Artykuły

Per aspera ad astra

Przedwojenna naturalistyczna powieść Zbigniewa Uniłowskiego stała się w rękach Iwony Kempy manifestem czystego teatru. Czystego nie przez oderwanie od codzienności lub zamknięcie na doświadczenia pokrewnych dziedzin sztuki, ale właśnie dzięki umiejętności harmonizowania pozornie nieprzystających spojrzeń na człowieka i świat.

Napisany na początku lat 30. "Wspólny pokój" jest powieścią z kluczem. Bohaterowie książki, która przed dziesiątkami lat wywołała skandal w środowisku literackim Warszawy, to występujący pod zmienionymi nazwiskami autentyczni lokatorzy tytułowej stancji.

We wspólnym pokoju mieszkali przymierający głodem młodzi pisarze z kręgu znanej dziś z historii literatury "Kwadrygi" oraz studenci. Główny bohater, którego wprowadzenie się do pokoju wyznacza początek, a śmierć koniec opowieści - to sam Uniłowski. Uśmiercając siebie w powieści, niewiele się pomylił - wszak parę lat po napisaniu powieści, w wieku 28 lat rzeczywiście umarł.

Iwona Kempa w swojej teatralnej adaptacji powieści zarysowała dwie przestrzenie - odsuniętego w pierwszej części spektaklu w głąb sceny wspólnego pokoju i ustawianej na pierwszym planie knajpy, w której spotykają się pisarze i "artyści życia".

Ciekawe, że wspólny pokój nie znika z oczu widza nigdy, podczas gdy knajpę ustawiają za każdym razem i usuwają w niebyt wyjęci jak ze snu, popisujący się kaskadersko-baletowymi wyczynami, a przez to nierzeczywiści - kelnerzy.

W knajpie mówi się o wszystkim, ale przede wszystkim o literaturze, niezwykłych (najczęściej zmyślonych) przygodach, zawiera się demoniczne romanse. W domu pisze się pożyczonym piórem, kłóci o politykę i proszek do zębów, śpi, spółkuje.

Kempa potrafiła dobrze połączyć dosłowną prezentację nędzy bohaterów wspólnego pokoju, ich pijaństwa, chorób i śmierci z ponadczasowym, pełnym trwogi ludzkim pytaniem o sens. Nie tylko o sens twórczości artystycznej. Przecież wspólny pokój zamieszkują przeróżni ludzie: obok głównego bohatera, pisarza Leona (dobra rola Piotra Grabowskiego), mieszka tam student psychiatrii, który badając cudze dewiacje, próbuje poznać siebie, a łóżka obok zajmują mało zdolny student prawa, chwiejny w poglądach społecznik-bolszewik oraz zdecydowanie prący do celu student geodezji.

Nieważne, czy lepsi, czy gorsi są ci, którzy nie wybrali karier wymarzonych przez owych "zwykłych ludzi" i stali się tonącymi w alkoholu, własnych ideach i nadziejach artystami. Przecież jeden z nich, na przykład Zygmunt (Radosław Krzyżowski) - natychmiast, gdy dostaje posadę "sekretarza pana wojewody lubelskiego", zapomina o tym, że kiedyś był poetą i birbantem.

Wszyscy - artyści i nieartyści, miotają się ze swoją kruchą i biedną młodością w obliczu śmierci. Uciekają od niej, opisują ją, poddają się jej mocy. Gdy śmierć daje w knajpie ostatnie memento głównemu bohaterowi, Iwona Kempa przysuwa do widzów (dosłownie, przy pomocy teatralnej maszynerii) cały pokój, w którym umiera Leon.

Wobec tej niechybnej śmierci śmieszna i żałosna okazuje się muza poetów, Panna Leopard (Maja Ostaszewska), choć autentyczna, to również bezradna - prosta dziewczyna, Teodozja (Monika Jakowczuk), funta kłaków nie warci - razem ze swoim buntem - artyści Kazio Wermel (Zbigiew Kaleta) i Dziadzia (Marek Litewka).

Spektakl na Scenie Kameralnej jest krzykiem o autentyczność w każdym działaniu, o prawdę. Czy jednak wyraźna sympatia, jaką darzone są przez autorkę widowiska postaci gospodyni, Stukonisowej (Elżbieta Karkoszka), Julci (Ewa Kaim) i Teodozji świadczą, że artystka - Kempa, w imię prostoty życia i obrony prawd codzienności występuje przeciw innym artystom?

Na pewno nie. Teatralny "Wspólny pokój", choć obnaża wszelkie działania pozorne, jest przecież również obroną wszystkich, którzy w obliczu niepojętej dla człowieka śmierci takie niezdarne działania podejmują.

Ten spektakl jest apoteozą sztuki jako obrony przed śmiercią, jako sposobu na okiełznanie otaczających każdego człowieka demonów.

W grze przenikań, szybkich zmianach i współwystępowaniu planów widać bliskie młodemu widzowi "filmowe myślenie" Iwony Kempy. Owo myślenie sprawia, że oparty w dużej mierze na dialogu spektakl nie jest monotonny, ma swoją płynność i rytm. Młodzieńczym grzechem autorki widowiska jest jednak zbytnie przywiązanie do efektów (np. ponad miarę eksploatowani "tańczący kelnerzy ze snu"), którym towarzyszy zbyt mała precyzja w opracowaniu dialogów.

Po tym, będącym świadectwem niewątpliwego talentu debiucie na Scenie Kameralnej, oczekuję od Iwony Kempy następnych, równie odważnych teatralnych wystąpień. Per aspera ad astra!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji