Artykuły

Świat bez herosów

Nie wierzę, by stawianie absurdalnej tezy o zestarzeniu się klasyki i przedstawianie wizji świata bez herosów było celowym zamiarem organizatorów. Jestem skłonna uznać podobny dobór repertuaru za "kuratorską prowokację" - IV Europejskie Spotkania Teatralne "Bliscy Nieznajomi" w Poznaniu podsumowuje Agata Drwięga z Nowej Siły Krytycznej.

"Kto w dzisiejszych czasach może być herosem albo heroiną? Czy osobie noszącej to miano wolno popełniać błędy? Gdzie współcześnie należy szukać herosów?" - takie pytania (między innymi) były zadawane poznaniakom przy okazji tegorocznej edycji Europejskich Spotkań Teatralnych "Bliscy Nieznajomi". Z wypowiedzi ankietowanych (całość do obejrzenia na facebooku Teatru Polskiego w Poznaniu - gorąco polecam) nie sposób zbudować choćby ogólnego, ale spójnego portretu herosa. Pytani wskazywali postaci zarówno życia publicznego, jak i prywatnego, rzadko odwoływali się do przykładów zaczerpniętych z literatury. Okazuje się jednak, że istnieją w naszej zbiorowej świadomości postaci, które wszyscy "znamy, znamy", a ich postępowanie klasyfikujemy jako heroiczne.

Tegoroczni "Bliscy Nieznajomi" zostali pomyślani jako przegląd bohaterów (utożsamionych przez organizatorów z "herosami i heroinami") obecnych w naszej kulturze i zbiorowej świadomości. Widzowie mogli m.in. prześledzić losy słynnych średniowiecznych kochanków Abelarda i Heloizy oraz przypomnieć sobie najważniejsze postaci lektur szkolnych, takie jak Edyp czy Don Kichot. Nie zabrakło także dzielnego wodza Winnetou oraz Juraja Janosika, których przygody były inspiracją zabaw wielu pokoleń dzisiaj już dorosłych dzieci. Organizatorzy festiwalu starali się odpowiedzieć na pytanie o rolę herosów we współczesnym społeczeństwie. Czy ich obecność jest wciąż uzasadniona, a może powinniśmy stworzyć sobie nowych bohaterów, bo starzy są zbyt anachroniczni? Jaką obecnie spełniają rolę? Refleksje, do jakich prowadzą festiwalowe spektakle, są raczej smutne i przeczą utartym stwierdzeniom o ponadczasowym znaczeniu wartości wyznawanych przez prezentowane postaci.

Postawa "Don Kichota" Cervantesa może wzbudzać podziw i zazdrość. Niejeden chciałby mieć tak silną wiarę we własne przekonania, by móc bezgranicznie się w niej zatracić i być w tym szaleństwie szczęśliwym. "Don Kiszot" [na zdjęciu] Mateusza Pakuły w reżyserii Macieja Podstawnego znacząco różni się od swego pierwowzoru. Rycerz Smętnego Oblicza został przez twórców przeniesiony do współczesności. La Manchę zamieniono na warszawski Dworzec Centralny, Dulcyneę na galeriankę, a poczciwy Rosynant chyba wylądował w przetwórstwie mięsnym. Sam Błędny Rycerz skończył jako bezdomny, który zamiast walczyć o szlachetne idee, wycofał się ze społeczeństwa. W oczach innych ludzi to nadal pomyleniec, ale jego szaleństwo nie objawia się w bezwzględnej walce o swoje racje, a poprzez całkowitą alienację. Bohater Adama Ferencego jest outsiderem zamkniętym we własnym świecie. Nie wiadomo, dlaczego przyjął pozę literackiego pierwowzoru, to nie jest istotne. Kiedy wygłasza bełkotliwe monologi o ludzkości i cudownej wyspie, mógłby uchodzić za Sokratesa ulicy. Jego nieszczęście polega jednak na tym, że zdaje sobie sprawę z własnej śmieszności (takiej świadomości brakowało bohaterowi Cervantesa). Sam nie wierzy w to, co mówi, jest karykaturą postaci, którą naśladuje.

Po wyjściu z "Sorry, Winnetou" (reż. Piotr Ratajczak) usłyszałam z ust pana około sześćdziesiątki, że właśnie zabito największego bohatera jego dzieciństwa. No cóż. Sama lubiłam bawić się w Indian i (mimo różnicy wieku) rozumiem, jak bardzo ten pan musiał być rozczarowany widząc Old Shatterhanda, który odmówił zawarcia przymierza krwi z Winnetou. Utopijna wizja przyjaźni ponad różnicami kulturowymi, jaką kiedyś zachwycała trylogia Karola Maya, twórców wałbrzyskiego spektaklu denerwuje swoją naiwnością. W teatrze mamy obóz dla uchodźców, w którym skaczą sobie do gardeł Serb z Albańczykiem, a w massmediach co raz słuchamy o ograniczeniach, jakie Francuzi nakładają na obywateli wyznających islam, śledzimy niekończącą się wojnę domową w Palestynie, boimy się fali uchodźców z Libii. Sorry, Winnetou, w naszym świecie twój system wartości nijak się nie sprawdza.

Skoro mowa o bohaterze z dzieciństwa, nie mogę nie wspomnieć czesko-polsko-słowackiej koprodukcji "Jánošík Janosik Jánošík" (reż. Jakub Krofta, Łukasz Kos, Ondrej Spišak). Historię karpackiego Robin Hooda znają chyba wszyscy mieszkańcy państw, które wzięły udział w projekcie. Trzy spektakle złączone w jeden pokazały, jak różne emocje wzbudza dziś harnaś, który całą swoją sławę zawdzięcza zaledwie rocznej działalności zbójeckiej. Dla Słowaków Juraj jest bohaterem narodowym, toteż jego losy przedstawiono z odpowiednim namaszczeniem, a elementem scenografii najbardziej zapadającym w pamięć jest ołtarz, w centrum którego znajduje się portret zbója do złudzenia przypominającego Jezusa Chrystusa. W części zrobionej przez Polaków legendarny rozbójnik został wytropiony i pokonany przez nowego superbohatera w skórzanych spodniach i kamizelce kuloodpornej. Czesi natomiast sprowadzili przygody zbója do anegdotek związanych z miejscami odwiedzanymi przez wycieczkę szkolną. Jedyną postacią naprawdę zafascynowaną losami bohatera jest tutaj podstarzały przewodnik, który zwiedzając kolejne miejsca, przypomina sobie swoje młodzieńcze uniesienia i utożsamia swoją przeszłość z losami Janosika. Twórcy żadnej z adaptacji nie wierzą w "życie wieczne" harnasia.

Na koniec o odczytaniach dwóch największych arcydzieł dramatycznych naszego kręgu kulturowego. "Król Edyp" i "Hamlet", oba w reżyserii Dmitrija Bogomazowa, zostały zrealizowane z należytą czcią, a ich forma inscenizacyjna wywołała olbrzymie poruszenie wśród publiczności. Przepiękna, monumentalna scenografia nie była jednak w stanie zagłuszyć wrażenia, że oto po raz kolejny opowiedziano dwie doskonale znane historie, które nijak nie odnoszą się do naszego tu i teraz. Akcję największej greckiej tragedii umieszczono wśród antycznych rzeźb. Kostiumy aktorów upodabniają postaci do białych marmurowych posągów, a ich sposób poruszania się nawiązuje do koturnowego stylu gry. Podobnie sformalizowana jest historia duńskiego księcia. Scenografię pierwszego aktu spektaklu zbudowano z malowanych zasłon, symbolicznie odnoszących się do miejsc akcji. Druga część rozgrywa się w przestrzeni, której punkt centralny stanowi gigantycznych rozmiarów ludzka czaszka. Przyznaję, wizualne wrażenie jest piorunujące. Nie mogę się tylko pogodzić z takim zamknięciem klasyki w muzeum. Bo jak inaczej nazwać zawężanie interpretacji tekstu wyłącznie do naszego wyobrażania o czasie, w jakim powstał? Efekt wizualny, czystość formalna, dopracowanie choreografii - te wszystkie elementy są ważne, jednak estetyczne poruszenie widza to zdecydowanie za mało, gdy w tle toczy się historia Edypa albo Hamleta! Gdy mija pierwszy zachwyt konceptem inscenizacyjnym, pozostaje rozczarowanie brakiem pomysłu na interpretację tekstu. Wystawianie arcydzieł ma sens, gdy twórcy chcą coś za ich pomocą przekazać, a nie wyłącznie stworzyć ładną ilustrację. No, chyba że wysnują wniosek o całkowitym wyczerpaniu tematu.

Wszystkie spektakle zaprezentowane w ramach tegorocznych Bliskich Nieznajomych prowadzą do wniosku, że dawni herosi nie sprawdzają się we współczesnych realiach, a tylko ograniczanie do roli emblematów epoki w jakiej powstali, może uchronić ich przed śmiesznością. Oczywiście to konkluzja, z którą nie sposób się zgodzić. Teksty należące do kanonu są ponadczasowe (i właśnie dlatego zasługują na miano kanonicznych).

Nie wierzę, by stawianie absurdalnej tezy o zestarzeniu się klasyki i przedstawianie wizji świata bez herosów było celowym zamiarem organizatorów. Jestem skłonna uznać podobny dobór repertuaru za "kuratorską prowokację". Jednak mimo wszystko, w ciągu minionego tygodnia zabrakło mi choćby jednego spektaklu przemawiającego za aktualnością problemów takich postaci jak Don Kichot, Elektra czy Hamlet. Odczuwam również niedosyt jeśli chodzi o redefinicję pojęcia heroiczności. W kontrze do bohaterów nie potrafiących sprostać naszym postmodernistycznym wymaganiom, nie pojawili się nowi. Ani ci, którym przyznano pokojową Nagrodę Nobla, ani tacy, którzy pracując na trzy etaty walczą o utrzymanie rodziny. Ci ostatni są mi bliżsi niż sylwetki znane z telewizji. Jednych i drugich w czasie "Herosów i Heroin" zabrakło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji