Artykuły

W rodzinnym Wielopolu

Przed 68 laty w jednej z izb, parterowego wówczas budynku plebanii w Wielopolu Skrzyńskim, córka gospodyni ówczesnego proboszcza - księdza Radoniewicza, Helena z Bergerów, powiła dziecię płci męskiej, któremu dano na imię Tadeusz. Ojcem był miejscowy nauczyciel - Marian Kantor.

15 grudnia 1983 roku ruch na plebanii panuje niezwykły. Ekipa telewizyjna, dziennikarze, księża. Wszyscy zbierają się u księdza prałata Juliana Śmietany, by porozmawiać z gospodarzem dzisiejszego wydarzenia. Bo właśnie dziś, tylko dziś, w wielopolskim kościele parafialnym, liczącym dokładnie 300 lat, odbędzie się spektakl teatralny. Tadeusz Kantor przyjechał do rodzinnej miejscowości, by wystawić "Wielopole, Wielopole", sztukę, której premiera miała miejsce we Florencji w czerwcu 1980 roku. Po triumfalnym objeździe światowych scen, zespół "Cricot-2" przybył do maleńkiego Wielopola, by kilkadziesiąt metrów od miejsca urodzenia autora zaprezentować tę rzecz.

Dzień wcześniej odbyła się próba generalna. Kościół był pełen, mimo że ksiądz prałat mówi, że to za trudne przedstawienie dla prostych ludzi. Dlatego ze 151 zaproszeń, jakie otrzymał od pana Kantora, tylko nieliczne trafiły do miejscowych. Ci jednak wciąż nagabują księdza. Ale ten nie ma już zaproszeń.

Całe Wielopole zaklejone jest afiszami. Ludzie rozmawiają o przedstawieniu na rynku, w sklepie. Komendant miejscowego posterunku MO, starszy sierżant sztabowy Tadeusz Chmiel, pracujący tu od 1959 roku, mówi, że w 10-tysięcznej gminie, której stolica liczy 4 tys. mieszkańców, będzie dziś bardzo wielu przyjezdnych.

Niewielki, schludny ryneczek zapełnia się samochodami i autokarami. Przyjezdni z zainteresowaniem oglądają rynek, wokół którego stoją niskie domki. W jednym miejscu przerwa. Zamiast domku pomnik. To tu wydarzyła się jedna z największych powojennych tragedii w naszym kraju. W pożarze baraku, w którym akurat wyświetlano film, 11 maja 1955 roku zginęło 58 osób. Ponad 200 widzów znajdowało się w przepełnionej ponad wszelkie normy sali. Gdy zapaliły się taśmy filmowe w pobliżu drzwi i okien od strony rynku, próbowali uciekać oknami od podwórza. Te jednak były zabite. Wkrótce runął dach, grzebiąc pod sobą całe rodziny. Najmłodsza ofiara miała 5 lat. Śmierć w płomieniach ponieśli dwaj uczestnicy akcji ratunkowej.

To już odległa przeszłość. Dziś kino w Wielopolu mieszczące się kilkadziesiąt metrów od pomnika, wyświetla amerykański film "Dick i Jane". Na widowni zasiądzie około 10 osób.

Zainteresowanie przyjezdnych kieruje się ku odległemu o kilkadziesiąt metrów od rynku kościołowi. Ksiądz prałat został wikarym w Wielopolu w 1932 roku. Pamięta młodego studenta krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, który przyjeżdżał na wypoczynek do swojej ciotki.

- Student nigdy groszem nie śmierdzi, więc chciałem mu jakoś pomóc, a że wstyd było dawać pieniądze, więc zamawiałem obrazy. I młody Kantor namalował mi ich kilka. Nie podobały mi się - wstawiłem je za komodę. A w 1939 roku, gdy byłem proboszczem w Wysowej, to przepadły wszystkie.

Ale najbardziej żal księdzu prałatowi kurtyny, którą też malował Tadeusz Kantor, również zginęła bez wieści. Opowiada jeszcze o wizycie telewizji zachodnioniemieckiej, która w 1980 roku, po florenckiej premierze "Wielopola", tu właśnie nakręcała film poszukujący źródeł spektaklu.

Kilkanaście minut przed godziną szesnastą przyjeżdżają autokary rzeszowskiej "Estrady". Wysiadają dzisiejsi bohaterowie. Włoscy aktorzy robią sobie pamiątkowe zdjęcia pod krzyżem, w pobliżu kościoła, Tadeusz Kantor udaje się na przechadzkę. Spacer w świat dzieciństwa. Pokazuje przyjaciołom:

- Tu koło kościoła mieszkali tylko Żydzi... Tej szosy tu nie było, przez rynek szła tylko droga w poprzek... Wszędzie stały tylko takie jak ta chałupki... O, ten dom pamiętam... A tam, gdzie ten nowy, murowany, stał zupełnie inny, podobny do tego... Rynek był krótszy i tu na rogu stał dom rodziców...

Maleńkie jest Wielopole. Krótki więc jest też spacer Tadeusza Kantora. Spacer, w którym nie mogą uczestniczyć widzowie, a który jest prologiem misterium, jakie rozegra się w kościele.

Tymczasem kościół jest jeszcze pusty. Na środku rozłożona scena, pozostał tylko jeden rząd ławek. Zamiast drugiego, ustawiono amfiteatralną widownię "Cricot-2". Ekipy: telewizyjna i filmowa przygotowują się do pracy. Tadeusz Kantor prosi o wygaszenie części świateł. Wyraził zgodę na filmowanie, ale przecież miejsca ciemne muszą pozostać nie doświetlone. Za chwilę filmowcy domagają się pozostawienia pustego przejścia w środku kościoła. Przedstawiciel organizatorów wyjaśnia:

- Tu będą stali ludzie.

- To którędy doniosę kasety?

- Będziesz chodził po ludziach - wyjaśnia jeden z szefów wyznający teorię wyższości życia filmowego nad kulturalnym.

Wnętrze kościoła wypełnia się błyskawicznie. Momentalnie zajęte są wszystkie miejsca w ławkach, na amfiteatralnej widowni. Ludzie siedzą na schodkach prowadzących do organów, stoją na deskach pod ścianami. Czepiają się konstrukcji widowni, przylegają do niej. Pozostaną w tej pozycji przez ponad godzinę, aż do momentu, gdy po spektaklu mistrz przybliży palec do ust, prosząc o wyciszenie owacji.

Ksiądz prałat Julian Śmietana - gospodarz świątyni wita przybyłych:

- Mam wielką przyjemność powitać naszego drogiego mistrza, pana profesora Tadeusza Kantora. Cieszę się niezmiernie że raczył pamiętać o nas, raczył przybyć do nas, że znalazł czas na odwiedzenie Wielopola...Witam Cię Drogi Mistrzu całym sercem. Witam Cię jako stary znajomy, jeszcze sprzed pół wieku. Wita Cię rodzinne Wielopole, wszyscy wielbiciele Twego talentu tutaj przybyli z bliska i z daleka. Wraz z Tobą pozwolę sobie przywitać Twój wielki zespół - grupę Cricot-2. Odpowiedź jest krótka: - Nie będę przemawiał, odpowiedzią niech będzie spektakl. I zaczyna się przedstawienie. W małym pokoiku na środku wielopolskiego kościoła, rozgrywa się coś, co potem, już po spektaklu, jego autor nazwie mszą. W wypełnionym kościele ludzie chłoną każdą scenę. Jeszcze przemówienie księdza prałata zakłócane było gwałtownym dobijaniem się do zamkniętych drzwi. Otwarto je więc. Niewiarygodne jak w wypełnionym do granic możliwości kościele, zmieściło się jeszcze więcej widzów. Panuje absolutna cisza. Ci, którzy nie mogą widzieć, chcą chociaż słyszeć. I tak tylko niewielu widzi całą scenę. Zasłaniają ci co stoją lub siedzą bliżej, zasłania filmowa kamera, zasłania amfiteatralna widownia. Przedstawienie trwa na scenie, ale niemniej interesujące są reakcje widzów.

- To ślub jego rodziców - szepczą zafascynowani wielopolanie, gdy przed ścianą z desek, na tle kościelnego ołtarza pojawia się para młoda.

- To jego wuj, ksiądz Radoniewicz - odgadują, kim jest postać w habicie.

Psalm zmieszany z melodią "Szarej piechoty"" odbija się od płaskiego sklepienia. Jakże dramatycznie, przejmująco, właśnie tu, brzmi terkot karabinu maszynowego, jakże wstrząsający jest obraz ukrzyżowanego na tle prawdziwego ołtarza.

Ludzie pamiętają. Symboliczna scena eksterminacji Żydów, również odniesiona zostaje do Wielopola. Uniwersalne w zamierzeniu przedstawienie, zyskuje zupełnie nowe treści.

Wreszcie autor staje przed widownią odmierzając materię swego życia. Zbliżenie, kamerzysta podchodzi niemal do samego mistrza. Ostatnia scena, strzepnięcie płótna... Bardzo długie owacje.

Ksiądz prałat mówi:

- Każde moje słowo jest zbyteczne...

Tadeusz Kantor przełamuje swe zasady, uznaje, że sytuacja jest wyjątkowa:

- Dziękuję Kurii Tarnowskiej - mówi - za umożliwienie wystawienia "Wielopola" w kościele. Nie widziałem innego miejsca. Nie dlatego, że spektakl je tak wielki. Ale dla mnie je on mszą. Rzeczy dziejące się tym pokoiku przewyższają jego pułap.

Jest i podziękowanie dla obecnego w Wielopolu dyrektora Teatru Rzeczypospolitej Jana Pawła Gawlika: - Rzadko zdarza się, żeby dyrektor dużej instytucji przyjechał do tej małej dziury - Wielopola.

Jeszcze ksiądz Julian Śmietana wręcza mistrzowi opracowaną przez siebie historię Wielopola - Ty, Mistrzu pracowałeś we Florencji, ja w Wielopolu.

Na krótko znów ożywa wielopolski rynek. Gasną jupitery, które od zewnątrz oświetlały kościelne witraże. Niestety, potrzeby filmu zgubiły ten efekt. Nie było go widać w zbyt jasnym wnętrzu kościoła. Ludzie rozchodzą się powoli, jakby niechętnie. Dyskutują, czekają, jakby coś jeszcze miało się wydarzyć. Wszyscy mają świadomość, że uczestniczyli w czymś niezwykłym. Bo "Wielopole, Wielopole" oglądać można we Florencji, Krakowie, Warszawie, Rzeszowie... Ale tu w Wielopolu Skrzyńskim, w parafialnym kościele, jest to spektakl przejmująco prawdziwy i dosłowny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji