Artykuły

Bo to, co nas podnieca, to się nazywa kasa

Stare gwiazdy teatralne zrywają przedstawienia, bo chcą jurorować w programach telewizyjnych. Młodzi radzą sobie lepiej: grubą forsę zarabiają w serialach, a marzenia realizują na prywatnych scenach - pisze Leszek Bugajski w Newsweeku.

Ogólnie rzecz biorąc, sytuacja wygląda na mało skomplikowaną. Oto zatrudniona w teatrze na etacie aktorka nie przyszła do pracy, spektakl trzeba było odwołać, publiczność przeprosić, koledzy aktorzy zostali z niczym, tak i personel techniczny. Zdarza się tak w przypadkach losowych. Ale tym razem aktorce szczęśliwie nic się nie przydarzyło - wybrała inny, bardziej opłacalny występ. Jej decyzja i ona ponosi konsekwencje. To proste: dyscyplinarne zwolnienie z pracy. I na tym sprawę można by było zakończyć. Dorosła osoba świadomie dokonała wyboru i musiała wiedzieć, co jej grozi. Koniec. No, prawie koniec.

Gdyby afera zdarzyła się w Starej Piwnicznej, to pewnie żadna gazeta nie zająknęłaby się o tym przypadku. Tu jednak mamy do czynienia zjedna z najpopularniejszych polskich aktorek - Grażyną Szapołowską. Miejscem niedoszłego występu jest zaś Teatr Narodowy w Warszawie, a więc z definicji główna scena w kraju, którym kieruje jeden z najbardziej cenionych aktorów - Jan Englert. Natomiast komercyjnym występem aktorki było jurorowanie w mocno promowanym przez TVP show "Bitwa na głosy". Wszystkie elementy układanki pochodzą z najwyższych półek w swoich kategoriach.

Wypada więc przyjrzeć się zdarzeniu nie tylko ogólnie. Szapołowska miała grać w "Tangu" Mrożka wyreżyserowanym przez Jerzego Jarockiego. Obok niej w obsadzie spektaklu znajdowały się inne gwiazdy, m.in. Jan Frycz, Jan Englert, a z młodych Marcin Hycnar, więc nie ma co się dziwić, że widownia na kameralnej scenie Teatru Narodowego przy ul. Wierzbowej zapchana była zawsze po brzegi. W sobotę 9 kwietnia o godzinie 19 światła nad widownią jednak nie zgasły. Przedstawienie się nie rozpoczęło. Aż w końcu do zniecierpliwionej publiczności wyszedł Jan Englert, dyrektor artystyczny Teatru Narodowego, i oznajmił, że spektakl musi odwołać, bo w teatrze nie pojawiła się Grażyna Szapołowska. Poinformował, że wybrała udział w muzycznym show na żywo w publicznej telewizji. I dodał z przekąsem, że to znak naszych czasów.

Co miał na myśli? Pewnie to, że aktorzy są mocniej niż kiedykolwiek wcześniej rozdarci między lojalnością wobec teatru, w którym powinni się realizować artystycznie, a możliwością zarabiania niewspółmiernie większych niż w teatrach pieniędzy w show-biznesie. Trudno im się dziwić. Każdy chce żyć jak najlepiej. Mówi o tym wprost Arkadiusz Jakubik, aktor i reżyser, który przez lata zachowywał artystyczną niezależność, ale ostatnio dał się skusić reklamie: - Każdy artysta sam musi sobie wyznaczyć granicę obciachu, by móc bez obrzydzenia spojrzeć w lustro. Ale zakazać działań komercyjnych nie można, bo choć pewnie każdy aktor by chciał, z uprawiania sztuki wyżyć się nie da. A podział na aktorów od sztuki i od komercji się zaciera. Kilka lat temu jeszcze było oburzenie, jak to możliwe, żeby aktor Teatru Narodowego reklamował fast foody, a następnie występował u Grzegorzewskiego...

Aktorzy lawirują pomiędzy sztuką i komercją, co bywa kłopotliwe dla teatrów ze względów organizacyjnych, ale często również im się opłaca. Zdobyta na przykład w sitcomach popularność aktorów przyciąga na widownię publiczność liczniejszą niż dawniej. Do Narodowego tłumy walą przecież nie tylko dlatego, że sztuki reżyseruje Jerzy Jarocki, czy wybitny Francuz Jacques Lassalle, lecz także - a może przede wszystkim - dlatego, że grają m.in. Małgorzata Kożuchowska z serialu "M jak miłość", Piotr Adamczyk, który wsławił się ostatnio występem w "Och, Karol 2", Małgorzata Foremniak sędziująca w programie telewizyjnym "Mam talent", czy Danuta Stenka, która zdobyła szacunek rolami teatralnymi, ale wielką popularność udziałem w "Nigdy w życiu", filmie - delikatnie mówiąc - lekkim. Wystarczy spojrzeć na reklamujące spektakle plakaty, którymi obwieszony jest Teatr Narodowy: same twarze z telewizji.

Teraz się okazało, że to lawirowanie jest coraz trudniejsze i to, co było zamiatane gdzieś pod teatralny dywan, wypłynęło na wierzch. Sytuacja przypomina to, co się dzieje w piłce nożnej. Kluby (czyli w naszym przypadku teatry) szkolą zawodników, inwestują w nich, a kiedy przychodzi wezwanie, muszą najlepszych zwalniać na zgrupowania kadry narodowej (do telewizji), co dezorganizuje cykle treningowe, a niekiedy skutkuje też kontuzjami przynoszącymi szkodę ich interesom. Nic dziwnego, że kluby się przeciwko temu coraz głośniej buntują, ale zawsze taktycznie przemilczają fakt, że wylansowanego w reprezentacji zawodnika można później odstąpić za wyższą sumę transferową. Piłkarskie władze na razie nic nie robią, by jakoś tę sytuację uregulować, natomiast w swoim ogródku postanowiło posprzątać Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (MKiDN).

W grudniu ubiegłego roku powstał więc projekt zmiany ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej, który trafił już do Sejmu. Rzecznik prasowy MKiDN Maciej Babczyński poinformował nas, że ustawa nie przewiduje zakazu pracy aktora poza teatrem, wprowadza natomiast obowiązek uzyskania zgody na takie zatrudnienie.

Chodzi o to, by aktor występujący w reklamie czy serialach nie dezorganizował pracy jego macierzystej sceny, a także o to, by instytucja utrzymywana ze środków publicznych nie ponosiła nieuzasadnionych kosztów.

Odnosząc to do konkretnej sytuacji, byłoby pewnie tak, że jeśli producentowi "Bitwy na głosy" zależałoby na udziale Grażyny Szapołowskiej w programie, a - jak to się zdarzyło 9 kwietnia - nie było możliwości zmiany w repertuarze teatralnym, musiałby on teatrowi zrekompensować straty w wysokości 16 470 zł, bo tyle wynoszą przychody z biletów sprzedanych na spektakl tamtego wieczoru. Rozgoryczenie dyrektora Englerta byłoby wtedy zapewne mniejsze. Ale nie zniknąłby podstawowy dla sprawy konflikt pomiędzy sztuką a komercją.

Nie istniałby on wtedy, gdyby nastąpił wyraźny podział aktorów na teatralnych, którzy na scenie realizują swoje ambicje artystyczne, oraz na filmowych i serialowych, popularniejszych i bogatszych od tych pierwszych, ale pewnie niespełnionych artystycznie. Coś za coś. Jednak status aktora teatralnego, spotykającego się co wieczór z żywą publicznością, nakłada specjalne obowiązki. "Wpojono we mnie nieprawdopodobną odpowiedzialność za fakt pracy w instytucji publicznej służącej ludziom - mówił w kwietniu 2009 roku nieżyjący już Zbigniew Zapasiewicz w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". - W związku z tym moim psim obowiązkiem jest odrzucenie wszystkiego, co dotyczy moich kłopotów prywatnych, i poświęcenie się do końca teatrowi. Uczono mnie i do dzisiaj tego przestrzegam, że np. nie wolno mi nie przyjść do pracy. Wszystko jedno, co by się ze mną nie stało. (...) W dniu śmierci mojej matki grałem w "Iwonie, księżniczce Burgunda" w Teatrze Powszechnym".

Dzisiaj podobnie wypowiada się Joanna Szczepkowska: - Strasznie mi przykro z powodu tej sytuacji, ale ze strony Grażyny Szapołowskiej jest ona nie do obrony. Przedstawienie teatralne jest nie tylko zobowiązaniem między pracownikiem a dyrektorem, ale zawsze było i jest pewną honorową decyzją. My gramy nawet w tragicznych sytuacjach. Niedawno w Teatrze Narodowym grał ze mną aktor bardzo ciężko chory i do głowy mu nie przyszło, żeby odwołać spektakl.

Ta, jak to nazywa Szczepkowska, normalna etyka aktorska, jest przestrzegana przez środowisko teatralne bez zastrzeżeń, co potwierdza też Jan Englert, nawiązując do zerwanego przedstawienia "Tanga": - To precedensowa sprawa w powojennej historii teatru polskiego. Za mojej pamięci nikt nie postawił kolegów i publiczności w takiej sytuacji, to nie jest zgodne z zasadami etyki aktorskiej.

I dodajmy, że będzie musiała być przestrzegana, mimo presji wywieranej na aktorów przez potrzeby komercyjnych mediów, bo rynek sztuki w Polsce, jak i zresztą w innych krajach europejskich, jest za mały, by nastąpiło wspomniane rozwarstwienie aktorów na teatralnych, filmowych i serialowych, na dodatek radzących sobie z udziałem w reklamach. Po prostu nie ma innego wyjścia w sytuacji, gdy publiczność chce oglądać tych, których lubi. Aktorzy więc muszą z rozmysłem i dużą ostrożnością handlować swoimi twarzami.

Zrozumieli to świetnie przedstawiciele młodszego pokolenia. Wzorowo radzi sobie Borys Szyc, który wywiązuje się z obowiązków teatralnych, z sukcesami gra w filmach, w serialach też nie daje plamy, pokazuje się w reklamach, a od czasu do czasu "podkarmia" tabloidy i bierze udział w talk-show. Podobnie jest z Małgorzatą Kożuchowską - trudno zliczyć seriale, w których występowała i występuje, i jeszcze brawurowo zagrała w "Miłości na Krymie" Jarockiego. Mówiła nam wówczas, że nie wyobraża sobie życia bez teatru: - Do oddychania mi jest potrzebny, do życia. W teatrze cały czas się uczę i na razie udaje mi się łączyć tę pracę z innymi zajęciami. To moja baza.

Do teatru po latach tułaczki po filmach i serialach wrócił też Piotr Adamczyk. Co prawda na warszawskich scenach gra tylko gościnnie, ale "Księżniczka na opak wywrócona" w Narodowym, w której partneruje Kożuchowskiej, jest jednym z najczęściej granych spektakli. Z kolei "Dzienniki" Gombrowicza w teatrze IMKA z Adamczykiem w roli głównej to hit sezonu. - Teatr to jest dla mnie ważna rzecz i na szczęście tak się dzieje, że oprócz grania w filmach udaje mi się również pracować w teatrach - mówi. Propozycję roli w teatrze IMKA przyjął dlatego, że Tomasz Karolak, szef tej sceny, to jego kumpel. - On się podjął sporego wyzwania: prowadzi prywatny teatr, w którym prezentuje bardzo ambitny repertuar - wyjaśnia Adamczyk. A sam Karolak twierdzi, że przez wiele lat na teatr nie miał czasu: - Ale marzyłem o swoim teatrze. Włożyłem w niego wszystkie pieniądze, które zarobiłem na filmach, serialach, programach, teraz mam wielką satysfakcję. Mógłbym sobie kupić mieszkanie w szklistym apartamentowcu, a w zasadzie nadal stałbym pod ścianą. A tak, kiedy się widzi, jak widzom mój teatr sprawia przyjemność, to chce się żyć, pracować, wymyślać, ustalać.

I to jest chyba prawdziwy znak naszych (teatralnych) czasów, a nie zerwane przedstawienie w Teatrze Narodowym, jak sugerował 9 kwietnia Jan Englert. Kształtuje się pokolenie sprawnych aktorów menedżerów, którzy wzorem wielu zagranicznych kolegów zarabiają pracą w komercyjnych przedsięwzięciach na to, by realizować artystyczne ambicje, robić teatr taki, jaki lubią, i grać w tych sztukach, które cenią. Wszystko jest kwestią organizacji pracy i rozwagi. No i poszanowania "normalnej etyki aktorskiej".

Na zdjęciu: "Tango", Teatr Narodowy, Warszawa

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji