Artykuły

Terror kiczu

Czy kicz w polskim kinie i telewizji jest przejawem cynizmu czy rzeczą przyrodzoną? Nie jest przyrodzoną, bo kiedyś mieliśmy europejskie kino artystyczne, telewizję (teatr telewizji!) i świetny teatr repertuarowy - pisze Kazimierz Kutz w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Gdzie te dzisiejsze Wajdy, Hasy, Swinarscy, Kantory, Grotowscy, Mrożkowie czy Różewicze!? Kiedyś piękno szło przed etycznością, teraz zysk idzie przed przyzwoitością. Na kiczu najlepiej się zarabia, zawsze zarabiało się najlepiej, jak świat światem. Kicz jest oszustwem, a przez to grzechem, bo podszywa się pod wartości, których jest całkowicie wyzbyty. W dzisiejszych czasach jesteśmy osaczeni kiczem, toniemy w nim od świtu do nocy i przybiera on czasem formy tak pokraczne, że aż zapiera dech i powoduje konwulsje śmiechu.

Ostatnio, gmerając po kanałach - zawsze to robię przed zaśnięciem, jakbym miał się już nie obudzić - natknąłem się na ostatni odcinek serialu Jerzego Antczaka o Chopinie. To arcykicz, któremu dałem się uwieść. Bo czasem lubimy się pławić w rozpuście do cna, by potem z ciężkim mozołem wydźwignąć się do czystości sumienia.

Katolik ma wygodę, bo może iść do spowiedzi, przeto grzech przychodzi mu łatwiej, bo pokuta łatwiejsza. Nam, agnostykom, nie jest tak lekko. Z tym Chopinem Jerzego Antczaka przeżyłem coś, co dawniej łączyło się z Bachanaliami alkoholowymi, i nie tylko. A przecież po to grzebię przed zaśnięciem po kanałach, by zetknąć się na dwie minuty z czymś wartościowym, i nagle wpadłem na nieśmiertelne szlagiery Fryderyka, te aleje płaczących wierzb, łąk pełnych polskich bocianów (co piąty bocian jest naszym patriotą!), płaczących kobiet i smętnego Adamczyka z przyklejonym nosem, który siedzi nad klawikordem, smuci się niemożebnie, pinkoli minorowo jedną ręką i staje się coraz bielszy.

Dobry kicz ma w sobie dziwny magnetyzm, bo nie sposób się od niego oderwać. Ale ja - stary reżyser - rozrzewniałem się warsztatem Jerzego Antczaka, patrzyłem mu niejako na palce, wchodziłem w jego maestrię banału i wyprzedzałem go w natchnieniu i podążaniu za myśleniem kiczowatym. Ale Jerzego znam od 1949 roku, razem zaczynaliśmy studia w Łodzi, on w szkole aktorskiej na ulicy Gdańskiej, a ja w szkole filmowej na ulicy Targowej 61. Stykaliśmy się na wspólnych zajęciach aktorskich. Zawsze był nadmiernie uczuciowy i sentymentalny jak pies. Jego telewizyjny Chopin przylega do niego jak stare kapcie do stóp Honoriusza Balzaca.

Rzeczywistość istniejąca też kipi kiczem, choć jesteśmy do niego przyzwyczajeni i w codziennej bieganinie nie postrzegamy go. Ale czasem wybuchnie gejzerem, który nas poraża. Takim gejzerem kiczu jest publiczne zerwanie Marcina Mellera (ur. 23.10.1968 r., historyk, dziennikarz, prezenter telewizyjny) z Platformą Obywatelską. Jego kiczowatość leży w tym, że w swoim zadęciu poczuł się kimś w rodzaju Marcina Lutra (1493-1556 r.), autora 95 tez potępiających praktykę sprzedaży odpustów, w których odrzucał możliwość kupienia łaski bożej. Obwieszczenie Mellera - urbi et orbi - jest wzorcowym przykładem megalomanii, ale megalomania właśnie jest kiczem żywym, egzystencjalnym rzec można. Pan Marcin Meller jest od wielu lat redaktorem naczelnym polskiej wersji Playboya, bardzo drogiego i ekskluzywnego miesięcznika z polskimi ślicznotkami rozebranymi do rosołu. Poetyka ponętnych kobieciątek przebranych za króliczki jest estetyką tego pisma i może stanowić psychologiczny kontekst jego imperialnego samopoczucia. Tak nie ośmieliłby się wyartykułować zerwania z PO Grzegorz Schetyna, gdyby sobie taką sytuację wyobrazić.

Podobnie miała się rzecz z ważną konferencją salonowej partii Polska Jest Najważniejsza w Katowicach, gdzie europoseł Migalski wystąpił jednocześnie w roli konferansjera i wodzireja. Kipiał nadmiarem dobrego samopoczucia, co też ma - ów nadmiar dobrego samopoczucia - bliski związek z megalomanią i dowodzi co najmniej braku dystansu do siebie samego. Zaś osoba, która wpadła na pomysł, aby na zakończenie konferencji politycznej wprowadzić na scenę dzieci uczestników, godna jest nagrody na poziomie Nobla w kiczu. Śląski Bercik się kłania.

Pani Kluzik-Rostkowska, niby Ślązaczka, przylgnęła do Katowic i miała poczciwe intencje, ale w zestawieniu z analogiczną imprezą Janusza Palikota - w tychże Katowicach - wyszła "betlyjka" bardzo licha. Na Górnym Śląsku należy być ostrożnym, bo kiczu mamy nadmiar, wystarczy zerknąć do lokalnej telewizji i posłuchać lokalnych rozgłośni. Jako region moglibyśmy - zamiast aspirowania do centrum kultury europejskiej - starować do światowego konkursu kiczu. Zresztą, owe postmodernistyczne hasła o "nowej energii ze Śląska" czy "Katowice miasto ogrodów" też wydają się być tej proweniencji, tylko że nikt - poza Michałem Smolorzem - nie ośmielił się o tym mówić głośno. To kicze myślowe.

W dobie naszej kicz zakwitł najbardziej w polskim kinie i telewizji publicznej. Kultywowany jest kicz patriotyczno-czytankowy, który rozplenił się od panowania PiS-u z jego "polityką historyczną" i kicz komercyjny sensacyjno-erotyczny. Nawet doszło do returnu starego serialu "Och, Karol!" w zupełnie nowym opakowaniu wziętym z kiczu Playboya, przystojnym Adamczykiem w roli Karola, byłym ekranowym Chopinem i Janem Pawłem II, co rodzimemu kiczowi dodaje łoju i czosnkowej pikanterii. W nowej wersji Karola jest podobno tyle pięknotek, że można by nimi zakopcować Adamczyka do wiosny jak kartofle albo kapustę.

Arcybiskup krakowski przekazał relikwię (kroplę krwi!) Jana Pawła II Robertowi Kubicy przed beatyfikacją śp. Karola Wojtyły. To kicz esencjonalny, niczym kostka zupy Knorr.

Wszystkie kicze mają wspólną właściwość - jest w nich pustota, czyli sakramencka nuda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji