Artykuły

Taniec wariata bez słów

"Scat, czyli od pucybuta do milionera" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Adan Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Główni bohaterowie "Scata" to - bez wyjątku - ludzie z psychicznymi aberracjami. I choćby z tego powodu trudno uznać ten podobno pierwszy na świecie musical bez słów za dzieło czysto rozrywkowe.

Zaczyna się olśniewającą sceną najazdu turystów na nadmorski (jeśli sądzić po wrzasku mew puszczonym z taśmy) kurort: ekipa hotelu Scat, a więc jego właściciel, wredny kelner, boy, pucybut i kwiaciarka, zachęca się do pracy niczym koszykarze przed meczem. Na scenę wpada hałaśliwy i kolorowy tłum (obłędnie kolorowe kostiumy Katarzyny Adamczyk) - akcja start.

Wojciech Kościelniak potrafi pięknie charakteryzować postaci i sytuacje. Na przykład, żeby pokazać miłość nieśmiałego pucybuta i rozmarzonej kwiaciarki, każe im tańczyć w deszczu - ochlapują się nieistniejącymi kroplami, a widz już wie: oboje to beznadziejni fantaści, których życie toczy się bez związku z rzeczywistością, naiwni i dziecinni.

Pucybut Sebastian Piątek (dyskretny, do czasu nieoczekiwanej przemiany w finale Sambor Dudziński) cierpi na kliniczne objawy schizofrenii i cyklofrenii (omamy, wahania nastroju, skłonność do wpadania w apatię). Bezbronny, pozbawiony ambicji. Choć miewa przebłyski: w jednej ze scen, ilustrowanej animacją komputerową, uświadamia sobie, że nie stać go na założenie rodziny. Po czym jeszcze bardziej pogrąża się w świecie fantazji i lęków. I nagle - pod wpływem traumy, gdy ukochana odchodzi z innym - zwalcza demona przeszłości, czyli - mówiąc wprost - daje w mordę zjawie toksycznego ojca. Ochoczo bierze się do pracy, a zarobione pieniądze inwestuje w przemysł obuwniczy, szybko dochodząc do milionów. Jak to w musicalu: trochę strasznie, trochę śmiesznie i bardzo umownie.

I gdyby fabuła "Scata" ograniczyła się do tego jednego, obudowanego przeróżnymi perypetiami, wątku, wyszedłby Kościelniakowi spektakl zwarty, wymowny, słodko-gorzki. Tymczasem w 2,5-godzinnym przedstawieniu mamy aż trzy równorzędne opowieści, z których tylko jedna - owego pucybuta - awansowała do rangi tytułowej. Równocześnie śledzimy losy znerwicowanego Pana Obsesji (zabawny Grzegorz Wojdon) i dwóch bliźniaków, obdarzonych przez naturę identycznymi fizjonomiami i skrajnie różnymi charakterami (imponujący sprawnością fizyczną bracia Piotr i Paweł Kamińscy). W finale niewiedzący o swoim istnieniu bracia padną sobie w objęcia, a zdezorientowany nerwus domyśli się, że jest ich ojcem. Jest jeszcze wątek rozpustnej gwiazdy filmowej Manueli Beatrice del Sol (kusząca seksapilem Magdalena Szczerbowska), upokorzonej przez goniącą za sensacją dziennikarkę (przebojowa Magda Kumorek). I właśnie w tym miejscu Kościelniakowi zdarzyło się przekroczyć granice biologicznego prawdopodobieństwa i co dobrego smaku. Nawet przy założeniu, że wszystko tu jest przerysowane, groteskowe, jak z komiksu, a którą to umowność podkreślają obłędnie kolorowe kostiumy Katarzyny Adamczyk.

Reżyser z upodobaniem stosuje chwyty filmowe: ostre cięcia, wyciemnienia, retrospekcje, sekwencje marzeń, grę planów. Z filmu jest też wielowątkowość fabuły. Ale w dobrym filmie wszystkie wątki się ze sobą zazębiają, a w "Scacie" - nie. Optymistyczny finał z udziałem wszystkich postaci razi sztucznością i każe wziąć w cudzysłów to, co i tak trudno brać na serio.

Dla realizatorów ważniejsza była nowatorska forma. "Scat" powstał po to, by kompozytorskim talentem mógł się wykazać znakomity pianista jazzowy Leszek Możdżer. I wykazał się. To właściwie nieustający muzyczny pastisz. Ale właśnie to, że Możdżer napisał tak dużo dobrej muzyki, okazało się pułapką. Jakby reżyserowi żal było nie zagrać wszystkiego, a co za tym idzie - nie dać muzyce wizualnej ilustracji. Skądinąd zabawna scena z usiłującym skleić rozwalone krzesło kelnerem Marcem (sympatyczny, wbrew wysiłkom, Konrad Imiela) nie wnosi nic nowego do charakterystyki postaci, nie wiąże się też z innymi wątkami. Takich zbędnych scen jest jeszcze kilka.

Doskonale spisali się wykonawcy: Możdżer dał swoje nuty do zagrania doświadczonym i wszechstronnym jazzmanom, aktorzy trudną sztukę scatowania, czyli śpiewania pozbawionymi znaczenia sylabami, opanowali w stopniu budzącym szacunek. Objawieniem okazała się debiutantka Justyna Antoniak w roli kwiaciarki Bożenki Kwiecień. W epizodzie uwodzącego Bożenkę lowelasa brylował upozowany na Elvisa Bartłomiej Porczyk. I jeśli warto było "Scata" realizować z taką fantazją, to właśnie dla tej muzyki i kilku nowych twarzy. Gdy forma ponętna, kto martwiłby się treścią mętną?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji