Artykuły

Mleko zmieszane z krwią

Mocne akordy przeplecione lirycznymi frazami na szarym papierze codzienności - o zaprezentowanym jako prolog katowickiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" spektaklu "Migrena" w reż. Anny Augustynowicz z Teatru Współczesnego w Szczecinie pisze Edyta Walicka z Nowej Siły Krytycznej.

"Migrena" w reżyserii Anny Augustynowicz zaprezentowana została jako prolog do zbliżającej się XIII edycji Interpretacji.

Mocne akordy przeplecione lirycznymi frazami na szarym papierze codzienności - tak w jednym zdaniu można opisać mistrzowski spektakl Teatru Współczesnego w Szczecinie. Bezpośrednią inspiracją dla autorki tekstu, Antoniny Grzegorzewskiej, było opowiadanie norweskiej pisarki, Sigrid Undset, zatytułowane "Macierzyństwo". "Migrena" Augustynowicz opowiada o macierzyństwie właśnie. Ale w sposób niejednoznaczny, wieloaspektowy. Nie znajdziemy tu ani afirmacji, ani negacji. Paleta szarości rozpięta jest pomiędzy dwiema głównymi postaciami: Heleną Johansen - matką adopcyjną i Fanny - biologiczną. Kobiety stanowią swoje przeciwieństwa - pierwsza reprezentuje ład i porządek domowego ogniska, druga jest żywiołem nieokiełznanych sił przyrody. Dziecko, które dla Fanny jest ciężarem, staje się sensem życia Heleny. Między tymi dwoma biegunami rozpościera się szara materia codzienności.

Przestrzeń sceniczna jest zrytmizowana - przezroczyste ściany wyznaczają trzy obszary gry, nad sceną wiszą trzy haki rzeźnickie, wyróżniające się z ascetycznej scenerii swoją krzykliwą czerwienią. Scenografia (Marek Braun) pozostaje taka sama w czasie całego spektaklu: dom Johansenów, zakład krawiecki, dom Fanny, rzeźnia - wszystko w jednej przestrzeni, która jest definiowana przez słowa i czynności. W tym mikroświecie aktorzy poruszają się jak trybiki w maszynie. Miarowo, po wyznaczonych polach. Mechanicznie powtarzane gesty przypominają o rutynie, od której nie ma ucieczki.

Helena Anny Moskal to kobieta rozpaczliwie poszukująca sensu życia. Powściągliwa w stosunku do męża (w tej roli Michał Lewandowski), przykładna gospodyni staje się ucieleśnieniem marzenia o macierzyństwie. Marzenia wyidealizowanego, ocierającego się o granice obłędu. Moskal z wielką maestrią wypowiada swoje kwestie. Liryzm "katarków", pieluszek, nocniczków - prawdziwa poezja macierzyństwa. Fekalia życia okraszone matczyną miłością. W kreacji Moskal jest coś hipnotyzującego, przedstawia swoją bohaterkę jako archetyp matki-opiekunki, która odprawia codzienne misterium wokół dziecka. Tę nabożną wzniosłość Augustynowicz brutalnie zderza z biologią ucieleśnioną w postaci Fanny (Małgorzata Klara). Wyzywający strój, wulgarne gesty, rozłożone nogi, jakby w każdej chwili gotowe to poczęcia i rodzenia. Siła życia niczym nieograniczana, pędząca na oślep, wbrew mieszczańskiemu ładowi. Biologia to rozwiane włosy, erotyczne pozy, niewybredny język. Biologia to dziecko "oddane na przechowanie". Tu nie ma miejsca na wzniosłość i nabożne uczucia. Klara i Moskal poprowadziły swoje bohaterki tak, by te stworzyły w oku widza pozytyw i negatyw (w sensie estetycznym). Widzimy symbole kobiecości - macierzyństwo i seksualność, które dopiero po zmieszaniu stworzą jedną całość. Dlatego bohaterki są niepełne - każda z nich ucieleśnia inną sferę kobiecości.

Poza takim symbolicznym odczytaniem, oczywiste staje się pytanie o istotę macierzyństwa - czy biologia jest silniejsza niż pragnienie? Która matka jest ważniejsza - ta, która urodziła, czy ta, która wychowała? Choć widz jest skłaniany by sympatyzować z postacią Heleny, w tej grze nie ma zwycięzcy. Główny, nieobecny na scenie bohater - mały Tiodolf - umiera. Pozostaje tylko ludzkie piekiełko.

Ten kobiecy świat zostaje zestawiony z murem męskiej obojętności. Z chłodem, racjonalnością i emocjonalnym okrucieństwem. Michał Lewandowski tworzy swojego bohatera z rytmicznie wypowiadanych słów - mechanicznie, beznamiętnie, pogardliwych uśmieszków i nietłumionego pożądania w kontaktach z namiętną Fanny.

Większość kwestii aktorzy wypowiadają wprost do publiczności, co burzy sceniczną iluzję i tworzy dystans. Poetycka forma (rymy) jest zderzona z prozaiczną treścią. Ironiczny i gorzki zarazem komentarz do przedstawianych wydarzeń stanowi chór świń (trzy kobiety w maskach), który reżyserka wprowadziła do spektaklu. Kobiety zawodzą modlitewnie, wzbudzając uzasadniony śmiech widowni. Efekt jest groteskowy, tym bardziej, że nad sceną wiszą trzy rzeźnickie haki, a ubojnia to jedno w miejsc akcji. W ten sposób motyw rzeźni staje się tłem wszystkich wydarzeń. Wrażenie to potęguje kolorystyka - poza neutralną czernią i bielą - na scenie pojawiają się kobiety w krwistoczerwonych sukniach, co przywodzi na myśl zarówno śmierć, jak i poród. Czerwone haki, wydają się ociekać krwią, a w scenie ukazującej rzeźnię, zza kulis wyjeżdża na stoliku potężna sztuka mięsa. W tym kontekście macierzyństwo oddala się od abstrakcyjnego, idealizowanego pojęcia i zanurzone zostaje w mięsistą tkankę życia.

To zmieszanie przeciwstawnych sił - narodzin i śmierci oraz zderzenie wzniosłości z brutalnością wydaje się myślą przewodnią "Migreny". Dystans między sceną a publicznością, tak skutecznie budowany przez twórców, sprawia, że możemy chłodnym okiem analizować przedstawiane wydarzenia - to prawdziwe piękno tego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji