Artykuły

Miłość i faszyzm

Z oczywistości i schematów skrojona jest realizacja. I choć spektakl ogląda się bardzo dobrze - piękna jest plastyka teatralnych scen, przygaszone światło i muzyka tworzące klimat wyczekiwania - to powolny rytm zdarzeń chwilami wydaje się zbyt spokojny - o "Nocy Helvera" w reż. Ingmara Villqista w Teatrze Bagatela w Krakowie pisze Anna Matras z Nowej Siły Krytycznej.

Spektakl Ingmara Villqista rozpoczyna się niemą sceną: on, pogrążony w zabawie z "wojakami", ustawia swoje małe figurki na stole, ona - po całym dniu pracy pragnie tylko obmyć zmęczoną twarz wodą i uciec do swej sypialni. Senny, spokojny nastrój tego obrazu burzy próba interakcji między postaciami. On potrzebuje jej dotyku, ona także, choć po chwili go odtrąca i odchodzi. Scena zatapia się w ciemnościach i dźwiękach transowej, niepokojącej kołysanki.

Dopisana przez reżysera sekwencja nie wyjaśnia wiele w sensie fabularnym. Jest za to dobrym punktem wyjścia, do stworzenia portretu postaci i zarysowania relacji, która do końca spektaklu pozostanie tajemnicza i niejednoznaczna. Co łączy bohaterów? Kim dla siebie są? Zgodnie z intencją autora dramatu (i reżysera w jednym), odpowiedzi nie znają nawet oni sami.

Helver (Michał Kościuk) i Karla (Anna Rokita), żyją razem w niewielkim mieszkaniu. Na tle dużego, białego kredensu, takiego jak te, które Villqist może pamiętać z rodzinnego domu w Chorzowie, rozgrywa się szereg małych dramatów. Helver jest bowiem opóźnionym umysłowo mężczyzną, dziecięco naiwnym i bezbronnym. Jego ulubionym zajęciem jest zabawa żołnierzykami, które kupuje mu Karla. To ona pełni funkcję głowy rodziny - pracuje, opiekuje się Helverem, dba o dom. Przez natłok obowiązków przeoczy gdzieś moment, kiedy jej "mały chłopiec" zostanie wciągnięty w tryby rodzącego się ruchu faszystowskiego. I tak historia, ze swoimi wielkimi dramatami, zacznie wdzierać się do ich małego świata. Marszowe kroki pochodów, skandowane okrzyki i szum rozbojów będą dźwiękowym tłem dla intymnej opowieści o trudnej relacji dwojga bliskich sobie ludzi.

Totalitarny świat, który rodzi się za oknem, przeraża Karlę. Co innego Helver. On jest zafascynowany tym, co dzieje się w mieście. Oczywiście nie chodzi tu o ideologię, bo tej nie rozumie. Chodzi o widowiskowość. Zachwycony tłumami ludzi w pochodach, sam z radością wymachuje czarną szturmówką i nosi na piersi znaczek od przyjaciela Gilberta. Ten przywódca grupy imponuje mu swoją siłą, Helver pragnie go naśladować. Ta chęć budzi w nim mroczne instynkty. Dobry, poczciwy "głupek" zamienia się w domu w agresywnego żołnierza - ćwiczy militarne gesty, wykrzykuje faszystowskie hasła. Jego ofiarą staje się bezbronna Karla. To ją próbuje wyszkolić na żołnierza. Nerwowe okrzyki, wojskowe komendy "padnij, powstań, padnij" wypełniają maleńkie mieszkanie. System totalitarnej dominacji znajduje swoje krzywe odbicie w sferze stosunków międzyludzkich. Władza nad Karlą przybiera równie wypaczony obraz - siłą chce zmusić ją do uległości i poddania jego seksualnym żądzą.

Ciemna i gęsta jest opowieść o Helverze. Bezmyślność przemienia się tu w fizyczną, bezpodstawną przemoc. Tego, co ona niszczy, nie można uratować. Ale miłość Karli może uratować samego Helvera przed skutkami ideologii, w którą kiedyś wierzył. Być może te dramatyczne wybory bohaterki, jakie na zakończenie spektaklu przedstawia nam Villqist, sprawiły, że jedna z pań na widowni nie mogła powstrzymać głośnych szlochów. Mam jednak wrażenie, że to zdecydowanie za mało, aby ten spektakl miał siłę emocjonalnego oddziaływania. Tej mocy pozbawia go, paradoksalnie, uniwersalność i prostota w przedstawieniu tematu.

Historia Villqista jest rzeczywiście do zagrania zawsze i wszędzie. "Noc Helvera" równie dobrze będzie opowiadać o niemieckim faszyzmie sprzed drugiej wojny, co o bliższej nam wojnie na Bałkanach. Z tych samych oczywistości i schematów skrojona jest realizacja. I choć spektakl ogląda się bardzo dobrze, piękna jest plastyka teatralnych scen, przygaszone światło i muzyka tworzące klimat wyczekiwania, to powolny rytm zdarzeń chwilami wydaje się zbyt spokojny. Młodzi aktorzy grają momentami wzruszająco, ale wciąż czeka się na jakiś przełom. Mocniejszy, może mimowolny gest, zabrudzony prawdziwą emocją wyprowadzoną z sytuacji, a nie z teatralnego, wypunktowanego scenariusza. To także jego wina. Wprowadza bowiem niepotrzebną, kontrolowaną równowagę między wątkiem osobistym bohaterów, a tragedią dziejącą się za oknem i tym samym hamuje ekspresję aktorów.

Być może jest to banalna historia. Nie jeden w literaturze głupek, który naiwnie marzy o władzy i daje się podporządkować sile ideologii. Nie jeden mężczyzna, który pragnie być panem we własnym domu. Jednak każda uniwersalna opowieść, gdy tylko znajdą się odpowiedni wykonawcy, potrafiący pozbawić ją papierowych schematów, może na scenie tchnąć prawdą i dawać powody do wzruszeń. Spektaklowi na Sarego zabrakło tego zabrudzenia rzeczywistymi emocjami, przez co historia Helvera i Karli traci na autentyczności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji