Artykuły

Rutkowski gwarancją orgazmu?

Twórcy show ostrzem satyry mierzą na ogół celnie, choć niezbyt głęboko - o spektaklu Teatru Montownia "Seks polski" w reż. Adama Krawczuka w Teatrze Studio Buffo w Warszawie pisze Justyna Czarnota z Nowej Siły Krytycznej.

Głos z offu zapowiada siedzącym na widowni Studia Buffo gościom, że oto na scenie za moment pojawi się chodzący symbol seksu - Antonio Banderas. Kto widział kiedyś Rafała Rutkowskiego (choćby i na plakacie reklamującym spektakl "Seks polski") ten wie, że Rutkowski z przystojniakiem Banderasem ma wspólnego niewiele albo zgoła nic. Ale od czego wyobraźnia! Wszak polski aktor wchodzi w błękitnym hiszpańskim pasie, więc jest się od czego odbić. Niewinny początkowy żarcik to nie tylko preludium do właściwego występu. Wprowadzenie narratora-komentatora jest też swoistym sposobem na teatralizację, przejście od stand up comedy do one man show. Ten zabieg będzie konsekwentnie kontynuowany w dalszej części spektaklu. Dzięki temu "Seks polski" nie ogranicza się tylko do zestawu dowcipów i zabawnych historyjek zwieńczonych celnymi puentami. O skuteczności tej strategii potem jeszcze kilka słów. Tymczasem skupmy się na bohaterze wieczoru, czyli seksie.

Kontrowersyjny temat to cecha konstytutywna stand up comedy, której Rutkowski w Polsce jest niekwestionowanym mistrzem. Seks nadaje się więc idealnie. Rozmów o seksie rodacy ponoć unikają jak ognia. Pruderyjni - zdaniem twórców show - polscy mężczyźni powinni się czuć zawstydzeni (albo rechotać) na sam dźwięk słowa "penis", panie - spuszczać cnotliwie oczy na obco (sic!) brzmiący wyraz "orgazm". Jeśli nawet tak się nie dzieje, niech chociaż Polacy przyznają, że seks uprawiają (to wyrażenie zresztą też zostaje obśmiane) po bożemu i w skarpetach. Teoria - sama w sobie budząca we mnie opór - dla Rutkowskiego (czy raczej Macieja Łubieńskiego, który jest autorem scenariusza) staje się podstawą dykteryjek i żarcików, z których wiele jest naprawdę zabawnych. Toteż publiczność bawi się setnie. Sala rozbrzmiewa salwami śmiechu, zbiorową radość budzą nawet ruchy frykcyjne, którymi aktor monolog urozmaica. Szczególnie wesoło robi się, gdy padnie dowcip z podtekstem politycznym (o podrywie na tragedię smoleńską, przed którym zresztą roztropnie Rutkowski ostrzega) albo religijnym (wyśmianie kobiecego pociągu do księży, opowieść o kolacji przy zniczach, dzięki której szczęśliwa para znajduje się błyskawicznie w sypialni). Trzeba jednocześnie dopowiedzieć, że twórcy mierzą ostrzem satyry na ogół celnie, choć niezbyt głęboko. Rzadko pozwalają sobie na "jazdę po bandzie", która przecież w tego rodzaju przedsięwzięciach jest nie tylko akceptowana, ale wręcz pożądana.

Wieczorny program - jak zapowiada wspominany narrator z offu - podzielony został na trzy części o znaczących tytułach: gra wstępna, stosunek oraz orgazm. Rutkowski sypie żartami jak z rękawa. Dopóki opowiada dowcipy - jest sympatycznie i wesoło, czasem bardziej zabawnie, czasem mniej. Po orgazmie dochodzi jednak do zmiany poetyki. To już nie stand up. Na scenie pojawia się kochanka aktora (w tej roli Rutkowski w dwudziestocentymetrowych na moje oko szpilkach i różowym peniuarze), demaskując go bezlitośnie: "Rutkowski gwarancją orgazmu? To dopiero zabawne!". Podjęta przez twórców próba opowiedzenia o seksie z punktu widzenia kobiety sama w sobie jest godna uwagi. Autor scenariusza zbagatelizował niestety sprawę, pozostawiając wywód na poziomie ogólników i oczywistości. Rutkowski zbyt szybko ściąga perukę i zaczyna użalać się nad sobą, drwi z własnych poczynań aktorskich, wyśmiewa pomysły reżysera show. To, co w założeniu miało być zapewne autoironiczne, brzmi banalnie i łzawo. Na zamknięcie aktor śpiewa zabawną piosenkę, która - niestety - kończy się arcybłyskotliwym zdaniem: seks nie jest w życiu najważniejszy Zaskakujący morał przekreśla nieomal sens całego show! Odczytuję końcówkę jako brak pomysłu na finisz, na ów "poorgazmiczny" etap. Cóż, nie jeden Rutkowski poległ na tym odcinku...

Rafał Rutkowski to aktor obdarzony charyzmą i wdziękiem, prawdziwy showman. Zdążył wyrobić sobie markę, ma spore doświadczenie sceniczne, jest popularny i lubiany. Mógł więc zaryzykować i zaprezentować show mniej populistyczne, bardziej wyrafinowane. Szkoda, że tak się nie stało. Osobom z bardziej wysublimowanym poczuciem humoru tego wydarzenia nie można polecić z czystym sumieniem. Przyznać jednak trzeba, że półtoragodzinny show mija szybko i przyjemnie. O życiu seksualnym rodaków i swoim własnym niczego nowego co prawda nie można się dowiedzieć, ale kilku dowcipów na ten temat z pewnością nie zaszkodzi posłuchać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji