uważam ten sąd za niesłuszny, jednak nie czas teraz na dołączenie do długiego rzędu porównujących totalitaryzmy polemistów.

Ciekawsza jest myśl druga, stanowiąca główne przesłanie opublikowanego na pełnych czterech stronicach "Świątecznej" eseju. Żyjemy bowiem - albo przynajmniej Michnik żyje - nie tylko w czasach zagrożenia demokracji (to wiemy już od dawna), ale i w epoce symetrycznej względem lat trzydziestych XX w., stanowiącej w zasadzie powtórzenie ówczesnej eskalacji dążeń totalistycznych i autorytarnych. Adam Michnik polemizuje z myślą, jakoby dążenia te były obce polskiej historii, jakoby w Polsce nie było nigdy prawdziwych faszystów ani komunistów, a ci, którzy totalistyczne projekty na polskiej ziemi snuli i realizowali, byli w istocie zawsze agentami obcych mocarstw czy "formacji kulturowych". I słusznie zwalcza redaktor-eseista ten fałszywy sąd.

Michnik nie poprzestaje jednak na solidnie udokumentowanej historycznej argumentacji, a rozciąga swoją dziejową diagnozę na chwilę obecną. "Najpierw są słowa. Marzenia o wieszaniu łajdaków czy nowej szansie dla dyktatury proletariatu. Potem przychodzi noc długich noży czy noce moskiewskie, gdy rozstrzeliwano ludzi tysiącami" - zaczyna autor i potem napięcie już tylko rośnie. Historyczne role przydziela się tu współczesnym aktorom - wieszać łajdaków będą rzecz jasna entuzjaści cytowanego w tekście, lecz niewymienionego z nazwiska, Jarosława Marka Rymkiewicza. Odpowiedzialnych za nadchodzące noce moskiewskie Michnik nazywa natomiast po imieniu - po prostu KPP zgubiło z nazwy jedno "P" i stało się KP - "Krytyką Polityczną", wydającą złowieszcze książki groźnego leninisty, Sławoja Žižka. Zresztą wielu publicystów związanych z "Krytyką", między innymi jej wieloletni redaktor artystyczny, Artur Żmijewski, zostało niedawno zdekonspirowanych na łamach "Gazety" przez Tadeusza Sobolewskiego jako wyznawcy północnokoreańskiej idei Dżucze. Nie wiem zatem, czy przydzielenie zespołowi naszego kwartalnika roli stalinistów nie jest daleko posuniętym eufemizmem. Pozostaje natomiast pytanie - co z nocą długich noży? Przecież były to wewnętrzne porachunki obozu nazistowskiego, którego brunatne kostiumy przygotowano dla działaczy PiS. Czy naczelny "Gazety" spodziewa się mordów politycznych wewnątrz partii Jarosława Kaczyńskiego?

Esej ze "Świątecznej" oczywiście nie zaskakuje. To kolejny etap konstrukcji rozbudowanej dziejowej metafory Adama Michnika - zanim odkrył on w sobie Słonimskiego, a w lokalu na rogu Świętokrzyskiej i Nowego Światu spotkał zombie z KPP, to w szeregach entuzjastów PiS zdemaskował zabójców prezydenta Narutowicza. Nie wiem tylko, czy którakolwiek z głów państw - zamordowana i niedawno wybrana - ucieszyłaby się z takiego porównania. Ateista i katolik-tradycjonalista, mason i patriarchalny konserwatysta, postać z Żeromskiego i postać z Kitowicza. I jak tu zgodzić się z historyczną paralelą Michnika-Słonimskiego, skoro przed dziewięćdziesięcioma laty prezydent Narutowicz zdawał się wyprzedzać nasze czasy o lat co najmniej dwieście?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji