Artykuły

Bronię Horsztyńskiego

Na scenie warszawskiego Teatru Polskiego wysta­wiono z dużym pietyzmem arcydzieło Juliusza Słowac­kiego - "Horsztyński". Jest to nie byle jakie wyda­rzenie dla wszystkich, którym na sercu leży sprawa naszych wielkich tradycji literackich, naszego rzetel­nego, uczciwego do nich stosunku. Na tej podstawie chciałbym i ja podzielić się swoimi uwagami i spo­strzeżeniami po obejrzeniu spekta­klu, po przeczytaniu artykułu Ste­fana Traugutta pt.: "Droga do dramatu narodowego", zamieszczonego w programie teatralnym (n.b. sta­rannie i ciekawie zredagowanym) oraz po dość uczciwym, kilkakrot­nym przewertowaniu tekstu trage­dii Słowackiego.

Zacznijmy od początku: najpierw oglądałem "Horsztyńskiego". Jak wiadomo, ludzie często rozmaicie reagują na widowiska teatralne i filmowe. Mnie na przykład szcze­gólnie urzekła tragedia konfedera­ta barskiego Horsztyńskiego. Myślę, że jest w tym zasługa wielkiego poety: stworzył on postać swoistego, polskiego, szlacheckiego "Ojca Goriot" - takie bowiem porównanie, jeśli chodzi o wstrząsającą wymo­wę jego tragedii - nasuwało mi się i nasuwa ustawicznie. Również w niemałej mierze przyczyniła się do tego wielka kreacja artysty: Karola Adwentowicza. Takie role nie za często oglądamy na deskach na­szego teatru i myślę, że bardzo warto, aby rolę tę utrwalić na taśmie filmowej.

Kiedy więc po spektaklu sięgną­łem do programu, dość niecierpliwie szukałem w artykule Treugutta omówienia tej, moim zdaniem, bardzo ważnej dla zrozumienia utworu Słowackiego postaci. Znalazłem niewiele. Oto co wyczytałem:

"Krytyka burżuazyjna usiłowała niejednokrotnie pasować tę postać; (tj. Horsztyńskiego - J. P.) na po­zytywnego bohatera utworu. Nie zgadza się taka interpretacja ani z logiką utworu ani też wprost z wy­powiedziami samego Horsztyńskiego. Autor traktuje tę po­stać z niewątpliwą sym­patią. Cierpiał on za ojczyznę, moral­nie stoi nieskończenie wyżej od po­staci takich jak Hetman czy Szczęs­ny. Ale to człowiek całkowicie zła­many, stojący na progu śmierci, któ­rą przyśpieszy zresztą samobójstwo. Żyje tylko przeszłością, nie rozumie i nie potrafi już zrozumieć narasta­nia nowych sił w życiu narodu, nie chce nawet słyszeć o możliwościach ruchu wyzwoleńczego (por. scena 2, akt I)".

Wyczytawszy te słowa, przyznaję pot zrosił mi czoło. Mnie bowiem, jako widzowi, również owa postać bardzo się podobała, głęboko prze­jęła. I ja również uważałem ją za postać pozytywną, za postać pierw­szoplanową. Stąd logiczny wniosek: uległem burżuazyjnym wpływom. Pełen wewnętrznej rozterki sięgną­łem więc, dla zrozumienia korzeni swoich błędów i przeoczeń, do tomu V Pism Słowackiego, opracowanego przez Wandę Leopoldową. Przeczytałem tekst tragedii raz i drugi i postanowiłem starego Horsztyńskiego i jego towarzyszy - bronić. Oto z kolei jak ja rozumiem wypowiedzi samego Horsztyńskiego: Wydaje mi się, że tragedia Sło­wackiego ma głównie charakter demaskatorski. W tym tkwi głów­nie siła realizmu Słowackiego w tej sztuce. Tematycznie autor maluje szeroko, wnikliwie obraz życia pol­skich feudałów u samego schyłku szlacheckiej Rzeczypospolitej. Sło­wacki ukazuje głównie magnackie pokoje i drobnoszlachecką komna­tę, ale w tych pokojach, w tej ko­mnacie aż hula wiatr historii.

Trzy są, moim zdaniem, głów­ne postacie działające na scenie: stary i młody Kossakowscy oraz Horsztyński. Ale zza sceny, raz za razem, wynurzają się i wpływają w sposób decydujący na akcję u­tworu dwie siły: narastające wrze­nie rewolucyjne wśród wileńskich i nie tylko wileńskich plebejów, i coraz bliższy, coraz intensywniej­szy cień najeźdźczych wojsk Ka­tarzyny II. Rodzą się siły, które w rewolucji, w postępie społecznym, widzą jedyną szansę ocalenia nie­podległości. Broni się uparcie sta­ry porządek społeczny i jego he­roldowie, którzy zatrwożeni o swoje folwarki i swoich chłopów otwar­cie biją czołem przed caratem, wi­dząc w nim siłę zabezpieczającą możność dalszego, spokojnego wy­zysku. Za tę cenę magnateria sprze­daje narodową niepodległość. Zdra­da jest jawna, oczywista i Słowacki ukazuje to na scenie z ogromną pa­sją i siłą. Naturalnie ową zdradę, a więc i patriotyzm inaczej czują, inaczej rozumieją wszyscy trzej działający na scenie szlachcice. Het­man Kossakowski to uosobienia wszystkiego co najbardziej wsteczne i zdradzieckie w tej klasie. Ten Targowiczanin dawno się sprzedał i cała jego gra polega na tym, aby wczas i we właściwy sposób wy­łożyć karty na stół i jak naj­więcej dla siebie zagarnąć. Ca­ły jego strach z powodu wykry­cia jego zdrady przez Horsztyńskie­go polega w gruncie rzeczy na tym, że ów fakt może przeszkodzić mu w jego zamysłach, w jego planach. Inaczej wygląda sprawa z jego sy­nem, Szczęsnym. Ojciec dbał o edukację i prezencję syna. Jest to młodzieniec kształcony nowocześnie, w świecie bywały. Cytuje Horsztyńskiemu wiersz Krasickiego "Święta miłości kochanej ojczyzny, cenią cię tylko..." i urywa raptownie w środ­ku zdania...

Dlaczego? Dlatego, że młody Szczęsny rozumie dobrze, co to znaczy zdrada, a co miłość ojczy­zny, patriotyzm. Nie darmo wszak uchodzi w oczach księdza-kapucyna za "wielki ale niedokończony twór Opatrzności". On wie, że sprawa patriotyzmu jest po stronie tego wrzenia, które wzbiera przeciwko jego ojcu, jego klasie. Dlatego jego lęk paniczny przed słowem "zdra­da" ma całkiem inną wymowę. Ro­zumie obiektywną prawdę o swoim ojcu, o jego klasie. Subiektywnie jest z nią związany uczuciem ro­dzinnym, całym dotychczasowym życiem i jego moralnością, urodze­niem. I stąd rozterka.

Inaczej znowu wygląda sprawa ze ślepcem Horsztyńskim... Właśnie - Horsztyński! Kim jest i co w utworze reprezentuje Horsztyński?

Konfederat barski - mówi on o sobie z dumą. "Szlachciura" - ciśnie mu pogardliwie w twarz sta­ry hetman. I jedno i drugie stwier­dzenie jest prawdą. Horsztyński zło­żył swój podpis pod aktem barskiej konfederacji. Horsztyński jest rze­czywiście "szlachciura": zadłużony po uszy u lichwiarzy stoi w przede­dniu całkowitej materialnej ruiny swego niewielkiego folwarku. Ale w utworze jeden fakt warunkuje drugi. Gdzie należy szukać korzeni nieszczęść starego szlachcica? w je­go dawnym zadłużeniu się. Hol­sztyński potrzebował pieniędzy dla żony, bo sam wyruszał na wojacz­kę. Był to więc szlachecki patrio­ta, ciemny i ograniczony jak jego klasa w swojej masie, ale który pro publico bono porzucił swoje własne interesy, nadwerężył je śmiertelnie przez długi, i stanął do szeregu. Nie znał co prawda jak młody Kossakowski pięknego wier­sza o miłości ojczyzny i lubił naj­bardziej pieśń "Święty Boże, święty mocny" - ale czynem patriotycz­nym swego przywiązania do oj­czyzny dowiódł w sposób oczywisty. Jakie były tej walki następstwa? Ślepota. Horsztyńskiemu wypalono oczy. Ale nie tylko to: zdobył on pisemne dowody zdrady magnata Kossakowskiego. I owa zdrada, oba­wa przed jej ujawnieniem czy też potrzeba jej wyjawienia kieruje czynami obu szlachciców: Hetman na wieść o rewolucji rozumie do­brze, że oznacza ona również zapo­wiedź zapłaty za magnackie za­przaństwa i zdrady, za Targowicę. Mówi: "mógłbym się przyczaić w moim zamku i siedzieć jak mysz - ale te papiery. Ha! Panie Horsztyń­ski, papiery twoje zgubią Polskę. Pozajutro Moskale nadciągną". Sło­wacki więc mówi wszystko wyraź­nie do końca, jeśli chodzi o tę po­stać.

Jakie stanowisko zajmuje Hor­sztyński, co robi?

Treugutt pisze o nim krótko, ale surowo: - "żyje tylko przeszłością, nie rozumie i nie potrafi już zro­zumieć narastania nowych sił w życiu narodu, nie chce nawet sły­szeć o możliwościach ruchu wyzwo­leńczego" (por. scena 2 akt. 1).

Horsztyński zaś powie o sobie do Szczęsnego na chwilę przed po­jedynkiem (akt 3, scena 1) - "Zda­je mi się, że Bóg wybrał rodzinę twoją, aby była ogniem strzechy mojej - trucizną studni moich - wichrem obrywającym sady moje... Walczyłem - teraz upadam jak robak rozciśniony nogami - szczęśli­wy, ilekroć sobie powiem na po­ciechę: - Oto kraj wali się: nie dziw, że gruzy zasypały dom sta­rego szlachcica... W ogromie takie­go upadku gubię pamięć nieszczęś­cia; lecz kiedy pomyślę, że upadek mój, hańba domu mojego jest dzie­łem zdrajcy" - Horsztyński nie po­trafi powiązać ze sobą faktów, nie potrafi zrozumieć przyczyn ani lo­giki spadających na niego niesz­część. Gotów jest widzieć w po­stępkach ojca i syna - dopust bo­ży, który spada nie tylko na nie­go, ale na cały kraj. Jednego nie może wszakże ścierpieć i z jednym się pogodzić, i to ma swój głęboki sens: że owa opatrzność wybrała sobie za narzędzie kary rękę narodowego zdrajcy. I dlatego odrzuca magnacką rękę, nie wydaje listów, podejmuje na swój sposób walkę. Horsztyński "żyje tylko przeszłością" - powiada Treugutt. Rzeczywiście, wspomina przy każdej okazji o cza­sach wojaczki, o swojej męce: nie dziwmy mu się zbytnio. Są to ostatnie wstrząsające obrazy jego wi­dzenia świata. Jest to jednocześnie wszystko, co było w nim najlepszego, poświęconego nie egoistycznej, ale ogólnej, publicznej sprawie - przed utratą wzroku. Bądźmy raczej jesz­cze i przy tej okazji wdzięczni wiel­kiemu geniuszowi poety, który po­trafił tak wnikliwie psychologicz­nie, tak prawdziwie nakreślić i ten wizerunek.

Horsztyński "nie chce ani słyszeć o możliwościach ruchu wyzwoleń­czego..." Ano, zajrzyjmy do tekstu wskazanej sceny. Chodzi tutaj praw­dopodobnie o rozmowę ojca-kapucyna z Horsztyńskim. Ów ksiądz, sta­ry przyjaciel z barskiej wojaczki, opowiada o podnoszącym się wrzniu wśród lutłuości Wilna. Oto frag­ment zasadniczy tej rozmowy, któ­ry, jak mi się wydaje, spowodował tak ostry sąd Treugutta.

KSIĄDZ: A gdyby tak Wilno po­wstało...

HORSZTYŃSKI: To mu gromni­cami wykapią oczy!

KSIĄDZ: Może się uda...

HORSZTYŃSKI: Księże, nie masz nadziei, że będziemy jedli czerwo­ne renety z mojej szkółki - a spo­dziewasz się owoców na spróchnia­łym drzewie...

Horsztyński mówiąc o owym drzewie, czyli Polsce, patrzy na to ze swojej perspektywy i ma tutaj historyczną rację. Polska magnacka jak spróchniałe drzewo legła pod najeźdźczym butem. Dlatego też on i "nie rozumie i nie potrafi zrozu­mieć narastania nowych sił w ży­ciu narodu". Ale jest i druga przy­czyna tego niezrozumienia, również nie błaha: oto Horsztyński jest śle­py. Dla niego czas właściwie sta­nął. Ale jego towarzysz wierny i przyjaciel będzie do tej "niespokojności" wileńskiej jeszcze nawracał, i to w chwili bardzo charaktery­stycznej i ciekawej. Pod koniec tej samej sceny, po pożegnaniu Szczęs­nego toczy się między księdzem a Horsztyńskim - taka jeszcze roz­mowa:

KSIĄDZ: Słyszałem, że hetman zbiera silną partię, dom jego pełny płatnej, namówionej zgrai...

HORSZTYŃSKI: Czas, księże, użyć tych papierów...

KSIĄDZ: Jutro... sam pojadę do Wilna...

A Wilno - ma jedno tutaj zna­czenie: jako gniazdo owych plebejskich "niespokojności". I Horsztyński wyraża na wyjazd wileński milczące przyzwolenie. Jest w tym logika i jego postępowania - i hi­storii: Jeśli się chciało walczyć z narodową zdradą, musiało się sta­nąć, świadomie czy nieświadomie u boku ludu, w szeregach rewolu­cyjnego powstania. Tylko lud mógł właściwie ocenić zdradę, tylko lud reprezentował siłę, zdolną do uka­rania tej zdrady. I Słowacki myśl tę konsekwentnie rozwija dalej w akcie piątym, w opowiadaniu Nie­znajomego o powstaniu wileńskim;

...Wtem jakiś starzec przedziera się do Jasińskiego i podaje mu plikę papierów. Jasiński kazał podać pochodnie i przeczytawszy papiery plunął i rzucił ze wzgardą. Lud rozerwał między siebie listy... za­czął zbierać się koło tych, którzy umieli czytać... Nagle słyszę... krzyk z tysięcy ust! Kossakowski zdrajca! Potem... jeszcze okropne słowo,..

SZCZĘSNY: Mów!

NIEZNAJOMY: Wieszać!

Tak to dosięgła magnackiego zdrajcę, dzięki niezłomności szla­checkiego patrioty Horsztyńskiego, sprawiedliwa ręka ludu.

Czyż mógł ten ślepiec, w danej sytuacji, więcej zrobić dla ojczystej sprawy?

Kto wręczył papiery K. Jasińskiemu? Moim zdaniem, Świętosz, jego sługa a jednocześnie dawniejszy to­warzysz broni. Ten sam, który uważa wygarnięcie w magnacki łeb za sprawiedliwy "chrześcijański uczynek" ponieważ jest to - łeb zdrajcy.

Horsztyński kończy samobójstwem. Ale przecież to samobójstwo ma swoją polityczną wymowę. Hor­sztyński bowiem jest magnacką ofiarą.

Czy mógł uniknąć tego losu? Bez wątpienia. Hetman pierwszy, skwa­pliwie wyciągnął dłoń do zgody. Ale za jaką cenę? Za cenę wyda­nia dokumentów zdrady Kossakowskiego. Wówczas Horsztyński za­trzymałby majątek. Ale wtedy lo­gicznie Horsztyński musiałby inte­res osobisty przełożyć nad dobro publiczne, nad dobro narodu. A te­go Horsztyński nie uczynił. Choć ślepy, choć zniedołężniały, szlachcic Horsztyński toczy walkę przeciwko szlachcicowi Kossakowskiemu. Jest to walka szlacheckiego patrioty ze szlacheckim zdrajcą. Jest to obraz typowy dla całej klasy, dla epoki. W świecie polskich feudałów pod ciśnieniem sił obcego najazdu, pod ciśnieniem sił rewolucji społecznej rosną, nabrzmiewają również tarcia i sprzeczności wewnętrzne. Najlep­si ludzie, widząc jawną, antynarodową rolę swojej klasy, będą od niej odchodzić i na gruncie patrio­tyzmu znajdą wspólny język z obo­zem postępu i rewolucji, który sta­je na czele walki narodowo - wyzwoleńczej. Pisze Treugutt w zakończeniu swojego artykułu: "Nie w tragicz­nym i złamanym przez życie przed­stawicielu przeszłości tkwią pozyty­wne idee sztuki (Mowa jest o Horsztyńskim - J. P.). Ich nosicielem jest rewolucyjny lud, który nadciąga, by zmieść z powierzchni ziemi magnacki pałac". Są to, moim zdaniem, słowa bez pokrycia, dlatego, że ideę sztuki reprezentują działa­jący, żyjący w niej ludzie - a rze­telnego przedstawiciela ludu w tej sztuce nie ma (tutaj wydają mi się trafne uwagi Treugutta, dotyczące postaci Nieznajomego). Są to słowa głęboko niesłuszne, jeśli chodzi o postać szlachcica Horsztyńskiego.

"Horsztyński" - jako dramat - to wielki, realistyczny obraz pol­skiej szlachty, obraz typowy, obraz mający charakter wielkiej, histo­rycznej metafory.

Kto tutaj podaje obiektywnie dłoń czasom nowym, kto przyłączy się do ludu, stanie się jego sprzy­mierzeńcem? Moim zdaniem - Horsztyński i jego towarzysze. Czy ro­bią to świadomie? Na pewno nie. Decydującą rolę gra ich szlachec­ki patriotyzm, nienawiść do naro­dowej zdrady. On zaprowadzi tych, co ocaleją, do obozu postępu, czy­niąc z nich świadomych żołnierzy walki narodowo - wyzwoleńczej. Tak więc szlacheckich patriotów na­sza historia nie wyrzuciła "za bur­tę" - wprost przeciwnie: ona do­piero pokazała prawdziwe ich role.

Julian Marchlewski tak o nich pisał na przykład:

"Interesy klasowe szlachty pol­skiej leżały bez wątpienia po stro­nie reakcji, ale to mogłoby się ujawnić w pełni dopiero, gdyby po­myślny był przebieg walki (naro­dowo - wyzwoleńczej - J. P.) zwłaszcza zaś jej wynik. Ale jeśli wstąpili oni w ten czy inny sposób na drogę rewolucyjną, to ideologia rewolucyjna owych czasów prowa­dziła tych patriotów aż do socjaliz­mu". (Pisma Wybrane - tom I, str. 173).

Naturalnie, istnieją logiczne kon­sekwencje takiego spojrzenia na Horsztyńskiego i jego towarzyszy. Konsekwencje dotyczące interpreta­cji całości sztuki. Wykracza to jed­nak poza ramy, jakie sobie zakre­śliłem: obrony Horsztyńskiego i je­go towarzyszy. Przy tym jeszcze raz obstaję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji