Artykuły

Reżyseruj i módl się (o kasę)

Co z tego, że reżyserzy teatralni za premierę dostają kilkadziesiąt tysięcy? Czasem jednorazowe wynagrodzenie musi starczyć na rok - pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Gdy spojrzy się na ich jednorazowe wypłaty, można czasem gwizdnąć z zazdrości. 30 tys. to nieoficjalny "standard" za premierę na dużej scenie. 20 tys. - minimum na małej. Gwiazdy mogą zażądać za premierę nawet koło 100 tys., a zapraszani z zagranicy mistrzowie - kilkaset. W środowisku krążą też legendy o tzw. stawce Lupy czy stawce Warlikowskiego. - Podobno to "bańka" - szepce jeden z reżyserów trzydziestolatków. Wśród jego rówieśników plotki to czasem jedyna metoda walki ze stresem. A napięć nie brakuje w pokoleniu artystów, którzy weszli do gry w ostatnim dziesięcioleciu.

Przede wszystkim: by zacząć zarabiać, trzeba zadebiutować. Młodzi reżyserzy toczą więc bitwy, by zdobyć pierwszy wpis do artystycznego CV. Niektóre teatry nauczyły się wykorzystywać tę sytuację i prowadzą "młode sceny": można zrobić spektakl, ale za drastycznie niskie stawki. - Za swoje pierwsze samodzielne przedstawienie dostałam 5 tys. - mówi Weronika Szczawińska (ur. 1981), reżyserka i doktorantka Instytutu Sztuki PAN, która nagradzane na festiwalach spektakle realizowała m.in. w Olsztynie, Wałbrzychu i Kielcach.

- Potem już nie wolno się zgadzać na takie wynagrodzenie. - Odkąd mam dzieci, nie mogę sobie pozwolić na mniej niż 30 tys. - mówi Łukasz Kos (ur. 1970), który ma za sobą realizacje w Teatrze Narodowym czy Operze Narodowej.

Nie wszyscyjednak mogą sobie pozwolić na twarde negocjacje.

- Pracuję zwykle z tą samą kilkunastoosobową grupą realizatorów - mówi Paweł Passini (ur. 1977), twórca neTTheatre Lublin, reżyserujący w teatrach w całej Polsce. - Negocjuję więc nie tylko za siebie, ale też za zespół. Gdybym sam zażądał zbyt wiele, ktoś mógłby zakwestionować obecność artystów, na których mi zależy. Więc biorę mniej niż 30 tys. Ale w związku z tym robię o wiele więcej niż dwa-trzy projekty w sezonie.

Na garnuszku

Choć zarabiają na poszczególnych projektach nieźle, nigdy nie wiedzą do końca, czy i kiedy nastąpi wypłata. Umowy podpisuje się dopiero w momencie rozpoczęcia prób. Więc misternie budowany plan sezonu może się w każdej chwili zawalić.

Marcin Liber (ur. 1970), który po latach dopłacania do offowych projektów coraz częściej reżyseruje na scenach instytucjonalnych (np. świetny "Wilk" Teatr Dramatyczny w Warszawie), teoretycznie zabezpieczył się na najbliższy rok. - Ale nie mam podpisanych umów. Chociaż więc mogę liczyć na pracę, nie wiem, jak będzie wyglądał mój budżet.

- Im bliżej wejścia w próby i podpisania umowy, tym większy strach przed telefonem "bardzo nam przykro, ale...". A okresy przerwy to koszmar - mówi Weronika Szczawińska.

- Zdarzało mi się żyć na garnuszku żony - mówi Liber.

- W razie czego mam uprawnienia instruktora narciarskiego - żartuje Natalia Korczakowska (ur. 1979, wyreżyserowała m.in. "Solaris" w TR Warszawa).

Artyści działający na granicy dziedzin są czasem w stanie wypracować sobie pewną stabilizację.

- Jestem w tej nietypowej sytuacji, że sporo pracuję w filmie i otrzymuję regularne tantiemy z telewizyjnych emisji - mówi Przemysław Wojcieszek, reżyser, autor głośnego pokoleniowego manifestu "Made in Poland". Choć pracował od Legnicy po prywatny Teatr Polonia Jandy, popularność zdobył jako twórca kina autorskiego ("Głośniej od bomb"). - Gdy mam dobry miesiąc, dostaję z ZAiKS-u kwotę, która wystarcza nie tylko na przetrwanie.

Ci, którzy trzymają się scen dramatycznych i realizują dwa-trzy duże projekty na rok, też są w stanie wyżyć.

- Pracując w ważnych teatrach, jestem w stanie żyć mniej więcej na poziomie średniej krajowej [ok. 3300 zł] - szacuje Natalia Korczakowska

Na boku

Ważną, czasami najważniejszą pozycję w dochodach reżyserów zajmują "nieplanowane cuda". Wojcieszek uważa nawet, że niespodziewane honoraria to "półoficjalna" część systemu. - W Polsce mamy rozbudowany system nagród. Każdy z aktywnych reżyserów dostaje w końcu większość z nich. Jeśli nie wszystkie.

- W zeszłym roku dopiąłem budżet, bo oprócz spektakli byłem jurorem na jednym festiwalu, a na drugim dostałem dwa mieszki, czyli nagrody po 10 tys. zł - przyznaje Marcin Liber.

Reżyserzy zazwyczaj nie rozmawiają o pieniądzach nawet między sobą. W umowach częste są zapisy zakazujące ujawniania wynagrodzenia.

Łukasz Kos: - Czasem okazywało się, że ja biorę dwa razy więcej, a czasem, że dwa razy mniej niż inni. Przy czym nie porównuję się z Lupą czy Jarockim. Trudno powiedzieć, od czego zależy stawka za premierę, kilkunastotysięczne rozpiętości zdarzają się w ramach jednego teatru i dyrektora.

Dlaczego nie dorobią, nie wezmą się do "normalnej pracy" na boku?

Marcin Liber próbował: - Byłem dyrektorem artystycznym w firmie eventowej, ale wtedy pracowałem po kilkanaście godzin dziennie i większość wynagrodzenia wydawałem na opiekunkę do dziecka.

- Wcześniej ukończyłam studia uniwersyteckie, studiowałam m.in. anglistykę; czasem dorabiam więc tłumaczeniami, prowadzę cykle wykładów, warsztaty, piszę artykuły naukowe - wymienia Weronika Szczawińska, dodając jednak, że jest to możliwe w "pustych" miesiącach przestoju. Bo pracy w teatrze nie da się zwykle pogodzić z niczym innym. Już jeżdżenie po Polsce i rozmowy z dyrektorami to pełny etat. Na spotkanie z potencjalnym pracodawcą nie można też przyjść bez kilku gotowych pomysłów.

- Przygotowanie premiery to czasem kilka miesięcy pracy, którą trzeba wykonać jeszcze przed wejściem w próby - wyjaśnia Natalia Korczakowska.

A próby to wyjęty z życiorysu kwartał w teatralnych "koszarach", najczęściej z dala od miejsca zamieszkania.

Na wypaleniu

Największym absurdem jest jednak to, że dla systemu reżyserzy nie istnieją. Reżyserzy na etatach w teatrach to dziś rzadkość. A bez etatów nie mają szans na kartę kredytową, pożyczkę, opłacanie ubezpieczenia czy emerytury. Reżyserzy, którzy około dziesięciu lat temu nie załapali się na dyrektorskie etaty, funkcjonują od zlecenia do zlecenia.

- Działamy na wariackich papierach, bez jakiejkolwiek ochrony prawnej czy zdrowotnej, jakbyśmy byli kółkiem teatralnym, a nie grupą zawodową - mówi Weronika Szczawińska. Kilka miesięcy temu miała już dość telemarketerów wydzwaniających do niej z fantastycznymi ofertami kart. Kończyli rozmowę po odpowiedzi na pytanie "Pani zawód...?". Zrobiła więc rundę po bankach, by dowiedzieć się, co byłaby w stanie załatwić. Okazało się, że nic.

- Gdy w banku pojawia się przedstawiciel wolnego zawodu, pracowników ogarnia całkowita dezorientacja. Na wejściu jesteś dziwolągiem podejrzanym o mataczenie.

A co z ubezpieczeniem?

Weronika Szczawińska przed kilkoma miesiącami zatruła się tlenkiem węgla: groził jej rachunek za pobyt w szpitalu i komorze hiperbarycznej. - Na szczęście miałam ubezpieczenie dzięki studiom doktoranckim.

Na kwestię emerytury albo machnęli ręką (- ZUS-u po prostu nie płacę - przyznaje Marcin Liber; - Na emeryturę nie odkładam z przyczyn ideologicznych - mówi Natalia Korczakowska), albo kombinują. Jeden ze sposobów zauważył Paweł Passini: - Najczęściej kończy się tak, że reżyserzy zatrudniają się na fikcyjnych etatach w firmach rodziców czy znajomych.

Wszyscy zazdroszczą oczywiście kolegom mającym rodziców rolników - tamci (np. nagrodzona tegorocznym Paszportem "Polityki" Monika Strzępka) mogą korzystać z KRUS-u.

Dla Natalii Korczakowskiej największym problemem jest jednak przymus ciągłego, kompulsywnego produkowania "hitów": - Rynek teatralny jest dziki, ciężko jest sobie pozwolić na przerwę i nie wypaść z obiegu.

Dlatego też tak często zdarza się, że młode gwiazdy po kilku sezonach się wypalają.

- Jak tylko zaczynasz odnosić sukcesy, musisz wykorzystać dobrą passę, reżyserować jeden projekt za drugim - dopowiada Korczakowska. - A kreatywność ludzka ma swoje ograniczenia, więc szybko zaczynasz wyrabiać sobie chwyty. Ucieczka przed nimi wymaga silnej woli. Trudno o warunki do eksperymentu, naukowego myślenia o teatrze. Dyrektorzy oczekują spektakli, które nie tylko będą sukcesem, ale też zadowolą ich osobisty gust.

Na swoim

Reżyserzy z rozmarzeniem wspominają o sytuacji artystów zagranicznych czy starszych kolegów.

- W Volksbuhne Frank Castorf przyjął do zespołu Rene Pollescha, bo potrzebował wirusa, kogoś, kto nie zgadza się z jego wizją teatru - mówi Korczakowska. - Podpisał z nim dłuższy kontrakt, założył, że nie wszystkie spektakle muszą się koniecznie udać. Nawet u nas był moment, kiedy Grzegorz Jarzyna dał Krzysztofowi Warlikowskiemu wolną rękę, pozwolił mu kształtować swój język.

Forum Obywatelskie Teatru Współczesnego (założone przed rokiem przez reżyserów z roczników 70, '80) postulowało wprowadzenie umów przedwstępnych, które gwarantowałyby przynajmniej jakąś rekompensatę czy zaliczkę w razie odwołania premiery w ostatnim momencie.

- Dyrektorzy na wszelkie podobne sugestie reagują jednak panicznie, jakby chodziło o podstęp - mówi Szczawińska. - Reżyserzy latami funkcjonują więc, jakby uprawiali hobby, nie zawód. Są wielką chodzącą luką prawną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji