Artykuły

Poezja zamiast brutalizmu

"Paparazzi, albo kronika nieudanego wschodu słońca" w reż. Tomasza Gawrona w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze. Recenzja Leszka Pułki w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Interpretacja Tomasza Gawrona sztuki Visnieca wzbudziła irytację i zachwyt. "Paparazzi albo kronika nieudanego wschodu słońca" to próba poetyzowania o współczesności. ontrowersyjna jak każda poezja.

Siedzimy w kilku rzędach prostych krzeseł. Na scenie. Przed nami okute stalowymi szynami czarne deski. Wokół nas sznurownia, pomosty, rampy, kurtyna. Po szynach wjeżdżają dekoracje: budka telefoniczna, rozświetlone neonami barowe meble, skórzana kanapa i telewizor. Od początku wiemy, że realizm jest niemożliwy; przestrzeń została obwiedziona odblaskową taśmą - jak miejsce wypadku - aby rekwizytorzy podczas wyciemnień nie deptali nam po palcach.

Istotą spektaklu Gawrona jest kompletnie niewspółczesny język w bardzo współczesnej formie. Zdarzenia można streścić na stronicy maszynopisu. Miasteczko czeka na koniec świata. Jedni piją, drudzy zapadli w milczeniu. Niewidomy wykręca przypadkowe numery telefonów, prosząc tych, którzy podnieśli słuchawkę, o relację z okolicy. Jacyś bandyci szukają ofiary. Cudzoziemiec (Robert Dudzik) dosadnie komentuje rzeczywistość, która o krok przed nami: shit! Tylko szef gazety wysyła paparazzich, jakby nic się nie zdarzyło, aby śledzili dzień i noc bohaterkę cover stories. Jakby media były ważniejsze od realu.

Choć słyszymy oddechy bohaterów, widzimy krople potu na skroni, prawie możemy ich dotknąć, to postacie nadchodzą wprost z apokalipsy. Niespodziewana implozja słońca oznacza kres. Także u progu katastrofy dotykamy ludzi i potworów - powiada tekst Matei Visnieca. - Zgasło słońce. Nie zapłacę rachunku - mówi Mężczyzna, którego urodziny były upadkiem. - Szef mówi, że to nie jego sprawa - odpowiada znudzona Kelnerka.

W tej poetyckiej, toczącej się na zwolnionych obrotach, groteskowej opowieści o ludziach w czasach ostatecznych nie jest ważny ani sceniczny feeling, ani nadzwyczajna odkrywczość tekstu. Właściwie każda z kwestii jest przewidywalna. Kloszard o lepkich dłoniach (Jacek Grondowy) mówi o ludzkiej godności. Opuszczony przez wszystkich Niewidomy (Tadeusz Wnuk) po raz kolejny próbuje mu zaufać. Inni nakładają maski alkoholizmu, zbrodni czy odrzucenia. Ze wszystkich postaci emanuje głód miłości. I dopiero ten głód banalny nie jest. Bywa nawet żartobliwy, jak podczas odpytywania sfrustrowanej Kobiety z bosymi stopami (śliczna Agata Moczulska) o kaczuszki w parku, bywa irracjonalny jak marzenie Kasjerki (Iwona Lach) o tym, by przepadły pociągi dalekobieżne.

Wielkim atutem inscenizacji Gawrona jest uwolnienie teatru od manier współczesności. Od wulgarności. Dosłowności. Brutalizmów. Podoba się wielokrotność postaci - aktorzy nie tylko zmieniają kostiumy, ich bohaterowie spotykają się w kilku bytach.

Tylko poezja i surrealizm umożliwiają takie wolty. Jeśli coś w "Paparazzich" drażni, to forma. Niewykorzystane intelektualnie wyciemnienia. Zmiana rekwizytów, dekoracji, muzyki to za mało, by doszukiwać się sensów w minutowej ciemności. W tych momentach napięcie gaśnie jak przepalona żarówka. Z kolei smakosz epizodów zachwyci się pantomimiczną sceną umywania nóg (Moczulska) czy Starą Damą z kompasem (Iwona Lach), która z poczucia przyzwoitości przybiera maniery bandziorów.

W finale kurtyna idzie w górę. Rozpalają się światła widowni. Ktoś nas oglądał? Zagraliśmy dobre role w przerwie naszej codziennej apokalipsy? Sam nie wiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji