Artykuły

Uwierzmy w polskie

- Polski teatr to jest marka światowa. Tym bardziej że wiele krajów zafundowało sobie likwidację teatru. Te wszystkie neoliberalne porządki, w ramach których wszystko musi się opłacać, nie sprzyjają teatrowi - mówi MACIEJ NOWAK, dyrektor Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie.

ROZMOWA Z MACIEJEM NOWAKIEM, dyrektorem Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego, krytykiem teatralnym i kulinarnym, dziennikarzem, publicystą.

Co w Polsce stoi lepiej, teatr czy gastronomia?

- Bez wątpienia teatr. Polska gastronomia jest odbiciem tendencji europejskich, przez co jest ostatecznie dość wtórna. Za to polski teatr to jest marka światowa. Tym bardziej że wiele krajów zafundowało sobie likwidację teatru. Te wszystkie neoliberalne porządki, w ramach których wszystko musi się opłacać, nie sprzyjają teatrowi. Tydzień temu, po wykładzie na temat polskiego teatru, który miałem w Madrycie, miedzy Hiszpanami rozgorzała dramatyczna dyskusja. Zazdroszczą nam, bo zlikwidowali publiczne teatry i teatr jako dziedzina sztuki właściwie się już tam nie rozwija.

A u nas naprawdę jest tak dobrze?

- W ostatnich latach w Polsce nastąpiły pewne zmiany. Pojawił się nurt teatru rozrywkowego, który ma bawić. Operuje środkami artystycznymi i aktorstwem jak z serialu telewizyjnego, sitcomu i stał się popularny. Obok rozwija się drugi nurt, z którego Polska jest szczególnie dumna. Mówi o poważnych problemach społecznych i często nie jest łatwy do zrozumienia. Spotkanie z takim teatrem to wysiłek intelektualny. On niekoniecznie chce się podobać. Tu chodzi o to, by ruszyć sprawy- ważne dla naszego społeczeństwa, narodu. Te świetne przedstawienia najczęściej są oparte na klasycznych tekstach wielkich autorów, tych samych, które w szkole tak bardzo nas nudziły.

Gdzie można zobaczyć tę wielką sztukę?

- Najczęściej w teatrach publicznych, to one są tymi teatrami artystycznymi. W Warszawie jest ich 25, a wśród nich wyróżniają się te najambitniejsze - TR Warszawa pod kierownictwem Grzegorza Jarzyny, Nowy Teatr kierowany przez Krzysztofa Warlikowskiego, Teatr Dramatyczny w Pałacu Kultury. To miejsca na najwyższym światowym poziomie.

To Warszawa. Co poza nią?

- To właśnie bardzo ciekawe, bo polski teatr najlepiej rozwija się wcale nic w Warszawie. Wręcz odwrotnie, trudna sytuacja większości mniejszych miast sprawia, że właśnie tam powstają najlepsze rzeczy. Dziś najważniejszy chyba w naszym kraju teatr działa w Wałbrzychu, mieście z przerażającym bezrobociem, biedaszybami. Pracujący tam Monika Strzępka i Paweł Demirski, tegoroczni laureaci Paszportów "Polityki" w dziedzinie teatru, opowiadają o dystansie między warszawskimi salonami a tym, co dzieje się w małych miastach. W przedstawieniu o wyimaginowanym pogrzebie Andrzeja Wajdy pytają, czy elity biorą odpowiedzialność za to, co się dzieje w kraju, czy raczej interesują się tylko kanapowymi interesami. Czy umieją właściwie ocenić, że w takim Wałbrzychu mieszkańcy na dziko wydobywają węgiel, żeby mieć ciepło w domu?

I ci biedni Ślązacy chodzą na takie sztuki?

- Chodzą. Bo twórczość Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego jest przy okazji zabawna, to są farsy. Dyrektor tego teatru przyjął strategię, którą nazwał "znacie? - znamy" i wystawia na przykład adaptacje "Czterech pancernych i psa", "Gwiezdnych wojen", "Łyska z pokładu Idy".

Wybiera znane tematy i je reinterpretuje, pokazuje drugie dno. Nawet "Czterej pancerni..." opowiadają o pewnych napięciach, bo dlaczego niby pancerniakami byli chłopi, ale ich dowódcą inteligent? By jeszcze mocniej pokazać wykluczenie Ślązaka Gustlika, jego rolę w tym teatrze powierzono czarnoskórej kobiecie.

Myśli Pan, ze polskie restauracje mogą dorównać teatrom?

- Chodzi o to, by wymyślić coś, co będzie wyjątkowe dla Polski. Wykorzystać to, że powoli coś się zaczyna, bo nawet Rene Redzepi, szef sławnej kopenhaskiej Nomy, powiedział, że jego zdaniem następnym odkryciem kuchni europejskiej będzie właśnie Polska. Mamy bardzo dobre produkty, których nie umiemy na razie docenić i promować. Nawet tam, gdzie było słabo, na przykład w wołowinie, bardzo się poprawia. Dziś nasza wołowina może konkurować z argentyńską. Mamy świetne mrożonki warzywne i owocowe, lepszy niż gdziekolwiek nabiał. Odradza się serowarstwo zagrodowe, bo ludzie zaczynają rozumieć, że bardziej opłaca im się popracować przy mleku, niż oddawać je do skupu, gdzie dostają za nie grosze.

Wierzy Pan, że to się rozwinie?

- Postęp technologiczny jest faktem i wielkie koncerny nie oddadzą raczej pola. Od paru lat staramy się sprawić, aby Polacy polubili własną żywność i zrozumieli, że najcenniejsze jest to, co produkuje się po sąsiedzku.

Wiele spraw trzeba u nas odczarować. Tak jak Francuzi musimy bronić małych piekarni. 20 lat temu w mojej okolicy były takie trzy, dziś nie ma ani jednej. Naszym dziedzictwem kulturowym i absolutnym cudem są też rzemieślnicze cukiernie. O tym musimy mówić, tego bronić.

Robiłem ostatnio np. reportaż o pączkach od Zagoździńskiego, którego cukiernia działa na warszawskiej Woli nieprzerwanie od 1924 r. Swojego adiutanta wysyłał tam po pączki Piłsudski. Do dziś są nadziewane marmoladą wieloowocową, nieszprycowane i smażone na smalcu. Właściciele sukces zawdzięczają temu, że od czterech pokoleń pilnują tej samej jakości i receptury, choć taniej by było, gdyby zamiast smalcu używali oleju palmowego.

Te pączki pewnie są drogie? Nie każdy może sobie pozwolić na wysokie ceny...

- A właśnie, że nie. Kosztują 2 zł, jak wszędzie. Tajemnica tkwi w specjalizacji, wytrwałości, pilnowaniu jakości. Cukiernia oznacza dla tej rodziny styl życia. To jest też recepta dla naszej gastronomii. Osoby, które dziś otwierają restauracje, strasznie napalają się na to, żeby zarobić krocie. A z restauracją może się udać, jeśli jest pasją właścicieli. Wystarczy, że zarobią na utrzymanie rodziny i wakacje. I im się uda.

Gotuje Pan w domu?

- Nie. Potrafię to robić, ale wolę jeść na mieście. Do domu robię zakupy śniadaniowo-kolacyjne. Jestem zrozpaczony, bo w okolicy mam tylko okropną Żabkę i okropną Biedronkę. Chociaż nauczyłem się z nimi żyć. Żabkę traktuję jako niedzielne pogotowie, do Biedronki trzeba umiejętnie, z uwagą podejść. Z racji jej powiązań z południem Europy można tam nieraz znaleźć ciekawe produkty. Ostatnio odkryłem doskonały hiszpański sok z pomarańczy, wyciskany. Bywa dobre wino, zwłaszcza Porto za 20 zł - to samo, które gdzie indziej kosztuje 100 zł. Bywa dobra portugalska oliwa.

Niestety, sąsiedztwo tych dwóch sieciowych sklepów sprawia, że niezależne sklepiki w mojej okolicy bardzo cienko przędą. Choć mają ambicje, jest u nich mały wybór. Na przykład jeden z właścicieli bardzo się stara, kupuje szynkę u dobrych wytwórców. Ale kupuje ją jedną i w dodatku leży ona potem przez tydzień, bo nie ma jak jej sprzedać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji