Artykuły

"Hamlet" szkodzi zdrowiu

Pisałem kiedyś recenzje z przedstawień Teatru TV. Teraz już nie piszę. Ale od czasu do czasu, zwłaszcza po ciekawszych przedstawieniach, odzywają się we mnie dawne ciągoty. A trudno o lepszą po temu okazję niż niedawne przedstawienie "Hamleta" w reżyserii Gustawa Holoubka. Był to naprawdę wielki dzień, czy raczej wielki wieczór Teatru TV.

Holoubek, zagajając ten długodystansowy bieg teatralny, powiedział, że w gruncie rzeczy każde przedstawienie "Hamleta" jest czymś swoistym. Bogactwo problematyki tej sztuki numer jeden światowego repertuaru teatralnego jest tak olbrzymie, że nie sposób po prostu zagrać całego "Hamleta". Zawsze skończy się na wyeksponowaniu jednego z aspektów tego arcydzieła.

Tu skończmy z cytowaniem wypowiedzi Holoubka i postawmy sobie pytanie: no ślicznie, a jak to przedstawienie odczytał Gustaw Holoubek, jak - jeden z niezliczonych - jego aspektów został tu szczególnie wyeksponowany.

Bardzo jestem ciekaw, czy mój punkt widzenia będzie się pokrywał z punktem widzenia czytelników, których znakomita zapewne, większość była jednocześnie widzami spektaklu. Otóż jestem zdania że Holoubek wyeksponował pewien aspekt "Hamleta" szczególnie interesujący z punktu widzenia tygodnika prawno-społecznego.

W swojej publicystyce - jak to już pewno czytelnicy zauważyli nazywam go "rozumku, śliczności ty moje..." O co chodzi? "Hamlet" jest, powiedzieć tak można, sztuką o hamletyzowaniu. A cóż to znaczy? Zderzanie się przeciwstawnych racji. Przeciwstawnych racji, z których każda jest racją sugestywną, każda jest bogato uargumentowana, każda jest ciekawa. A są ze sobą sprzeczne. I licho wie, co wybrać...

No właśnie, być albo nie być. Warszawski aktor Jan Englert, kreujący Hamleta w stylu najlepszych czasów młodości i wieku dojrzałego samego Gustawa Holoubka ("dobre czasy - spytano kiedyś Anatola France'a, dobre czasy, cóż to są dobre czasy, Mistrzu? Dobre czasy, odpowiedział Mistrz, to wszystkie czasy prócz naszych..."), wygłasza słynny wielki monolog. "Być albo nie być, oto jest pytanie..." W tym monologu następuje zderzenie argumentów za i przeciw samobójstwu. Najpierw bardzo sugestywna seria - że nie warto żyć, że najlepiej położyć kres absurdowi istnienia przez użycie kawałka żelaza czy czegoś takiego. A potem odwrócenie argumentacji: wszystko, co przemawia przeciwko dobrowolnej śmierci... Osiołkowi w żłobie dano. I tu doza słuszności, i tam doza słuszności. Przeto hamlety żujemy.

Wydaje mi się, że w telewizyjnym przedstawieniu "Hamleta" Holoubkowi szczególnie udało się wyeksponować właśnie ten aspekt. "Rozumku, śliczności ty moje..." Jak to na każdą tezę można kupę argumentów...

W literaturze autor miewa w takich razach rolę przeważnie ułatwioną przez pewien znak graficzny, noszący nazwę pytajnika. Nawyłuszcza się, nawyłuszcza takich i owakich racji w jedną i drugą stronę, a potem odbiorcę pozostawiamy na lodzie pytajnika. Mówimy mu: myśmy przedstawili tylko stan faktyczny, z odpowiedzią radź sobie sam. Odbiorca przeważnie nie radzi, tylko hamletyzuje. Co jest bardzo, jak wiadomo, szkodliwe dla zdrowia. Dla zdrowia psychicznego zwłaszcza.

Od Szekspira, teatru i hamletyzowania przejdźmy do prawa. Nieraz stawiam sobie pytanie: co sprawiło, że lat temu mniej więcej trzydzieści stałem się studentem Wydziału Prawa. Różnie, w zależności od sytuacji, odpowiadam na to pytanie. Prawdopodobnie bowiem przyczyn było wiele, a w konkretnych sytuacjach jawi się ta przyczyno, - jako przyczyna główna - która jest po prostu szczególnie aktualną.

Ale jedną z najczęstszych odpowiedzi jest ta, zaczerpnięta od Gustawa Radbrucha. Szczególny - cierpki czasem - smak prawa polega na tym, że żadnego problemu nie można zamknąć tu pytajnikiem. Trzeba zdobywać się na odwagę pewności, odwagę stawiania kropek nad i, odwagę wzięcia odpowiedzialności za prawdziwość naszego poglądu. I to mi się w prawie - zawsze bardzo podobało. Może dlatego zresztą jestem tylko praktykiem prawa, choć swoją karierę prawniczą rozpoznałem jako pracownik naukowy. Bo w nauce prawa można jeszcze "załatwić problem" za pomocą znaku zapytania. Ale pokażcie mi sędziego, który napisze wyrok w stylu "zabił albo nie zabił", pokażcie prokuratora, który w przemówieniu oskarżycielskim postawi tezę, że oskarżony jest albo skończonym draniem albo wcieleniem wszystkich cnót ludzkich i boskich, pokażcie adwokata, który swoje playdoyer zakończy wykrzyknikiem: więc, Wysoki Sądzie, mój klient jest albo winien, albo nie winien.

Cierpki czasami smak prawa... Wątpliwości są rzeczą ludzką. U Władysława Witwickiego czytałem prześliczną anegdotę prawniczą, którą chętnie opowiadam na wykładach dla aplikantów. Sędzia w starożytnej Grecji... Sądzi pod dębem albo platanem. Obok przygląda się temu jego synek, w ten sposób przygotowując się do przyszłego zawodu. Przychodzi jedna strona, wyłuszcza swoje. Masz rację, powiada do niej sędzią. Przychodzi strona przeciwna i też wyłuszcza swoje. Masz rację, powiada do niej sędzia. Ależ tatusiu, woła synek, oni jednocześnie nie mogą mieć racji.. I ty, synku, masz rację, ucina opozycję tatuś - sędzia.

Wątpliwości są rzeczą ludzką. Ale rzeczą ludzką jest także dążyć do ich przezwyciężenia. Trzeba mieć odwagę nie tylko poszukiwania prawdy, ale także jej odnajdowania. Dziś jest strasznie modne mieć wątpliwości, przeżywać rozterki, sypać hamletyzującymi pytaniami i nie znajdować na to wszystko jednoznacznej odpowiedzi. A przecież aby żyć, aby rozwijać się - trzeba mieć nie tylko wątpliwości, ale także i pewność. Pewność przynajmniej co do niektórych spraw.

Dwie "odważne" strony procesu poznawczego: odwaga poszukiwania i odwaga odnajdowania prawdy... Jeżeli intelektualiści, ludzie sztuki i tak dalej grzeszą hamletyzowaniem, tym przemaszerowaniem pytajnikami bez odpowiedzi, jeżeli popadają w swoisty intelektualny sadomasochizm polegający na przedstawieniu spraw w sposób szczególnie przewrotny i zawikłany, tak żeby biedny człowiek pękał z potrzeby znalezienia odpowiedzi a mimo to jej nie znajdował, to czym grzeszą prawnicy?

Grzeszą, wydaje mi się, nadmierną skłonnością do stawiania kropek nad i, lekceważeniem w stosunku do znaków zapytania, zbyt łatwym przechodzeniem do porządku dziennego nad faktem, że każda prawda ma przeważnie wiele aspektów i jeśli faktem jest, że ostatecznie trzeba zdecydować się na wybranie jakiegoś jednego aspektu, to także jest faktem, że przedtem te różne aspekty trzeba bardzo starannie i odpowiedzialnie rozważyć.

O ile przedstawicielom świata intelektualnego i artystycznego, dziś zwłaszcza, kiedy wszystko jest takie bezdogmatowe, potrzeba jest szkoły zaufania w poznawcze możliwości człowieka. W jego umiejętność stawiania nie tylko znaków zapytania, ale i kropek nad i, w jego zdolność do znajdowania rozwiązań konkretnie słusznych i pozytywnych, o tyle nam prawnikom... Nam prawnikom potrzeba by bardzo szkoły wątpliwości.

O, właśnie mam na biurku lekcję z takiej szkoły. Kapitalna sprawa, nadająca się do osobnego opisania, bo to prawdziwa "Kobra" z morałem. Ktoś przez półtora roku ukrywał się przed milicją. Zaczął podejrzewać, że jego sąsiad chce go wydać w ręce wymiaru sprawiedliwości. W ostrej psychozie strachu zamordował go. I to zamordował go tak doskonale, że władze nigdy by tego przestępstwa nie wykryły, gdyby nie... O, właśnie drugi psychologiczny wątek sprawy. Gdyby sprawca nie odczuwał potrzeby opowiadania o swoim czynie innym. Poprzez gadulstwo rzecz doszła do władz, na tej podstawie przestępstwo wykryto, oskarżono sprawcę i skazano go na karę śmierci. Sąd nie miał żadnych wątpliwości.

A to był Sąd Wojewódzki. A teraz przede mną leżą akta Sądu Najwyższego... Co za wspaniała, szkoła skromności intelektualnej, poczucia wątpliwości, znaków zapytania, co za przygana nadmiernej pewności siebie. Tak nie można, wołają sędziowie Sądu Najwyższego, zabójstwo to, choć samo w sobie niewątpliwe, jest problemem niezwykle skomplikowanym psychologicznie i nie wolno wobec różnych znaków zapytania przechodzić z taką euforyczną i trochę arogancką pewnością siebie. Trzeba było bardziej szczegółowo wczuć się, w mentalność sprawcy, w te jego stany lękowe, prowadzące do urojeń i zbrodni, zbrodni strasznej niewątpliwie, ale mającej w sobie - wobec najwyższego i wyjątkowego w zasadzie wymiaru kary - elementy okoliczności, jak by tu eufemistycznie powiedzieć, "uszczególniające" sytuację.

Ten wyrok Sądu Najwyższego jest piękną szkołą skromności, zachętą do mądrego hamletyzowania, do odwagi w zakresie pytajników. Nie przekreśla to cierpkiego smaku prawa w stawianiu kropek nad i, powiedziałbym nawet, że go wzbogaca.

Tylko nadmierne hamletyzowanie jest szkodliwe dla zdrowia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji