Artykuły

Świetna, odważna inscenizacja

Wyzwolenie w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Marek Mikos.

W sto lat po krakowskiej prapremierze dostajemy sztukę w świetnej i odważnej inscenizacji.

Kiedyś Wyzwolenie należało do żelaznego repertuaru polskich teatrów. Dziś reżyserzy boją się tej sztuki.

Wyspiański wystawił Wyzwolenie w dwa lata po Weselu. Było to wydarzenie na miarę tamtej prapremiery. Atmosferę podsycała informacja, że rzecz dzieje się na scenie teatru krakowskiego. Główną rolę - Konrada - grał ten sam aktor, który występował w tej roli w Dziadach. Wszyscy wiedzieli jednak, że Konrad to nie tylko wskrzeszony bohater Mickiewicza, ale i sam Wyspiański toczący bój o nowy teatr, o wyzwolenie Polaków z obciążających ich mitów przeszłości. Była to też satyra na współczesność - pod postaciami masek widzowie łatwo odnajdowali luminarzy życia publicznego toczących nadęte boje o polskość. Pod postaciami Muzy, Starego Aktora i Reżysera kryły się odniesienia do żywych ludzi tworzących nieakceptowany przez Wyspiańskiego, skostniały w teatr. On go chciał wyzwolić z szablonu.

Przedstawienie zrobiło tak piorunujące wrażenie, że do 1916 roku nikt nie odważył się niczego zmieniać i tylko wiernie powtarzano prapremierową inscenizację. Później sztuka miała mnóstwo inscenizacji, choć te powojenne zaczęły się dopiero podczas odwilży, w 50. rocznicę śmierci autora (1957).

Zrośnięcie się dramatu Wyspiańskiego z bojami o polskość zaszkodziło sztuce. Potwierdziło to ostatnie piętnastolecie. Dramat, słusznie przez wielu uważany za wybitniejszy niż Wesele, po 1989 roku grany był tylko osiem razy (Wesele 28 razy), z czego połowa to inscenizacje z 1990 r. odfajkowujące niepodległość.

Tymczasem Wyzwolenie to nie okolicznościowa akademia, tylko porażający tekst, w którym Wyspiańskiemu, jak nikomu przedtem udało się przeorać polską świadomość i wyzwolić Polaka z polskości. Na pół wieku przed Gombrowiczem.

Zrozumiała to Augustynowicz. Jej inscenizacja nie jest do końca wierna Wyspiańskiemu, bo jaki sens miałaby taka wierność. Ale to spektakl o dzisiejszej Polsce i borykaniu się z jej demonami, a także o teatrze, w którym Augustynowicz zaczynała dokładnie 12 lat temu premierą Klątwy Wyspiańskiego. Artystka pyta, czy jej teatr się nie zestarzał? Czy penetracja rzeczywistości poprzez sztuki brutalistów jest wystarczająca? Pyta też o miejsce artysty, który jest Polakiem. Jakie są dziś jego obowiązki, i czy w ogóle można tu mówić o obowiązkach? Augustynowicz uważa, że tak.

Dlatego wśród postaci są: ojciec, który wpaja grzecznym córkom jedyną prawdę o narodzie, szalikowcy wywrzaskujący ochrypłymi głosami fanatyzm i zagubiony prymas serwujący widzom tacę słodkich kremówek. Po wygłoszeniu półprawd odjeżdżają w niebyt tak, jak przybyli: na ruchomych podestach (świetny pomysł Marka Brauna) - nędznych scenkach ich życia.

Gdy przyciszony - inaczej niż u Wyspiańskiego - Konrad (Grzegorz Falkowski) wygłasza końcowy monolog, mówi o tęsknocie za normalnością, za wyzwoleniem z każdej formy zakłamania. To o teatrze, który zwiedziony sukcesem łatwo popada w samozachwyt, ale i o nas. Żeby efektem kolejnych wyborów nie była rozpacz albo radosna ideologia, trzeba być podejrzliwym. Przede wszystkim w stosunku do siebie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji