Artykuły

Prawda i kłamstwo są podobne z twarzy

"Dante na kanwie Boskiej komedii" Józefa Szajny

1. Wspaniałe, trumienne przedstawienie, niemiecko-faustyczna rekwizytornia: na ścianach widowni teatru "Studio" kołyszą się jakieś ludzkie strzępy w mnisich kapturach, ze świecami w ułamkach dłoni. Świece na scenie. Tamże katafalki, kościotrupy. Z góry spływają pogrzebowe chorągwie. Może to wszystko jest "średniowieczne", a może - secesyjne. Kołatka Charona akompaniuje fragmentom wielkiej poezji częściej i głośniej niż kosmologiczna muzyka Pendereckiego, pełna zresztą naturalistycznych efektów: grzmotów, świstów i ech. Przedstawienie jakby w zapajęczonej kostnicy; piękny, polotny antyk Dantego rozegrany na cmentarzu. Scena wchodzi w rzędy krzeseł drewnianym podium zakończonym stromą drabiną. Dwie mniejsze drabiny uwieńczone połamanymi kołami stoją po bokach sali i dźwigają potępionych, wymalowanych w mózgi, mięśnie i jelita, niczym plansze z anatomicznego albumu. Po scenie, po drabinie, wzdłuż podium przeciągają pokutujący. Wrzeszczą, kłócą się, jęczą; przedstawienie jest bardzo hałaśliwe.

W tle sceny ustawiono ekran. Szajna dba, żeby widz żadnych "mocnych wrażeń" nie odbierał połowicznie. I tak burza skomponowana przez Pendereckiego jest jeszcze dodatkowo wyobrażona na ekranie, gdzie wciąż się rozjaśnia i ściemnia, błyska, przelewa, dygoce. Widz jest włączony w jakąś potężną awanturę na niebie i na ziemi.

"A jednak łudźmy, łudźmy się nadzieją". Po pewnym czasie umiemy już słuchać - i słyszeć - co mówią widma snujące się od sceny do drabiny. Śliczny dantejski wiersz, szeptany tu, krzyczany, wypłakiwany, grzęźnie i głuchnie pośród innych atrakcji tej zaduszkowej rewii. Ale mimo to natężamy uwagę, żeby go zrozumieć.

2. Przypominam sobie Zbigniewa Herberta, który pisał o poezji Dantego w "Tonacji prowansalskiej": purpurowo-błękitnej.

Herberta uwiedli poeci licznie zamieszkujący kwietne tarasy Czyśćca. Pieśń 26 drugiej części "Boskiej Komedii" kończy się w narzeczu langue d'oc, to poeta Arnaut wyśpiewuje ojczystym językiem "swój miniony szał" i rozumiemy, dlaczego dantejska tercyna rozjaśnia się łagodną tolerancją, kiedy mowa jest o melodyjnych grzeszkach trubadurów.

Ale Szajna nie jest lirykiem, nie lubi rozrzedzonej atmosfery wyrozumiałości i pobłażania. Wyrozumiałość dla poetów - jak sądzi Szajna - bierze się ze względów estetycznych, nie zaś moralnych. Toteż poetów nie ma w przedstawieniu Szajny. Nie ma tam w ogóle całej tej ludzkiej masy, wszystkich tych gwałtowników, fałszerzy, pochlebców, obłudników, opieszałych, zazdrosnych, a także zbawionych, świętych, filozofów i rycerzy, aniołów i niewiast. Ogromny kawał historii i kultury świata wtopił Dante, niczym owady w bursztyn, w bryłę swego poematu. Rozpiął człowieka między Serafinami a Judaszem, między Bogiem a Lucyferem, wydłużył mu drogę, nakreślił ją wzwyż i w dół, powikłał ją, pokręcił i ukazał człowieka w historii, w sobie samym, jaki jest, kiedy się męczy, kiedy grzeszy, kiedy się boi i wreszcie - kiedy zwycięża. U Szajny człowiek Dantego przede wszystkim boi się, przede wszystkim grzeszy, grzeszy świadomością i cierpieniem poznania, heroicznym uczestnictwem w losach ludzkości, dumnym zmaganiem się z sobą. Wleczony na sznurze łączącym niebo z piekłem, napastowany przez Harpie i upiory, brnie przez brzydotę strachu i śmierci do fikcyjnej szczęśliwości "raju", nad którym dynda stryczek Judasza, w którego trawę sypią się judaszowe srebrniki z judaszowego nadprutego worka.

3. Przedstawienie Szajny: "Boska Komedia" - jej socjologia, kosmografia, jej psychoanaliza i antropologia. Należy podziwiać konsekwencję twórcy spektaklu - redukcja dantejskich treści prowadzona jest przez każdy plan przedstawienia, wybór narzucony ograniczeniami teatralnej konwencji jest wyborem filozoficznym. W artykule "Dante - nasz współczesny" ("Polska" nr 9/1974) Szajna tłumaczy, że współczesny okrutny teatr znakomicie może posługiwać się okrutnymi historiami moralistycznymi, do jakich zalicza się "Boska Komedia". "W potrójnym wyobrażeniu pielgrzymki - pisze Szajna - dostrzec można ciągłe pulsowanie konfliktu między instynktem życia i instynktem śmierci, żarliwością wiary i chłodem rozpaczy, wolą, która tworzy wartości, i bezładem, który je niszczy. Problem władzy zaostrza tę grę sił przeciwstawnych. Problem zdrady, która przeżera tkankę historii, jest smutnym komentarzem, ośmiesza i obraża ludzkie postawy". Szajna wprawdzie widzi w "Boskiej Komedii" "ambiwalentną sytuacje psychiczną ludzkości, w której mieszają się ze sobą grzech i cnota, dobro i zło, radość i ból", ale wierny jest sobie i swojemu uwrażliwieniu głównie na grzech i zło, rozpacz i ból, pychę władzy, dramat zdrady. "Dante współczesny", to dla Szajny wyraziciel konfliktu, piewca niepokoju, filozof kryzysu, toteż w swym przedstawieniu Szajna ciągle wyświetla obrazy lub grupy obrazów ilustrujące przede wszystkim konflikt i kryzys.

4. Stąd socjologia spektaklu, zwarta, jednorodna, uproszczona, ciemna. Dwadzieścia dwie osoby rozgrywają całą akcję, eksponują trud pielgrzymki i mękę otchłani. Szajna zrezygnował z ozdobnych piękności dantejskiego tekstu, ponieważ skupił się na ludzkiej sprawie. Osądził zatem, że demony są bliżej ludzi niż anielscy mieszkańcy dziewięciu niebiańskich sfer i że wielcy patroni ludzkości - Wergiliusz, Gotfryd de Bouillon, św. Bernard z Clairvaux, a także czyste duchy i skrzydlaci archaniołowie są za daleko, za wysoko, za mały mają wpływ na szamotaninę człowieka, żeby wprowadzać je do przedstawienia. Demony natomiast - tak, demony są blisko. Harpie, Furie, Meduzy, piekielne błazny ingerują bezustannie w każdy dzień człowieka. I oto - w "Bosko-ludzkiej" komedii Szajny nie widzimy ludzi. Logiczna doskonałość reżysera podsumowała się nieprzewidzianym efektem. Odejmując Pielgrzymowi towarzystwo Wergilego i akcentując postacie Charona i Cerbera (ten ostatni przebrany jest na użytek spektaklu w kostium bożka - Pana) Szajna wprowadza jedynego swego człowieka w krąg widm, w kolisko fantomów, między zantropomorfizowane przywary ludzkie, ale nie między pokutujących ludzi, nie w historię, a w baśń i mit.

Zdumiewająca jest autonomia i przewrotność sztuki, bo nie ma wątpliwości, że Józef Szajna realizuje sztukę wysokiego poziomu, teatr wielkiej klasy.

Spójrzmy na główne postaci spektaklu: Dante, pozbawiony tu opiekuńczego towarzystwa Wergiliusza, holowany na sznurze przez dwuznaczną Beatrycze, "manipulowany", mówiąc modnym, socjotechnicznym językiem, przez wszechobecnego Charona, bardzo aktywnie uczestniczy w sytuacjach, które dozwolono mu ujrzeć. Jest to piękna i pełna rola: doświadczanie piekła. Wprost czuje się, że Dante Szajny przebywa sam na sam ze sobą, jednak dzięki temu można odebrać całe przedstawienie po trosze jako monodram. Charon i Cerber nie mają w sobie nic człowieczego, Charon nie jest u Szajny przewoźnikiem (lub - przewodnikiem, w miejsce Wergiliusza), ale komentatorem "trzech sfer egzystencjalnej symboliki", a także sędzią i moralistą. Już u wejścia na salę teatralną widz otrzymuje pierwszy sygnał: aktorzy grający Charona i Cerbera, ustawieni na postumencie, reprezentują dantejskie przedpiekle. Ale po wyjściu z teatru przychodzi na myśl, że był to również "wstęp do socjologii" przedstawienia, skrót, konspekt, streszczenie. Szajna wrzucił Dantego w społeczeństwo mar. W trosce o należytą ekspresję zwątpienia, będącego losem wszystkich, którzy podejmą trud dojścia do samo wiedzy, zgubił to, co również - jak się wydaje - chciał osiągnąć: obraz ludzi tworzących dzieje. Szajna zgęścił tekst "Boskiej Komedii", a przy okazji rozpsychologizował ją i odsocjologizował, odbarwił z kolorów, jakimi Dante nasyca różne kultury i mijane przez Pielgrzyma epoki.

Chociaż grzechy świata przekrzykują się zgiełkliwie wokół pielgrzymującego człowieka, chociaż miłość - zbawienie świata - coraz uchyla inną swą maskę i za uśmiechem dobroci oglądamy z nagła grymas śmiertelnej pokusy, choć nawet wielka "orędowniczka i opiekunka" Pielgrzyma, Beatrycze, zdarzy się, że wywinie młynka złowrogimi nożycami przecinającymi ludzkie żywoty, chociaż więc pełno jest naokoło Pielgrzyma, niczym na wiecu u kontestatorów, Pielgrzym jest sam. Przedstawienie jest wydestylowane z innych prawdziwych ludzi, przestrzeń wokół Pielgrzyma - to mgła nasycona jego tylko inkarnacjami, a nie gorący i zimny, jasny i ciemny, ale zawsze stubarwny, zawsze ludzki świat "Boskiej Komedii".

Człowiek sam, we mgle - czyżby to był właśnie "Dante - nasz współczesny"? Po wyjściu z teatru "Studio" jesteśmy uwiedzeni, przerażeni, oczarowani. Ale wiemy wciąż niewiele. Może dlatego, że "prawda i kłamstwo są podobne z twarzy".

5. Albo inaczej: posiadamy po spektaklu wiedzę jednokierunkową; człowiek został nam ujawniony jako różnorodność wprawdzie, niemniej przewaga czerni i konfliktów sprawiła, że dramat ludzki stał się tu już nazbyt monotonny, a rzadkie chwile światła, ulgi i otuchy skłonni jesteśmy odbierać raczej jak ironiczny kontrapunkt: nie są celem, nie zapowiadają nadziei, są względne, krótkie, kończą się szyderstwem. Kosmografia spektaklu zbudowana jest na tej właśnie zasadzie: scena z wrotami piekieł, zamykanymi i otwieranymi przez cały czas przedstawienia. Również przez cały czas przedstawienia trwa piekło, dziwaczne piekło pytań, wątpliwości, zmęczenia. Korowody postaci, snujących się wzdłuż sznura trzymanego przez Beatrycze, postukują kosturami. Akcja zmierza do wielkiej sceny śmierci. Beatrycze przeprowadza Dantego przez śmierć, scena obraca się, trumny i świece ruszają w taniec. Po śmierci, czyli po trudach piekła, mamy raj.

6. Najpiękniejsza scena w spektaklu Szajny: raj. Trzy niewiasty z poprzednich scen: Maria, Magdalena i Franczeska w bieli, dźwigają misy z wodą i czyste płótna, idą do widzów. Mówią: "Ziemia tyranów pełna". Proszą: "Umyj ręce". Scena rozpoczyna się wielką, czystą poezją: "Wstawało słońce, szło od wód Gangesu...". Poezja towarzyszy myciu rąk. Spokój i pewność zbawionych i tych, którzy są po prostu przekonani o istnieniu nadziei i prawdy sprawia, że scena ta wzrusza i zachwyca widza.

Jednak raj kończy się otrzeźwieniem. Raj był fikcją. Bledną słoneczne biele, cichnie wiersz. Znów widzimy Judasza, przeklętego wisielca, do Pielgrzyma podpełza kościotrup Beatrycze. Na scenę wraca grzech.

7. Prawdziwy raj, to uzyskanie mądrej świadomości. Trzeba toczyć głazy i przeżyć wszystkie, nęcące spokojem, fikcje, żeby słońce znad wód Gangesu oświetliło wreszcie człowieka, który znalazł siebie. "Nie mów, że Asyż, bo rzekłbyś za mało, lecz Wschód..." - tymi słowami zwiastuje się niebo. Trzy prześwietlone koła, w kołach - rozpięci ludzie. W scenie z kołami na dantejską filozofię i na wyobrażenie wysokiego nieba, nieba kryształowej mądrości, nakłada się u Szajny coś, co jest bliskie współczesnym tęsknotom hipisów, tęsknotom do Wschodu, do słońca, do wyzwolenia się z tyranii zastarzałych konwencji społecznych, do ucieczki poza historię i obyczaj, i systemy społeczne, i systemy religijne.

A jednak jest to scena najbardziej chłodna, najmniej porywająca. Człowiek osiągnął samopoznanie, przeżył swój dramat, podniósł się z piekła nieświadomości. Nie czeka już go żadna niespodzianka, żaden Judasz w raju. Miłość nie zmienia się w śmierć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji