Artykuły

Krótka bajka o proteście

Dawno, dawno temu było sobie średniej wielkości miasto w województwie śląskim. W mieście tym - w tajemniczy sposób - znikały tory tramwajowe, ba - całe linie, z wagonami i pasażerami - Witold Mrozek w felietonie dla e-teatru.

Ponieważ ludzie bali się, że znikną kiedyś razem z tramwajem, a wciąż nie każdy z mieszkańców - mimo powszechnego cudu gospodarczego i powszechnej pogardy dla niezmotoryzowanych - dorobił się jeszcze samochodu, pojawili się tacy, którzy wymyślili sobie, że poruszać się będą na rowerach.

Mieszkańcy ci postanowili zatem starać się, by w mieście znikających torów pojawiać zaczęły się ścieżki rowerowe. Skrzyknęli się zatem i co miesiąc, przejeżdżając masowo ulicami miasta, pokazywali, że nie tylko nie znikają, ale i jest ich coraz więcej.

A był w mieście średniej wielkości w województwie śląskim prezydent miasta z najpopularniejszej polskiej partii politycznej. Wszyscy kochali prezydenta - księża i harcerze; nauczyciele, którym likwidował szkoły i emeryci, których wyrzucał z mieszkań komunalnych. Najbardziej zaś kochali go ci, którzy nie wiedzieli jak się nazywał - a co cztery lata stawiali krzyżyk przy jego nazwisku, bo była przy nim nazwa najpopularniejszej z partii.

Co robić? Czy rowerzyści mnie nie kochają? - myślał sympatyczny prezydent, zatroskany faktem, że ktoś może go nie kochać. "Zlikwidować?" - przeszła przez głowę włodarza niemal uniwersalna recepta na wszelkie samorządowe problemy. Likwidacja rowerzystów nie wchodziła jednak niestety w rachubę. "Sprywatyzować?" - już zaczął się cieszyć, że nie tylko pozbędzie się kłopotu, ale i parę groszy wpadnie na chwilę do miejskiej kasy. Ale rowery cyklistów były już prywatne... Skoro zatem dwie podstawowe strategie działania okazały się nie pasować do rowerowego problemu, pozostawała tylko jedna droga. "Przemilczeć wszystko i udawać, że problemu nie ma" - zakończył prezydent swoją medytację nad rozwiązaniem sprawy i spokojnie udał się na mszę świętą.

Jednak jeszcze nie zdążył przebyć drogi ze stopni magistratu do drzwiczek służbowej limuzyny, jeszcze nie rozległ się czysty bas kościelnego dzwonu - a już zabrzęczały setki dzwonków i chmara różnobarwnych rowerzystów przejechała tuż przed nosami prezydenta, radnych, referentów i naczelników. "Trudno udawać, że nie istnieją" - przytomnie zauważył prezydencki szofer.

Mijały tygodnie. Impas trwał. "Przecież nie wybuduję im tych ścieżek!" - tupał nogą prezydent. W końcu bliski i pragnący zachować anonimowość przyjaciel podpowiedział politykowi. Nie na darmo - mimo względnie młodego wieku - był prezydent legendą lokalnej opozycji demokratycznej, weteranem organizacji studenckich, harcerskich i kościelnych. Skoro zatem jest demonstrantem bardziej doświadczonym niż demonstrujący przeciwko jego polityce mieszkańcy, czemu nie miałby stanąć na ich czele?

Obcisłe getry, a na koszulce - uśmiechnięte logo. Niebieski kask, a na szyi - krzyżyk. Zaśmiał się srebrzyście dzwonek roweru, błysnęły uśmiechem wybielone za pieniądze podatnika zęby. Na przedzie sunącej na rowerach protestującej masy jechał dumnie i wesoło prezydent z najpopularniejszej polskiej partii politycznej, która stanowiła też najpoważniejszą siłę w radzie średniej wielkości miasta w województwie śląskim. Odważnie i solidarnie z mieszkańcami protestował przeciwko własnej polityce transportowej. Bezkompromisowo nie zgadzał się z własnymi decyzjami. Już się cieszył na kolejne wybory.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji