Artykuły

Taki oto obrazek

WYBRAŁEM się na ten bardzo osobisty, wysnuty z dawnej przeszłości (z biografii Kantora) i mocno szokujący - jak mówiono w mieście - teatr Tadeusza Kantora. Hala stoczni nabita ludźmi, jak przed wojnami (I i II) nabijano w Wielopolu papierowe gilzy tytoniem: dokładnie, twardo, mocno. To pierwszy szok. Pierwsze zaskoczenie. A więc "masowy widz" chce takiego teatru? Teatru działającego skrótem, symbolem, ekspresyjnego w działaniu aktorskim i pięknego w obrazie. Obraz jest prawdziwie piękny, przykuwający uwagę, acz trochę upiorny, makabryczny. Ci dawno polegli żołnierze, poruszający się jak paralitycy w takt pieśni "Maszerują strzelcy, maszerują..."

Pieśń rośnie, olbrzymieje, wypełnia całe wnętrze hali, wypełnia nasze uszy, wdziera się do mózgu i dudni w nim, krzyczy (rozpaczą), szaleje (żalem). Potem żołnierskie truchła zdejmują z głów siwe czapki, nakładają w ich miejsce birety, zamieniając się w stado biesów. Tańczą, maszerują na Golgotę. Robią Golgotę z siebie i tego co po drodze. Ten dziad nie-dziad wygrywający na tej lirze nie-lirze motyw znanej kolędy "Lulajże Jezuniu". Ksiądz, niby Chrystus, dźwigający krzyż na plecach tuż przed twarzami widzów w takt huczącego marsza lejtmotywu. Koszmarny, jak z "Dybuka", ślub strzelca trupa z rudą dziewczyną w bieli. Surrealistyczna para: wujowie Olek i Karol. Podrzucanie kukły rudej dziewczyny przez rozbestwionych żołdaków. Rodzinka przy stole radząca nad Adasiem. Trup Adasia na krzyżu. Adaś jeszcze przed wojskiem przytroczony do krzyża. Psalm 109 (Rzekł pan panu memu) przerwany salwami karabinu maszynowego. Przekręcające się łóżko z księdzem żywym i księdzem kukłą. Znowu krzyż i ksiądz przybity do krzyża. Wagon pełen golasów i żołnierskiego truchła. Ksiądz sypie na to truchło piasek. Żydowska pieśń i salwa. Rodzinna fotografia i salwa. Kościotrup ubrany w mundur. Biały obrus na stole i przy nim ogólna komunia tych, co na scenie i tych, co na widowni. A w tym wszystkim Kantor. Chodzi po scenie, siada, przygląda się aktorom, pomaga im, dyskretnie nimi dyryguje, przestawia i poprawia dekoracje. Wszystko jest w tonacji czarno-biało-siwo-żółtej.

Rozglądam się po widowni. I tu drugi szok. Widzę płaczących ze wzruszenia, z przeżycia, z wstrząsu. Widzę też popatrujących po sobie, zawiedzionych, oszukanych. Nic z tego nie pojmują - mówią ich oczy. Brak im wyraźnej fabuły, akcji, skończonego opowiadania. Dobrze wam tak, myślę sobie, trzeba było iść do Dramatycznego do Gdyni albo do "Wybrzeża" do Gdańska. Tam jest wszystko jasne i oczywiste. Przez okno teatralne Kantora widać dalej i głębiej, lecz można też nie zobaczyć nic oprócz wydziwiania. Mnie ten Kantorowski teatr przypomina taki oto obrazek: w zwyczajny dzień, środkiem miasta, defiladowym krokiem i w paradnych mundurach, poprzedzany orkiestrą (głośną), kroczy oddział wojska. Widzi to pani doktor, pan redaktor, uczennica, student, kolejarz, chłop i panna Basia, bufetowa z "Baru pod Bocianami". Wszyscy przystają, patrzą, dziwują się. Są tym przemarszem lekko wytrąceni z biegu przed siebie. Potem ruszają w swoje strony, ale ten i ów jeszcze ogląda się za tym wojskiem. Ależ to sztuczne i całkiem zwariowane. Jakieś takie niecodzienne. Ależ tak! Sztuka jest sztuczna, zwariowana jakaś taka niecodzienna, jak to defilujące środkiem miasta w zwyczajny dzień wojsko.

Spektakl "Wielopole, Wielopole" , bardzo osobisty, bardzo przeżywany przez autora (widać to, widać), o minionych kształtach, minionego dzieciństwa w minionej wsi, które tylko artysta teatru może przywrócić do istnienia, przeżyłem jak sen z dalekich stron, który czasem nawiedza mnie na jawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji