Artykuły

"Spełniam swoje marzenia"

Przedstawienia nie stworzył jeden człowiek, ale na wynik złożyło się wielu artystów, którzy przy nim pracowali - z Wojciechem Kościelniakiem, reżyserem musicalu "Lalka" prezentowanego w ramach XXX/XXXI Warszawskich Spotkaniań Teatralnych rozmawia Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

Agnieszka Serlikowska: Pierwszy raz w historii Warszawskich Spotkań Teatralnych w programie przeglądu znalazł się musical. Jak się Pan czuje, prezentując "Lalkę" na WST?

Wojciech Kościelniak: To wielkie przeżycie właśnie z tego powodu, o którym Pani powiedziała. Wydaje mi się, że jeszcze ważniejsze niż to, że właśnie "Lalka" jest na Spotkaniach, jest fakt, że teatr muzyczny mógł przyjechać na tak ważne teatralne święto. Wraz z dyrektorem, aktorami oraz całym zespołem teatru traktujemy to jako wielkie wyróżnienie. Bardzo jest nam miło z tego powodu, że zaproszono też spektakl, który poza tym, że próbuje czasem powiedzieć coś ważnego, to jednak zawiera w sobie śpiew i muzykę - element zabawy.

Myśli Pan, że warszawiacy mogą odebrać "Lalkę" inaczej niż publiczność gdyńska?

- Każda widownia jest trochę inna, ma inny rytm, swoje przyzwyczajenia. Myślę, że tu nie tylko chodzi o to, że warszawska publiczność może "Lalkę" inaczej odebrać. Większe znaczenie ma fakt, że to publiczność teatru, który jest mniejszy wymiarowo od teatru w Gdyni, więc scenografia i dekoracje zagrają zupełnie inaczej. Ten spektakl tutaj ma wartość bardziej kameralną, natomiast w Teatrze Muzycznym w Gdyni, powiedziałbym, że bardziej monumentalną. Na scenie w Gdyni jest więcej pustki, co w przypadku teatru marionetek ma swoje znaczenie. Spektakl na WST będzie inny, ale nie gorszy.

Wielu widzów "Lalki" ciekawi, wręcz fascynuje postać Magazyniera. Kim dla Pana jest bohater grany przez Krzysztofa Żabkę?

- Nie chcę zawężać i dookreślać tej postaci, bo zniknie cała założona przez nas tajemnica. Sygnały i znaki, z których Magazynier jest zbudowany, postacie, które gra, cyfry na jego kapeluszu - to wszystko jest wieloznaczne. Najogólniej mówiąc, Magazynier jest trochę jak nasze życie: ani dobry ani zły, ani nas kocha ani nie kocha. Jest jakimś odzwierciedleniem losu, który jest obojętny wobec nas - takie mam poczucie.

Otrzymał Pan ostatnio wiele wyróżnień: nominacja do Paszportu Polityki, nominacja do Gwarancji Kultury, Sztorm Roku... Czy aprobata krytyków Pana motywuje? A może w jakiś sposób przeszkadza?

- Bardzo bym kłamał, gdybym powiedział, że taka rzecz nie motywuje i nie cieszy. Czuję się zaszczycony. Bez kokieterii mogę powiedzieć, że jest to dla mnie bardzo ważne, że teatr muzyczny został tak doceniony. Z drugiej strony, ta sytuacja oczywiście w pewien sposób deprymuje, bo zaraz ma się takie poczucie, że następne rzeczy powinny dogonić to, co udało się w "Lalce". Jednak nie można tego sobie zamierzyć. Na "Lalkę" złożył się szereg różnego rodzaju dobrych przepływów energii, które zaowocowały fajnym spektaklem. Ale przecież przedstawienia nie stworzył jeden człowiek, ale na wynik złożyło się wielu artystów, którzy przy nim pracowali. Dlatego miłe opinie cieszą, ale trzeba mieć do nich dystans.

Swoimi produkcjami przekracza Pan konwencję. Czy Pana spektakle można nazywać jeszcze musicalami? W jednej z relacji z IV Festiwalu Teatrów Muzycznych napisano, że w polskim teatrze muzycznym występują musicale, składanki, małe formy, show i "kościelniaki"... Czy poczuwa się Pan do stworzenia nowej formy w teatrze muzycznym?

- Oczywiście to jest bardzo zabawne oraz miłe. Kocham teatr muzyczny i w ramach tej formy szukam jakiś ciekawych sposobów wypowiedzi, które - najogólniej rzecz ujmując - wymykałyby się łatwym kleszczom schematu. Wydaje mi się, że współczesny widz oczekuje, żeby go zaskakiwać, oczekuje nowej wypowiedzi. Teatr muzyczny ma moim zdaniem ogromną przestrzeń dla takich poszukiwań. Choćby dlatego, że w większym stopniu niż teatr dramatyczny może działać rytmem, melodyką, frazą. Przecież to są wszystkie wartości, które można przełożyć na ruch, na myślenie o teatrze itd.

Jak Pan ocenia kondycję polskiego teatru muzycznego?

- Spektakl z gatunku teatru muzycznego został zaproszony na jeden z najważniejszych przeglądów teatralnych w Polsce - Warszawskie Spotkania Teatralne, więc może nie jest tak bardzo źle. Bardzo ciekawe rzeczy dzieją się w Teatrze Muzycznym w Gdyni, gdzie swoją drogę wyznacza Jarek Staniek, muzykę pisze Leszek Możdżer, Piotr Dziubek. Trzeba pamiętać o eksperymentującym, ale coraz ciekawiej działającym Teatrze Capitol we Wrocławiu. Choć czasem się wspólnie potkniemy - bo ja też współpracuję z tym teatrem - to często uda się stworzyć tam coś ciekawego. Myślę, że sam fakt poszukiwań i odwagi jest rzeczą bardzo dobrą. Życzę tego wszystkim teatrom. Mam takie poczucie - nawet patrząc na propozycje, które do mnie spływają - że coraz więcej teatrów dramatycznych otwiera się na teatr muzyczny.

Właśnie chciałam o to zapytać. Co Pan sądzi o sięganiu przez twórców dramatycznych do form muzycznych? Następnym projektem Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego ma być musical

- Nie słyszałem nic na temat tego spektaklu, ale pewnie będzie fajny. Zawsze ciekawie jest stworzyć musical. Dobrze jest pośmiać się z musicalu, a za jego pomocą pośmiać się z życia.

Jakie są Pana zawodowe marzenia?

- Chciałbym mieć siłę do pracy, wyobraźnię, dużo propozycji i miejsce do pracy. Właściwie mogę powiedzieć, że moje marzenia realizują się w tej chwili. Mam wiele ciekawej i fantastycznej pracy. Oby tak dalej.

A plany?

- Myślę o "Złym" Tyrmanda w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Może "Frankenstein"? Będę się jeszcze zastanawiał

Dziękuję bardzo za poświęcony czas i rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji