Artykuły

Między uśmiechem a wzruszeniem

PISAŁ kiedyś Tadeusz Boy, że oglądał cały szereg wystawień "Zemsty", granych przez znakomitych akto­rów, a jednak dziwnie szarych i nudnych. No cóż, Fredro wciąż nęcił wykonawców zamaszystymi wizerunka­mi, dającymi możliwość uchwycenia każdego detalu posta­ci. Sięgali (sięgają) doń artyści wybitni. Lecz kryje się tu zawsze niebezpieczeństwo, iż wirtuozostwo jednej roli nie znajdzie oparcia w całym widowisku. Jak wówczas zmie­niają się proporcje, ile traci sam tekst inkrustowany solo­wą partią wiedzą dobrze widzowie.

Z tym większą więc przyjem­nością pragnę dziś zapropono­wać obejrzenie spektaklu, w którym widać znakomite rze­miosło reżysera, Jerzy Krasow­ski opracował "Zemstę" na miarę Sceny Narodowej. Powstała in­scenizacja zabawna, czasem gorzka, a równocześnie prawdziwie liryczna. Słychać rozmaite od­cienie Fredrowskiego wiersza. Poszczególne sceny ładnie wiąże Polonez 3 maja (muzyka anoni­mowa - XVIII w.; słowa Ernest Bryll; śpiew - Bernard Nowacki).

Akcja rozgrywa się wśród po­pękanych murów (scen. Jerzy Rudzki), już tylko pamiętają­cych dawną świetność. Zatem bez złudzeń co do wielkopańskich fortun. Natomiast dostrze­gamy, że główną parę antagoni­stów wciąż charakteryzują i gest i duma i zastaw się, a postaw się, i moje górą. Reży­ser wydobywszy całą gamę ko­lorów z życia tych, którym przy­szło żegnać okres Rzeczypospolitej szlacheckiej, nie ukrywa też fascynacji literacką stroną komedii. Bardzo więc ciekawie zostały potraktowane sceny zbiorowe. Zwłaszcza sposób poruszania się obu grup czeladzi.

Odpowiada on bowiem... tempe­ramentom tak Cześnika, jak i Rejenta. Stylowa w każdym ru­chu i brzmieniu słowa jest ga­leria bohaterów pierwszego pla­nu.

Najpierw Dyndalski Kazimie­rza Wichniarza. Rola szczególna. Przygotowana na 50-lecie pracy scenicznej. Co za majster­sztyk! Mimo postury wielkorząd­cy, wzruszająco bezradny. Sce­nę, gdy sięga po nieszczęsne B, szukając u widzów pomocy, na­leżałoby po prostu sfilmować. Świetna robota aktorska. Wspa­niała artystyczna biografia. Wichniarz. Aktor tylu polskich scen, że wspomnę tylko Poznań, Łódź, Toruń i od 1957 r. War­szawski Teatr Narodowy. Mistrz rosyjskiej klasyki (Horodniczy, Warawin, Szamrajew). Cudow­ny Polonus (Zagłoba!) Artysta rodzajowy, a jednocześnie nad­zwyczaj zdyscyplinowany. Przy­kład ogromnej rzetelności zawo­dowej.

Trzeba powiedzieć, że Szanow­nemu Jubilatowi godnie partneruje zespół aktorski Teatru Na­rodowego. Oto zasiada przed na­mi Cześnik Witolda Pyrkosza. Może gdyby Sienkiewicz zezwo­lił Wołodyjowskiemu odłożyć szablę i wziąć się do gospodaro­wania, miałby w sobie coś z te­go czupurnego Cześnika. Aktor zwija się, grozi, furczy. Lecz zbliża się moment zawieszenia głosu. Oracja do Pani Barskiej:

"He, he, he, Pani Barska!

Pod Słonimem, Podhajcami,

Berdyczowem, Łomazami,

Dobrze mi się wysłużyła.

Inna też to sprawa była!"

Jest w niej polski ton, na któ­ry tak wyczulony był Fredro, a który tak przekonywająco za­akcentował Witold Pyrkosz.

Odmienny, niż mówi tradycja, jest Rejent Milczek Józefa Nalberczaka. Nie ukrywa on wcale siły. Przeciwnie, wpada do do­mu Cześnika niczym zawzięty Rębajło Groźny okazuje się i w chwilach poskramiania własne­go temperamentu.

Teraz ci, którym autor kazał wieść prym w komediowym planie Podstolina Krystyny Królówny i Papkin Wieńczysława Glińskiego. Ona - uosobienie kobiecej przebiegłości. A jeszcze ten śmieszek, przed którym win­ny drżeć serca mężczyzn. Wreszcie Papkin. Znowu przy­pomina się Boy i anegdota o za­skakującej dla wszystkich tremie, jaka w tej roli chwyciła samego Solskiego. Coś z pre­mierowej tremy można wyczuć przez kilka pierwszych minut po wejściu Papkina - Glińskiego. Potem dominował subtelny humor, elegancja, a także swois­ty liryzm. Ten Papkin śmiesząc wzruszał. Coś, co potrafili wy­dobyć nieliczni artyści.

No i para młodych. Przeważ­nie pokazywani w ramkach ole­odruku. Teraz wyraziści. Widać po obojgu, iż chowali się w domach szlacheckich zawadiaków. Marcin Sławiński ubrał Wacława w kostium inteligentnego wcale buńczucznego młodzieńca. Ewa Serwa, dostrzegła u słodkiej Klaruni cechy przyszłej pani domu, spod której władzy trudno się będzie wyrwać.

Tyle o pięknym wieczorze w Teatrze Narodowym. Reżyser spojrzał na tekst Fredrowski z perspektywy wielkiej poetyckiej komedii. Zespół aktorski nie­zwykle starannie wypełnił swo­je zadania. Powstała insceniza­cja "Zemsty" jakiej już dawno nie mieliśmy okazji podziwiać. Zresztą zobaczycie Państwo sa­mi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji