Artykuły

Pożegnała się z Afryką

- Przed grą w serialach nie zdawałam sobie sprawy, jaki to ogromny nośnik popularności. Nie wiem do końca, czy to akurat lubię - mówi MARZENA TRYBAŁA, aktorka Teatru Ateneum w Warszawie.

Marzena Trybała [na zdjęciu] ostatnio znana jest przede wszystkim z seriali telewizyjnych, takich jak "Samo życie" i "Pensjonat pod różą". Podczas VII Polkowickich Dni Teatru wystąpiła w sztuce pod tytułem "Za rok o tej samej porze" w reżyserii Barbary Sass. Jej scenicznym partnerem był Tomasz Stockinger.

Grażyna Szyszka: Kończyła pani Wyższą Szkolę Teatralną w Krakowie. Pracowała na scenie poznańskiej, potem krakowskiej, na stałe związała się pani jednak z Warszawą. Który to już teatr w tym mieście?

Marzena Trybała: - Z urodzenia jest krakowianką, ale moje losy sceniczne właśnie tak wyglądały. Teatr Ateneum jest moim trzecim warszawskim teatrem. Gram między innymi Jokastę w "Królu Edypie" razem z Teresą Budzisz-Krzyża-nowską w reżyserii Gustawa Holubka. Niedawno odbyła się premiera sztuki "Madame de Sade", gdzie również mam swoją rolę.

Od debiutu filmowego w 1972 roku zagrała pani w wielu filmach różnych reżyserów, w tym Krzysztofa Kieślowskiego. Który z nich uważa pani za swój w pełni profesjonalny debiut?

- Pierwszą znaczącą rolą filmową był "Dekameron 40". Potem była główna rola w filmie "Roman i Magda" Sylwestra Chęcińskiego. Moim parterem był Andrzej Seweryn. Filmów było jednak tak wiele, a role mniejsze i większe, że nawet ich nie zliczę.

Gra pani w dwóch popularnych serialach telewizyjnych. Czy udział w tak zwanych tasiemcach to dla aktora również wyzwanie?

- Każdy polski "tasiemniec" jest 15 razy lepszy niż brazylijski czy wenezuelski. Uważam, że granie w tych filmach w niczym nie uwłacza grze aktorskiej. Staram się robić to jak najlepiej potrafię. Wymagam od siebie, ale i od scenarzystów. Jeśli coś mi się nie podoba, to mówię o tym otwarcie i udaje mi się wprowadzić zmiany. Trzy lata temu zaproponowano mi zagranie Laury w serialu "Samo życie". Miała to być zamknięta postać, do zagrania w Łebie, przez 10 dni zdjęciowych. Scenariusz bardzo mi się spodobał, postać fantastyczna, intrygująca. Po dwóch latach Laura nagle wróciła do filmu, ale znowu miała być krótko. Pojawiła się propozycja zagrania Marylki w "Pensjonacie pod różą". Tu z kolei miało być tylko 19 odcinków i bardzo fajne rzeczy do zagrania. Okazało się jednak, że w obu filmach moja rola na tyle się rozrosła, że zapomniałam uczulić charakteryzatorów, by zmienili choćby mój wygląd. Przed grą w serialach nie zdawałam sobie sprawy, jaki to ogromny nośnik popularności. Nie wiem do końca, czy to akurat lubię.

Dlaczego?

- Bo w moim rozumieniu dobrze jest, gdy aktor ma jakąś tajemnicę. Powinien być chętnie widziany, ale nie za często. To jest tak, jak z gośćmi. Jeśli przychodzą codziennie, powszednieją. Staram się jednak pilnować, by w serialach moje role nie były nudne i przekazywały pewne treści.

Każdy aktor ma marzenia dotyczące roli życia. Czy i pani ma taką postać, którą zagrałaby bez wahania?

- Wydaje mi się, że moja największa wartość aktorska to dramat. Mam jednak dużo pracy i przestałam marzyć o spełnieniach zawodowych. Nie narzekam i oby było tak jak najdłużej. Owszem, mam swoją tęsknotę, która z różnych powodów na pewno się nie zrealizuje i nigdy nie miała szansy się zrealizować. To rola w filmie "Pożegnanie z Afryką". Niedawno zobaczyłam go po raz dziewiąty i pomyślałam sobie, że gdybym mogła przeżyć to, co Meryl Streep, byłabym najszczęśliwsza na świecie.

W "Za rok o tej samej porze" partneruje pani Tomasz Stockinger. Jak długo gracie państwo tę sztukę?

- Już szósty sezon, ale była dwuletnia przerwa. Tomasz jest świetnym partnerem na scenie. Mimo że gramy ten spektakl od dawna, jeszcze dziś dawaliśmy sobie wzajemnie uwagi (śmiech). W moim zawodzie to jest właśnie fantastyczne, że im się dłużej gra, tym więcej szuka się nowych sposobów, nowego podejścia. Dzisiaj jesteśmy przecież mądrzejsi niż sześć lat temu, gdy zaczynaliśmy, więc i nasze granie jest inne. Tu, w Polkowicach, jest to nasz ostatni spektakl przed polską publicznością.

Czy uważa pani, że organizacja takich dni teatru, jak to ma miejsce w Polkowicach, to dobry pomysł?

- Genialny! Przepiękna idea. W ciągu miesiąca gościcie państwo kilkanaście spektakli, macie dostęp do znanych sztuk i świetnych wykonawców. To tak, jakbyście mieli u siebie własny teatr. Jestem pełna uznania dla pomysłodawców.

Gra w teatrze, filmach, do tego wyjazdy w Polskę. Rodzina się nie buntuje?

- Kochani to, co robię, choć czasem bywam bardzo zmęczona. Ostatnio myślę jednak, że trochę trzeba zwolnić, ale tylko trochę. Kiedyś poszukiwałam sposobu na życie. Zrobiłam nawet kurs pilota wycieczek zagranicznych, sporo żegluję po jeziorach i troszkę po morzach. Staram się jednak, by rodzina specjalnie nie ucierpiała. Jesteśmy w trakcie wykańczania domu, więc muszę się jakoś mobilizować. Cudne miejsce, w centrum Warszawy, a mimo wszystko jak na wsi. Muszę ograniczyć nieco wyjazdy, by późną wiosną wreszcie się wprowadzić.

Dziękuję za rozmowę.

***

Sztuka "Za rok o tej samej porze" wystawiona w polkowickiej auli była już szóstą atrakcją teatralną przygotowaną przez organizatorów. Wcześniej dla polkowickiej publiczności wystąpiła między innymi Anna Seniuk, Emilia Krakowska i Jerzy Nowak. Pod koniec kwietnia zagra także Jan Peszek w "Scenariuszu dla nie istniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji