Artykuły

"Emigranci" od końca

Motto:

Jakoż - nie dramat serc i głosów wielu,

Pozaplatanych gałęźmi żywota,

Przez które świeci jasny błękit celu -

Ni monologu jest to czarna grota.

Gdzie myśl jak Kain brnie lub Iskariota:

Lecz raczej (ucha niech to nie skaleczy)

Tłum - pustek - ciszy - wrzawa samotniczej...

Cyprian Norwid "Zwolon"

Zaiste zgoła dziwaczny może wydawać się zabieg opatrzenia tych kilkunastu zdań o "Emigrantach" Sławomira Mrożka mottem zaczerpniętym z Norwidowego "Zwolona". Można by przecież wymienić dziesiątki różnic czy przepaści nieomal, dzielących obydwa dramaty, poczynając od 125-letniego dystansu w czasie, kończąc zaś na tym, iż "Zwolon" jest bodaj najsłabszym utworem dramatycznym Norwida, jak dotychczas z wyjątkiem jednej inscenizacji szkolnej nie wystawianym na scenie (choć nie w pełni zasłużenie), natomiast "Emigranci" to szczytowe osiągnięcie dramatopisarstwa Mrożka, dramat, któremu można wróżyć długą karierę sceniczną. Przy wszystkich wszakże różnicach dominuje w obu dramatach wspólna optyka widzenia świata: optyka emigracyjna. Norwid z punktu widzenia emigranta dokonuje analizy położenia społeczności polskiej i stawia diagnozę tragedii swego pokolenia. Tragedię tę wywodzi z sytuacji w kraju. Mrożek z punktu widzenia emigranta nie wgłębia się w analizę społecznych mechanizmów, które ukształtowały emigrację. Tragedię emigracji wywodzi z nieobecności w kraju.

I jeszcze jedną wspólną nutę godzi się podkreślić. "Zwolon" kończy się sugestywną, symboliczną sceną: Starzec oślepły, po omacku szukający wśród odgłosów walk drogi do domu. "Emigrantów" kończy szloch AA, jednego z dwóch bohaterów dramatu. Towarzyszy temu potężne Chrapanie tego drugiego, XX. Może właśnie w tych zakończeniach, i "Zwolona", i "Emigrantów" kryje się klucz obu dramatów o niemożności porozumienia, o bezradności, o bezlitosnych następstwach własnych wyborów...

Dlaczego AA szlocha? To pytanie musi sobie zadać nie tylko reżyser, ale i czytelnik dramatu. Niestety, w prapremierowej inscenizacji polskiej, na deskach Teatru Współczesnego w Warszawie po prostu skreślono pointę. Zamiast pokazać dramat tragiczny, reżyser skonstruował farsę. A to już nie mieści się w obszarze reżyserskich uprawnień. To amputacja.

Sławomir Mrożek zderzył w "Emigrantach" zgorzkniałego intelektualistę (AA) i neomieszezańskiego dorobkiewicza-gastarbeitera (XX). Napięcie dramatyczne, jakie narasta w toku akcji między tymi dwoma bohaterami, wynika zatem już z konfliktu postaw. Intelektualista żyje w świecie pomyślanym, dorobkiewicz w świecie pogoni za odkładanym z dnia na dzień dobrobytem. XX znosi wszystkie upokorzenia w imię przyszłej arkadii posiadacza. Zaharowany, zaciskając pasa, żerując na okruchach szczodrobliwości swego współlokatora we wspólnie wynajmowanej, prymitywnej norze, wieczorami zaszywa w swej osobliwej skarbonce-maskotce z trudem zapracowane pieniądze. Krąg jego tęsknot sprowadza się do hasła: wrócić, mieć i pokazywać, co się ma. Na emigrację przywiodła go nadzieja wielkiej konsumpcji.

Tęsknoty AA są znacznie bardziej wysublimowane. Wyemigrował gnany fantasmagoriami idei totalnego niewolnictwa. Usiłuje pisać swoje wiekopomne dzieło. Traktuje XX jako obiekt eksperymentalny: ideał niewolnika samego z siebie. Jego tęsknoty redukują się do marzenia o swym dziele i chęci zapomnienia.

Do konfliktu postaw, owocującego dramatycznymi spięciami usiłowania morderstwa i usiłowania samobójstwa, nie licząc kilku innych gwałtownych napięć - dochodzi jednak w szczególnej sytuacji emigracyjnej. Dwaj wychodźcy na obczyźnie to nieomal rozbitkowie na bezludnej wyspie, obiektywnie skazani na swoje towarzystwo. Być może w kraju, jak stwierdza AA, nigdy by do ich spotkania i walki, tak namiętnej walki na słowa, na znaczenia, na poglądy, nie doszło. To właśnie kontekst emigracyjny potęguje spięcie, umożliwia sytuację, w której, jak pisze Krzysztof Walicki: "partnerzy dialogu, w ataku i w obronie, określają się nawzajem i sami siebie zarazem, narzucają na siebie wszystkie prawdy, które wypracowała historia i czynią to z przedziwną zaciekłością za którą (...) kryje się cały dorobek naszej literatury o chamach i inteligentach, i własny dorobek Mrożka".

W "Emigrantach" mamy do czynienia z różnymi źródłami i różnymi formami obcości. Właśnie obcość staje się fundamentalnym problemem tej tragedii. Owa obcość posiada różne wymiary: jest to obcość człowieka wobec człowieka (istota stosunków AA i XX), o charakterze światopoglądowo-klasowym, obcość wobec kraju rodzimego (choćby tylko pozorowana, nieuświadamiana, o czym potem), obcość wobec społeczeństwa, wśród którego, a raczej obok którego przebywają AA i XX na emigracji. Z obcością zatem sąsiaduje problem uniwersalizmu ponadnarodowego - konfrontowanego z poczuciem przynależności do swego narodu czy choćby ziemi ojczystej.

Obcość wobec społeczeństwa kraju emigracji w wypadku XX tłumaczy się przeświadczeniem o tymczasowości pobytu i to o charakterze instrumentalnym. "Ja mam dokąd wrócić" - powiada z przekonaniem XX. Kiedy AA przekona go o całym absurdzie jego sytuacji, dojdzie do katastrofy moralnej. Zrozumie, że odkładanie pieniędzy jest odkładaniem godziny powrotu. Pęka stabilnie hołubiony cel harówki, marzenia o powrocie triumfalnym i domu rodzinnym rozwiewają się. Tragedia osiąga swój pułap.

Obcość AA jest innej natury. XX również i obiektywnie (nie zna żadnego języka obcego) nie może nawiązać kontaktu z kimkolwiek. XX nie wie, że i tak zostałby odrzucony. To przeświadczenie posiadł AA. Nawet o pożarze powie: "To nie jest nasz pożar. To jest ich pożar (...) My do tego pożaru nie mamy prawa". Słowa te rozświetlają wiele. Oto bowiem AA demonstruje jawnie wobec XX swoje desinteresment sprawami kraju ojczystego. Zagadywany przez XX odpowiada z irytacją: "Nie, nic nie pamiętam i nie chcę pamiętać!". Czyżby AA był skazany na obcość, dokądkolwiek się uda i z kimkolwiek przebywa? Ależ nie! Wszak szuka, acz bezskutecznie i nie zawsze fair, porozumienia z XX. Jego poczucie obcości wobec kraju rodzimego jest pozorowane, jest grą, którą musi prowadzić w imię zachowania minimum sensu swej egzystencji. Na wprost postawione pytanie przez XX, co tu, poza krajem znajduje, odpowiada pompatycznie i frazeologicznie: "Tutaj nareszcie można rozprostować skrzydła". Jakże jednak można to uczynić, skoro, powtórzmy: "To jest ich pożar." Jakże można to uczynić, skoro praca nad dziełem, której AA nie podjął ze strachu w kraju, na emigracji utknęła w martwym punkcie. A więc wszystko się skończyło? Chyba tak, bo wyrwie się wreszcie AA z ust znaczące wyznanie: "Ja jestem taka sobie szmata. Zwyczajny tchórz. A może nawet normalna, prosta, ludzka świnia". Teraz rozumiemy szloch AA. Jest to szloch braku nadziei, szloch człowieka pozbawionego punktu oparcia, błądzącego wśród obcości.

Przypomnijmy słowa Sławomira Mrożka skierowane w liście do Konstantego Puzyny ("Dialog nr 9/73: "Zdaje mi się, jakoś mi się wydaje, że obecnie ludzie chcą słuchać o sprawach poważnych serio, chcą mieć wrażenie, że ten, kio mówi, bierze odpowiedzialność za to, co mówi. Tu oczywiście czyha patos i nudziarstwo". I dalej: "Ach, Boże, może tylko literatury i sztuki narodowe mają sens: społeczność wydaje artystę i artysta zwraca się do tejże społeczności".

Jakże współbrzmią te słowa z ideą i wykonaniem "Emigrantów". Tu właśnie Mrożek mówi serio, nie przedrzeźnia, nie rysuje postaci marionetek, i choć nazywa te postacie symbolicznie nieomal: AA i XX, to są to pełne psychologiczne kreacje, są to czujący ludzie, którzy w toku wzajemnych zmagań wyostrzają i zmieniają postawy. AA rezygnuje z walki z XX i poniekąd o XX. Wybiera kompromis, po niewczasie, który jest klęską ich obu. Cóż, za serio.

Reżyser prapremierowego spektaklu we Współczesnym (Jerzy Kreczmar) dał się uwieść urodzie powierzchniowej tekstu "Emigrantów". Mrożek jest zbyt wytrawnym dramatopisarzem, aby pisząc tragedię popadł w tkliwą grafomanię. Zwłaszcza że, jako się rzekło, "Emigranci" to - najwybitniejsze osiągnięcia Mrożka w tym gatunku ba! nie waham się użyć tego słowa - to arcydzieło dramatyczne i teatralne zarazem.

Tymczasem reżyser, a wraz z nim Wiesław Michnikowski, wykonawca partnerskiej w założeniu roli AA - uciekli się po środki kabaretowe. Doprawdy irytująco pobrzmiewały ze sceny punktowane przez Michnikowskiego poszczególne kwestie w oczekiwaniu na szmerek publiczki, kwestie nadymane sztucznie i mające zupełnie inne uzasadnienie w tekście od nadanych przez aktora. Ostra pomyłka obsadowa dawała się tym bardziej we znaki, że Mieczysław Czechowicz wykorzystał wszystkie atuty roli XX, tworząc przejmującą kreację, właśnie tragiczną, która do tragiczności dochodzi przez zewnętrzną śmieszność i bezbronność. No tak, ale Czechowicz nie mógł zagrać dwóch ról naraz. Porażka teatru wydaje się tym bardziej dotkliwa, że Mrożek napisał nieomal dramat w wydaniu reżyserskim - jego uwagi inscenizacyjne nie pozostawiają cienia wątpliwości co do intencji. Miejmy nadzieję, że kolejny inscenizator nie będzie "uśmieszniał" i upraszczał na siłę i pozostawi w spokoju pointę. Pozwoli wybrzmieć do końca "wrzawie ciszy samotniczej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji