Artykuły

Jeszcze jedno zwycięstwo "Umarłej klasy"

"UMARŁA KLASA" - seans dramatyczny TADEUSZA KANTORA, którego prapremierę fetowała publiczność krakowska 15 listopada 1975 roku - to fenomen światowej recepcji w dziejach teatru. Japonia, do której zespół "Cricot-2" odleciał z Warszawskiego Okęcia w niedzielę, 25 lipca, miała być 20 z kolei krajem, w których Kantor przedstawi -"Umarłą klasę", zaś Toga-mura i Tokio - 34 i 35 miastem, goszczącym ten obdarowany wszystkimi możliwymi nagrodami spektakl - od wyróżnienia "Newsweeka" z roku 1976 na nagrodzie off-Broadway'u O.B.I.E. roku 1979 kończąc.

Japonia oznaczała bardzo ciężką próbę. Zaczęło się od odwiecznych kłopotów z "Pagartem", który wydatnie przeszkadza zawsze zamiast pomagać artystom. Potem, wyjaśniwszy charakter zaproszenia, trzeba było uświadomić organizatorom niespotykaną na europejskim kontynencie strukturę "Cricot-2" i wynikające z niej żądania Tadeusza Kantora, który nigdy nie kapituluje przed urzędniczym stylem menagerskiego myślenia. Wreszcie poważne niebezpieczeństwo stanowić miała podróż, obliczona przy około 19 tysiącach kilometrów trasy, na ponad 30 godzin lotu. Przeskok do Japonii to różnica 7 godzin czasu i letnia temperatura sięgająca 40 st. C przy wielkiej wilgotności powietrza.

"Cricot" zahartowany w podróżach transkontynentalnych i w bojach z rozlicznymi mecenasami osiągnął pierwszy cel podróży we wtorek 27 lipca. Celem była leżąca w kotlinie między górami oddzielającymi leżące nad Morzem Japońskim, porty środka największej wyspy - Honshu, miejscowość wiejska Toga-mura. Tutaj właśnie, korzystając z zacisza tej oddalonej 1200 km w linii powietrznej od Tokio osady, prawodawca tego spotkania - Tadashi Suzuki, postanowił zorganizować I Międzynarodowy Festiwal Teatralny.

Suzuki, drugi obok znanego w Polsce z występów teatru Tenjo Sajiki - Shuji Terayamy awangardzista teatralny w Japonii, w Toga-murze powołał do życia teatralny ośrodek, który korzystając ze wspaniałego zespołu skansenowego ma poświęcić się pracy nad jego metodą, stanowiącą połączenie doświadczeń europejskiej awangardy z niesionymi przez tradycję starego japońskiego teatru aktorskimi wartościami. Suzuki, świadom wszystkich znaczących procesów, zachodzących w teatralnej sztuce, zabiegał, by w dziesiątce zaproszonych znalazł się krakowski zespół.

Dziesiątkę, która przybywającej specjalnie na Festiwal elitarnej publiczności wielkomiejskiej miała zaprezentować swe propozycje dwukrotnie, stanowiły obok "Cricotu" i zespołów japońskich Suzukiego (Waseda Sho-Gekijo Japan), i Terayamy (Tenjo Sajiki) czy kontynuujący wielowiekową tradycję grup teatralnych No i Kyogen dwa teatry awangardy amerykańskiej, prowadzone przez Roberta Wilsona i Meredith Monk, znany w całym świecie indyjski zespół z Kerali, teatr tańca z Bhutanu i szokujący swoimi propozycjami brytyjski teatr uliczny Welfare State International. Zespoły korzystały albo z ciekawie zaprojektowanego teatru plenerowego bądź też ze zrekonstruowanej wedle reguł Teatru No sali, mieszczącej około 300 osób. "Cricot-2" przedstawił "Umarłą klasę" w tym zamkniętym pomieszczeniu, wykorzystując wspaniałą czerń otoczenia, współgrającą absolutnie z mrocznym, przerażającym nastrojem wywołanej ze wspomnień klasy szkolnej, biednej i upodlonej i przez nieludzki czas i ludzką manipulację.

Pięć dni pobytu w Toga-murze oznaczało dla Tadeusza Kantora nie tylko adaptację klimatyczną, ale i dwa spektakle, poprzedzone próbami, konferencję prasową z licznie przybyłymi dziennikarzami, krytykami reporterami i cztery ekipy telewizyjne, nie licząc psychologicznej walki z rozszalałym żywiołem. Zdarzyło się bowiem, że na tegoroczną wiosnę nałożyła się przedłużająca się nieco pora deszczowa i przez pół dnia lało jak z przysłowiowego cebra. Co więcej, znany w skutkach tajfun, który zalał Nagasaki około 20 lipca, otrzymał skutecznego następcę, który przelatywał, przez Honshu, właśnie na trasie naszej peregrynacji Toga-mura - Tokio. Noc grozy, jaką przeżyli nienawykli do takich poszumów wichru Polacy, pokazała jednak, że znaleźliśmy się na skraju tajfunowego ogona.

Kilkunastodniowe występy na deskach tokijskiej Space Parco 3, jednej ze scen słynnego koncernu sieci domów handlowych Seibu, ulokowanej w Shibuyi - dzielnicy znanej z Igrzysk Olimpijskich 1964 roku, dostarczyły znamiennej zmiany optyki. Oznaczały bowiem nagły przeskok z zacisza japońskich gór w buczący dzień i noc nadmiarem ruchu, świateł i przemykającego ludzkiego mrowia, moloch jednej z największych metropolii świata. Zespół krakowski pokazał tu "Umarłą klasę" - osiem razy, a wiodąca stacja telewizyjna NHK zarejestrowała cały spektakl przygotowując w ten sposób 90-minutowy program, którego emisję w dniu 26 września poprzedzi wstęp Tadeusza Kantora. Kantor zresztą - jak zawsze - dokonał niezliczonej ilości wywiadów, uczestniczył w prowadzonym przez Terayamę seminarium dla tokijskiego środowiska teatralnego na temat koncepcji swego teatru, a także konkretnymi rozmowami wydawniczymi przygotował mocny grunt pod ponowne zaproszenie do Japonii. Padło ono z kilku bardzo wiarygodnych źródeł, niewzruszone dwoma maleńkimi trzęsieniami ziemi, których przyszło nam doświadczyć raz przy obiedzie, a raz w nocy.

Japończycy przyjęli "Umarłą klasę" znakomicie. Świadczą o tym zdania wyjęte z recenzji dwóch największych tokijskich dzienników: "Asani Shimbun" i "Yomiuri Shimbun". Nie chcąc być posądzonym o mistyfikację językową, muszę powiedzieć, że w poszukiwaniu sensów tych recenzji pomagał mi mój przyjaciel - Wiesław Romanowski, konstruktor i programista, absolwent i doktor uniwersytetu tokijskiego, triumfator czterech konkursów krasomówczych po japońsku, jednym słowem: znany z telewizyjnego reportażu Bohdana Wojtczaka inżynier ze Szczecina, dla którego brakło miejsca na Politechnice Szczecińskiej (sic!).

"Cóż to za przejmująca scena? Gorycz, smutek, cierpienie, okropność, ale i oryginalna piękność i pełnia humoru. Mikroświat, ograniczona światłem przestrzeń, w której umieszczono ludzi, by przydać im większego i socjalnie, i historycznie wymiaru" - tak zaczynał swą recenzję "Asahi Shimbun" (5. VIII. 1982), by za chwilę tak puentować uniwersalną wymowę "Umarłej klasy":

"Przedstawienie Kantora to rodzaj sztuki, stawiającej generalne pytanie na temat sensu życia".

"Yomiuri Shimtoun" natomiast piórem profesora Taka-hashi anglisty z tokijskiego uniwersytetu próbował szukać aktualizacyjnych aspektów, w interpretacji "polskiego narodowego ducha". Już sam tytuł recenzji: "Gorycz i gniew ojczyzny wyniesiony na płaszczyznę sztuki" zapowiadał kilka aspektów widzenia "Umarłej klasy".

"Jednym z powodów, który składał się na boleśnie dojmującą atmosferę przedstawienia był fakt, że widz - chcąc nie chcąc - musiał dostrzec w spektaklu nakładającą się nań gorzką historię kraju - Polski".

"Wprawdzie nie można jednoznacznie stwierdzić - dowodzi na łamach "Yomiuri" (6. VIII. 1982) Yasunari Taka-hashi - że gniew i gorycz narodu, który zwykł padać łupem barbarzyńskich zakusów mocarstwowych, jest jednoznacznie wpleciony w przedstawienie, ale przykłady dwóch scen zdają się o tym świadczyć. Pierwsza, kiedy powstająca z martwych postać śpiewa z nienawiścią hymn austriacki, druga, w której starcy wychodzą, by na przekór wszystkiemu zatańczyć walca, w którym skryła się symbolicznie przedwojenna belle epoque. W tych scenach trudno jest nie powiedzieć czy nie posłyszeć głosu tłamszonego gniewu i goryczy, którymi woła dusza tego kraju".

Z takiego zrozumienia intencji i znaczeń można być tylko dumnym, bo jak konfrontacja z cywilizacją japońską dowodzi, sztuka to jedyna dziedzina w której większość krajów świata może z Japończykami konkurować. Wyjazd do Japonii uświadamia wyraziście, jakie to szczęście, że Polska ma Kantora i może szczycić się jego sztuką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji