Artykuły

Kilka ostrych scen

Z pewnością nie było w tym umowy twórców, jednak trzy premiery ubiegłego tygodnia w Krakowie układają się w sekwencję, wobec której trudno przejść obojętnie, "norway, today", "Polaroidy. Kilka ostrych zdjęć" i "2+2" to trzy napisane przez obcych autorów sztuki, których bohaterowie nie potrafią żyć w konsumpcyjnym raju, jaki nastał w Europie przełomu tysiącleci.

e-samobójstwo

Gdybym nie znał faktów, powiedziałbym, że nieprawdopodobna historia opisana w sztuce Igora Bauersimy nie mogłaby zdarzyć się rzeczywiście. Tymczasem to się zdarzyło naprawdę, a sztuka próbuje tylko dogonić rzeczywistość. Dwoje ludzi z różnych krajów poznało się przez internet, szukając partnera do samobójstwa. Zamiar swój spełnili, topiąc się w norweskim fiordzie. Dlaczego coś takiego może się zdarzyć? Dlaczego ludzie u progu dorosłego życia wycofują się z niego i wybierają śmierć? O tym jest ta sztuka.

Realizacja Macieja Sobocińskiego na Scenie przy ulicy Sławkowskiej jest bardzo oszczędna w środkach. Na wrzynającej się w widownię scenie jest tych dwoje. Najpierw gdy nawiązują internetowy dialog, siedzą w przeciwległych kątach sceny, a światło punktowca wydobywa tylko ich skulone sylwetki.

To dialog dwóch samotności, więc są tylko oni dwoje, na scenie nie ma nawet krzesła czy komputera. Później, gdy już spotkają się w rzeczywistości, mają kilka niezbędnych rzeczy, w tym kamerę wideo, która ma nagrać ich pożegnanie ze światem.

Kamilla Baar i Marcin Sianko świetnie rozgrywają ten seans prawdy. Dwoje młodych bohaterów poznaje siebie nawzajem, próbuje wyzwolić się z samotności, z zakłamania otaczającego świata. Podczas nagrywania pożegnania ciągle łapią się na patosie, na niemożności wyrażenia innym tego co czują. I w tej dziwnej, ostatecznej sytuacji towarzyszem śmierci jest śmiech. Jednak testament, który pozostawiają ci dwoje, do śmiechu nie prowokuje. Świat który rozpoznają jako nieustanne udawanie, wzajemne okłamywanie się jest im obcy. Jednocześnie boją się, że gdyby w nim pozostali, staliby się cząstką machiny kłamstwa. Nie chcą, więc odchodzą, a swoje życie od momentu podjęcia ostatecznej decyzji nazywają szczęściem.

Papierowy bunt

Bohaterowie "Polaroidów" Marka Ravenhilla to trochę bardziej zróżnicowana gromadka. W "norway.today" dzieci odchodzą ze świata, bo nie chcą żyć jak ich rodzice; tu spotykają się dwa pokolenia. Starsi to ideowiec pierwszej połowy lat 80., który po odsiadce w więzieniu nie może się odnaleźć we współczesnym świecie, jego była dziewczyna, dziś starająca się naprawiać świat jako polityk, i ich były wspólny wróg, który zdobyte na "ludzkiej krzywdzie" pieniądze może przeznaczyć na cele filantropijne. Młodsi - to ściągnięty z Rosji tancerz go-go i trudniąca się podobnym zajęciem dziewczyna. Oboje wychowani w kulcie pięknego ciała, doczesnego szczęścia, które może dać pastylka ekstazy, piekielnie samotni.

Jest jeszcze jeden bohater - "opiekun" tancerza, Tim. Miotanie się pośród idei, co czynią Helen i Nick, nie odpowiada mu tak samo, jak życie na kredyt, które uprawia on sam w iluzorycznym raju pastylek i recept na doczesne szczęście. Ale trzeciej drogi, zdaje się mówić Ravenhill, nie ma, więc jego bohater odmawia zażywania pastylek przedłużających mu życie i wybiera śmierć.

Zaletą debiutanckiej inscenizacji jest to, że w dramacie Michała Kotańskiego w Starym Teatrze którego głównym bohaterem jest homoseksualista, nie skupia się na warstwie obyczajowej, skandalizującej. Tim grany przez Adama Nawojczyka to przede wszystkim człowiek samotny, rozdarty, zagubiony. Bardzo dobra jest też w tym spektaklu Dorota Segda. Jej Helen to nie naszkicowana płasko zdrajczyni ideałów wolności, ale żywa osoba, w każdym momencie płacąca całą sobą za decyzje osobiste, za kompromisy, za wybory.

Również Sandra Korzeniak z postaci młodej tancereczki potrafi wydobyć dramat człowieka, który - niczym w koszmarnym, niedającym się mimo wysiłków odgonić śnie - ogląda rozpad własnej osobowości. Szkoda, że pozostałym nie dorównał Jacek Romanowski, grający nieprzystosowanego eksbuntownika. Jego Nick jest papierowy.

Trudne dodawanie

W granym na scenie krakowskiej PWST spektaklu dyplomowym studentów Wydziału Aktorskiego w reżyserii Jerzego Stuhra papierowe są, niestety, wszystkie postaci. Sztuka "2+2" jest opowieścią o dwóch podrywaczach, którzy biorą na randkę dwie dziewczyny. Cała akcja to jedna wielka tych czworga - nieumiejętność porozumienia się, mówienia o własnych uczuciach, czułości. Raz po raz pojawia się agresja, wydaje się, że nawet dojdzie do zbrodni. W końcu znudzeni młodzieńcy uciekają z biwaku, na który sprowadzili panienki.

Szkoda, że spektakl nie udał się, że między młodymi aktorami nie zaiskrzyło, bo przecież ta sztuka niczym aneks domyka dwie pozostałe.

Co wynika z wszystkich trzech inscenizacji? Że teatr polski zdecydowanie zwrócił się do najnowszej dramaturgii, szukając w niej diagnoz opisujących przeżywaną przez nas rzeczywistość. Że prymat inscenizacji, do którego przyzwyczajali nas reżyserzy w ostatnich kilku dekadach, zaczyna ulegać prymatowi tematu, problemu - tekstu, który "fotografuje" świat. Że chętnie wybiera diagnozy autorów obcych, wciąż nie znajdując w naszej dramaturgii wystarczająco mocnych teatralnie tekstów. I że ulega modom.

Bo czy rzeczywiście nasz świat jest jednym wielkim szambem, którego oczyścić się nie da? Zdecydowanie twarda odpowiedź "tak" oznacza zaprzeczenie sensu istnienia teatru. Odpowiedzi inne skłaniają do rozszerzenia terenu penetracji poza płacz zawiedzionego moralisty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji