Artykuły

Stare, nowe i stare "nowe"

Trudno uwierzyć, że product placement - "lokowanie produktu" w programach telewizyjnych - dopiero co w Polsce zalegalizowano - pisze w felietonie dla e-teatru Witold Mrozek.

Każdy, komu choćby okazjonalnie zdarza się oglądać TVN-owskie seriale wie przecież od dawna, że ich bohaterowie słuchają RMF-u, w Internecie używają poczty elektronicznej Onetu i komunikatora OnetSkype, a zamiast z "obciachowej" Poczty Polskiej korzystają z usług sympatycznego, nowoczesnego i przede wszystkim prywatnego InPostu. I - oczywiście - kupują biżuterię tylko jednej marki.

Pewien poseł PSL, któremu na sercu leżą sprawy kultury wysokiej, postanowił przy okazji prawnego uregulowania takich praktyk reklamowych zadbać również o finanse teatru. Teatru Telewizji, gwoli ścisłości. Zaproponował, by w przedstawieniach Teatru Telewizji również mogły pojawić się znane z rynku produkty. Szkoda tylko, że parlamentarzysta ów nie pomyślał o tym, że od dłuższego czasu telewizyjna scena to przede wszystkim pełne patosu historyczne widowiska z narodowego martyrologium. Nieco utrudnia to promocję współczesnych marek. Z drugiej strony, można oczywiście spróbować wyobrazić sobie łączniczki z Powstania Warszawskiego w żółtych kubraczkach InPostu - choć kiepska byłaby to konspiracja; możliwe do pomyślenia są też polskie szlachcianki wywłaszczane przez parszywych komunistów z rodowych klejnotów... firmy Apart. Albo taka scena: lata osiemdziesiąte, opozycjonista z uwagą wyławia audycję "Wolnej Europy" spośród szumów, trzasków i dźwięków zagłuszarek - a tu nagle... charakterystyczny dżingiel RMF FM. Niestety, ta akurat poprawka do "Ustawy o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji" nie przeszła.

Dość tych kpin. Nie chodzi mi dziś o to, by znęcać się nad Sceną Faktu. Zresztą, niech sobie istnieje - może dzięki niej w tych nieprzychylnych czasach w choćby szczątkowej formie przetrwają pieniądze i struktury Teatru Telewizji. Może kiedyś przejmą je ludzie, dla których nie będzie jedynie elementem aparatu polityki historycznej w nie najlepszym wydaniu artystycznym. To taki lewicowo-reaktywny instytucjonalny konserwatyzm. Do tej właśnie postawy zmuszona została spora część sił prospołecznych w tym kraju, z ruchem związkowym na czele. Broni się różnych rozwiązań systemowych - wcale nie dlatego, że uważa się je za najlepsze pod słońcem, ale ponieważ za rogiem czai się coś dużo gorszego.

Z kulturą jest zatem - wiem, to porównanie już kiedyś padło - jak z publicznymi kolejami. Trzeba ich bronić mimo przerostu zatrudnienia, mimo brudnych toalet, mimo opóźnień i różnych absurdalnych drobiazgów - bo w przeciwnym wypadku czekają nas likwidacje wielu kolejnych linii, a nie żadna "modernizacyjna reforma" (na szczęście, trzymając się szynowej metaforyki, w polskim teatrze trafiają się też ciągle światowej klasy superpociągi TGV). Weźmy - może nieco wydumany dla czytelnika spoza "branży" - przykład emerytur zawodowych tancerek i tancerzy. Owszem, jest możliwy do pomyślenia model, w którym wcześniejsze emerytury dla nich nie są potrzebne, ale zarazem ktoś troszczy się o to, by baletnica nie kręciła na scenie piruetów do sześćdziesiątego roku życia i miała jednocześnie za co żyć. Jest możliwy też model, w którym aktorzy co prawda nie są zatrudnieni w danym teatrze niemal dożywotnio i niezależnie od artystycznych efektów swojej pracy - ale nie są zarazem pozbawieni szans na bezpieczeństwo socjalne i względną życiową stabilizację. Nikt jednak takich modeli na serio w Polsce nie proponuje; nikt nie ma pomysłu, jak je wprowadzać. A te wszystkie przykładowe Belgie i Holandie, które pojawiają się w dyskusjach o "nowej polityce kulturalnej" - okazują się retoryczną zasłoną dymną. Gdy dym się rozwiewa, znów widzimy znajomą twarz neoliberała - nieważne, czy z Gdańska, czy z Chicago, albo też z Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu.

Dlatego też, gdy ktoś chce gardłować za "nową ekonomią dla teatru" - to dobrze byłoby, gdy taką nową ekonomię zaproponował. Ale na poważnie i z konkretami, uwzględniającymi różne społeczne interesy i polskie uwarunkowania, również prawne i ustrojowe. Na to,żebyśmy "starą" i "skompromitowaną" biurokratyczno-etatystyczną ekonomię sami odrzucili czekają bowiem tacy, którzy swoją "nową" ekonomię prostych odpowiedzi mają już gotową od co najmniej dwóch dekad. I stałe publiczne dotacje najchętniej zastąpiliby product placementem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji