Artykuły

Jak opisać aktora?

Dwóch aktorów, dwie książki i dwie zbliżone postawy. Co je łączy? Szacunek dla własnej pracy, pokora wobec niej, niewątpliwa wybitność, która sprawia, że mamy do czynienia z prawdziwie wielką sztuką, i jednocześnie mistrzowskie opanowanie rzemiosła. O książkach "Zapasowe maski" i "Janusz Gajos. Nie grać siebie" pisze Leszek Bugajski.

Czy możliwa jest do opisania sztuka aktorska? W tym pytaniu istotne jest słowo "sztuka". Jedyna dobra odpowiedź zaś brzmieć powinna: nie! Tak mi się przynajmniej wydaje jako laikowi, który nigdy nie próbował pisać o teatrze i pracy aktorów. Sztuka aktorska rozgrywa się w czasie, w krótkiej chwili, w której jeden człowiek zauroczy swoim kunsztem drugiego albo nawet tłum innych ludzi.

Może się zdarzyć, że takie zauroczenie będzie wydarzeniem jednorazowym, częściej się zdarza, że w trakcie niektórych przedstawień teatralnych ma ono miejsce, a w trakcie innych nie, bo nic nie zaiskrzy między aktorem i widzami, bo aktor jest w złym nastroju, bo coś go rozprasza... Ileż razy zdarzało się każdemu z nas wyjść z teatru pod wrażeniem tego, co zdarzyło się na scenie, i ileż razy widzieliśmy kompletne niezrozumienie swojego zachwytu w oczach znajomych, którzy widzieli to samo przedstawienie kilka dni wcześniej czy później. Oni mieli mniej szczęścia, nie trafili na dobry dzień. A i sami przecież nie jeden raz nie mogliśmy zrozumieć zachwytów nad spektaklem teatralnym, który na nas nie zrobił żadnego wrażenia. Wtedy my nie mieliśmy szczęścia. Tak to bywa z teatrem.

To, co otrzymuje w nim widz, to nie jest obraz, który można kontemplować godzinami, to nie sterta zadrukowanego papieru, który można wertować w nieskończoność, by dokładnie rozpoznać i nazwać swoje przeżycia estetyczne. W moim głębokim przekonaniu aktorstwo jest sztuką nie do opisania, choć tłum recenzentów teatralnych jakby nie zdaje sobie z tego sprawy i po każdej premierze z determinacją zabiera się do pracy. Rozumiem tę determinację - muszą przecież czekającemu na informację czytelnikowi dostarczyć opis tego, co widzieli. Ale czy da się opisać to, co w teatrze najważniejsze, czyli sztukę aktorską? Można opisać wszystkie inne elementy przedstawienia, a ten jeden jest jakby przeżyciem metafizycznym, jest z innego świata, o ile jest sztuką, a nie tylko rzemiosłem czy - jeszcze gorzej - zwyczajną nieudolnością lub fuszerką.

Oczywiście, że dzisiaj istnieją już możliwości techniczne zapisywania aktorskich zdarzeń, ale to zapis mechaniczny i jakoś ta mechaniczność na niego oddziałuje, choć pozornie i aktor ten sam, co na żywo, i jego kunszt pozostaje nie zmieniony. A jednak to nie to samo. Rozumie to doskonale Zbigniew Zapasiewicz, gdy mówi: - To nie jest zawód do zostawania w historii. W historii może zostać pisarz, malarz, ale nie aktor. To zostaje tylko to, co się chce pamiętać. A to, co napisane, zostaje w specjalistycznych pismach. Węgrzyn miewał często złe recenzje, a został w historii. "To, co się chce pamiętać", czyli wspomnienie, nie próba skonwencjonalizowanego opisu, ale właśnie to, co się opisowi wymyka. To zostaje. Może to jest legenda, może mit aktora, jego roli. Coś, czego nie da się opisać.

A jednak rynek wydawniczy domaga się książek o aktorach. Domaga się ich publiczność, która chce przedłużyć kontakt z wielkością aktorską, łudzi się, że odnajdzie w zapisie jakiś ekwiwalent swoich przeżyć. Powstają więc książki o kinowych czy telewizyjnych gwiazdach, lecz to przedsięwzięcia czysto komercyjne, których celem jest albo wzmocnienie blasku, jakim świeci gwiazda, albo też dodatkowy zarobek. Powstają też jednak książki o prawdziwie wybitnych aktorach, książki poważne, które podejmują trud analizy ich fenomenu. Chciałem napisać: daremny trud, ale się zawahałem. Poważnych książek nie należy lekceważyć - trzeba je przeczytać i samemu się przekonać, co autorzy przedsięwzięli, by ich trud właśnie nie był daremny.

Podstawowe metody są dwie i obie idą w kierunku pokazania w możliwie rozległy i wszechstronny sposób tego, co możemy nazwać tłem, na którym rozbłyskuje aktorski geniusz. Obie świadomie i słusznie unikają bezpośredniego dotknięcia istoty tego geniuszu. Jedna, pewnie jakoś tam łatwiejsza z punktu widzenia autora książki, to po prostu oddanie głosu samemu aktorowi, zaufanie mu i wiara, że sam z siebie powie wszystko to, co jest ważne dla zrozumienia zjawiska, jakim jest jego sztuka. No, można go od czasu do czasu ukierunkować, można mu dyskretnie partnerować... Niektórzy wybitni aktorzy maj ą dar mówienia o sobie i swojej pracy i wiele takich książek powstało. Druga metoda to opis wszystkiego, co składa się na tak zwaną drogę życiową aktora, jego korzenie, tradycję, z jakiej wyrasta, kluczowe momenty życia, emocje, które go kształtowały. To trudne, bo wymaga i delikatności, i rozwagi, i umiejętności selekcji zebranego materiału. Jednak i jedna, i druga metoda ma swoich zwolenników - niektórzy chcą, by aktor po prostu mówił, i nikt im nie przeszkadzał w obcowaniu z nim, inni wolą przyglądać się z boku, analizować.

Niemal jednocześnie ukazały się dwie książki prezentujące dwóch najwybitniejszych współczesnych polskich aktorów, prezentujące właśnie w taki odmienny sposób. Jedna to rozmowa ze Zbigniewem Zapasiewiczem, jaką przeprowadzili Katarzyna Leżeńska i Dariusz Wołodźko (o takiej rozmowie dzisiaj mawia się: wywiad-rzeka). Rozmówcy pozwalają aktorowi, który jest znakomitym narratorem, na snucie długich monologów, dyskretnie podsuwają mu pytania, a to o tradycję rodzinną, a to o stosunek do zawodu, a to o przebieg kariery, i układa się z tego autoportret aktora kompletnego i - nie ma powodu unikać tego słowa - nieco staroświeckiego, takiego, który w dzisiejszych czasach jest przywiązany do tradycyjnego rozumienia zadań, jakie stoją przed aktorem, i z uporem unikającego uwikłania go w system gwiazdorstwa.

Co należy tu rozumieć jako charakterystyczne dla aktorstwa dzisiejszych czasów? To, parafrazuję opis samego Zapasiewicza, że aktorzy mało co grają, że oni po prostu pokazują się w serialach i filmach stale w ten sam sposób, że nie mają odwagi podejmować się ról odmiennych od nich samych, że unikają zawodowych wyzwań. Nie liczy się to, co aktor może i powinien wydobyć z siebie, ale tylko to, jak wygląda - zależy mu na zachowaniu "ciągłości" wizerunku, bo wynika z niej jego rozpoznawalność w mediach i świadomości publiczności. To w oczywisty sposób szalenie spłaszcza możliwości zawodowe, ogranicza obszar działania. Zapasiewicz opowiada na przykład o wystawieniu trzech jednoaktówek, a w każdej z nich grał kogoś innego i o spotkaniu z widzami, na którym pada pytanie: "ale ilu was w zasadzie jest?". "Widzowie przyzwyczajeni do seriali [...] nie mają pojęcia - komentuje to Zapasiewicz - że aktor jest przede wszystkim od tego, żeby poprzez siebie opowiadać o różnych ludziach". Dlatego sam jest aktorem, który nie waha się przed użyciem "maski", przed charakteryzacją, przed rolami, które nie przystają do jego osobowości i powierzchowności. Rozumie, że po to jest aktorem, by grać różne postaci, a nie z narcystycznym uporem prezentować samego siebie. On się jakby ukrywa za swoimi rolami, jest wieloma ludźmi, ale za nimi pozostaje sobą. Dlatego w Aneksie do rozmowy Jan Englert, komentujący wśród innych osób sztukę aktorską Zapasiewicza, mówi: - Aktorzy się obnażają, dosłownie i w przenośni - i to porywa publiczność, a szczególnie krytykę. Zapasiewicz nie obnażył się nigdy. On jest zdystansowany - co podkreśla kilka razy w rozmowie - ukryty za granymi postaciami. I taki "ukryty" aktor nie może brać na siebie ciężarów, które nie są dla niego, nie może uwierzyć w to, że popularność i zawodowa wybitność uprawniaj ą go do czucia się nauczycielem narodu, nie mówiąc już o takiej oczywistości, że aktor nie może ani przez chwilę po zejściu ze sceny czy wyłączeniu kamery utożsamiać się z graną postacią, bo wtedy wszystko może mu się pomieszać i może na przykład biegać po muzeum z szablą w dłoni. - Aktorstwo nie jest posłannictwem, kapłaństwem ani (...) liturgią. Teatr jest przede wszystkim sztuką, której celem jest nawiązanie kontaktu z ludźmi, którzy to oglądają - mówi Zapasiewicz.

Myślę, że podobne zdania mógłby powiedzieć Janusz Gaj os - bohater drugiej, innego typu książki, którą napisała Elżbieta Baniewicz. Aktor wypowiada się na jej łamach sporadycznie, jest natomiast poddany uważnej obserwacji przez autorkę, która wyrasta na główną w Polsce specjalistkę od tego rodzaju monografii (napisała już książki o Annie Dymnej i Kazimierzu Kutzu). Zapasiewicz mówił o sobie, czyli mieliśmy tam do czynienia ze spojrzeniem niejako od wewnątrz - tu natomiast mamy aktora poddanego oglądowi zewnętrznemu.

Książka Baniewicz, oparta na dokładnym studiowaniu materiałów źródłowych, odtwarza przebieg kariery Gajosa, opisuje to, co ukształtowało go jako aktora, analizuje jego sztukę. Autorka późniejsze dokonania zawodowe swojego bohatera zna z autopsji, obejrzała to, co zagrał w filmach i przedstawieniach telewizyjnych, wczesne role teatralne musi referować na podstawie - najczęściej zdawkowych - recenzji, co nie pozwala zapomnieć o zewnętrznej perspektywie opisu aktorstwa Gajosa w jej książce i co jednocześnie jest wyrazistą dokumentacją tego, jak bezradne jest słowo wobec fenomenu sztuki aktorskiej. Ale zasługą autorki jest to, że nie pozwoliła, by ten fenomen wymknął się jej bezpowrotnie spod pióra, że potrafiła go jakoś sobie tylko wiadomym sposobem przybliżyć czytelnikowi.

Starszy od Gajosa zaledwie o pięć lat Zapasiewicz wydaje się na pierwszy rzut oka aktorem jakby z zupełnie innej epoki. Jego kariera zawodowa przebiegała spokojnie i jej podstawą były kolejne role teatralne. Kariera Gajosa zaczęła się prawie tak, jakby jej scenariusz pisał Hitchcock: najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie narasta. Zaczął bowiem, nie licząc drobiazgów, od głównej roli w serialu Czterej pancerni i pies spod ciężaru której nie mógł się wyzwolić, bo dając mu sławę, zahamowała jego rozwój teatralny. I potem, kiedy już się wydawało, że wszystko układa się jak najlepiej, znów Gajos padł ofiarą swego talentu - w Kabarecie Olgi Lipińskiej stworzył charakterystyczną i niebywale śmieszną postać woźnego Tureckiego, która znów zaciążyła nad wszystkimi innymi jego rolami. I znów musiał się spod jej ciężaru uwolnić i przekonać wszystkich, że jest wybitnym aktorem dramatycznym. Gajos musiał przez całe swoje zawodowe życie zmagać się z popularnością, jaką dała mu telewizja i kino, ale dzisiaj już doskonale wiadomo, że nie jest Jankiem Kosem ani Tureckim. I to jest miara jego sukcesu. Gdyby było inaczej, Baniewicz nie mogłaby nazwać go "mistrzem przemiany" i "wirtuozem metamorfozy", nie mogłaby napisać, że "aktorstwo Gajosa, nigdy nie eksponujące własnej osoby, poddane całkowicie charakterowi granej postaci, pozostaje najbliższe światowym wzorom", nie mogłaby też określić go jako aktora, "który lubi grać postacie od siebie odległe, poddawać się procesom transformacji".

Dwóch aktorów, dwie książki i dwie zbliżone postawy. Co je łączy? Szacunek dla własnej pracy, pokora wobec niej, niewątpliwa wybitność, która sprawia, że mamy do czynienia z prawdziwie wielką sztuką, i jednocześnie mistrzowskie opanowanie rzemiosła.

O takich banałach, jak brak pozy oraz wiary w jakieś szczególne posłannictwo, które sprawiają, że aktorzy stają się śmieszni i pretensjonalni, nie muszę szerzej wspominać. Ich obecność w pracy tych aktorów prowadziłaby do tego, że widz przestałby im wierzyć. W tych przypadkach to akurat nie ma miejsca.

Zbigniew Zapasiewicz: Zapasowe maski. Opracowanie Katarzyna Leżeńska, Dariusz Wołodźko. Prószyński i S-ka, Warszawa 2003, s. 192.

Elżbieta Baniewicz: Janusz Gajos. Nie grać siebie. Świat Książki, Warszawa 2003, s. 248.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji