Artykuły

Eksperyment z "Hamletem"

Dziesiątki rozmów, inicjowanych z ciekawości, i ten oto rezultat: telewizyjny maraton z Szekspirem podzielił opinię. Probierzem stał się, oczywiście, czas i trwania emisji; tego bowiem istotnie jeszcze nie było w Teatrze TV, aby spektakl, poprzedzony eksplikacją reżysera i przedzielony dziennikiem trwał z górą trzy godziny.

Nazwać więc eksperymentem podejmowane przez Gustawa Holoubka próby "teatralnych" inscenizacji w telewizji, która szczyci się własną, nieteatralną specyfiką? Czy - w tym przypadku - raczej odwagę wydłużenia spektaklu ponad zwykłą miarę, ponad silniejsze od człowieka przyzwyczajenia?

Reguły odbioru

Jak bowiem odbieramy widowisko telewizyjne? Czy tak samo, jak dzieło sceniczne, które trwa niekiedy, choć rzadko, trzy godziny? Niegdyś podjęto, czy nie w Monachium?, próbę wystawienia "Don Carlosa" Schillera bez skreślenia jednej linijki tekstu - spektakl trwał sześć godzin, aktorzy mówili szybko, a w rezultat był dla kasy teatru mimo wszystko opłakany. Widać z tego, że i teatr zna jakąś nieokreśloną, naturalną granicę, poza którą nie godzi się i nie należy wydłużać spektaklu.

Dziś pytamy, czy ma taką naturalną granicę także widowisko telewizyjne i zastanawiamy się - pół żartem i pół serio - co będzie, jeśli Gustaw Holoubek (lub któryś z zachęconych przezeń reżyserów) zechce inscenizować w TV pełny tekst któregoś z dramatów np. Tadeusza Micińskiego?

Nie znaczy to, że telewizyjny "Hamlet" szedł bez skreśleń - w tym szacownym, miejscami pięknym ("Niech ryczy z bólu ranny łoś...), ale głównie gadatliwym i mącącym nieco sprawę przekładzie Paszkowskiego. Przeciwnie; rzecz w tym przecież, że mówimy nie o skrótach. Oto podejmując decyzję o emisji niemal całego nagranego materiału, TV sprawiła po raz pierwszy w swej dwudziestoletniej historii, iż zagadnienie z dziedziny estetyki telewizyjnej, roztrząsane dotąd być może jedynie teoretycznie w gronie specjalistycznym - o granicach czasowych, skuteczności odbioru widowiska - stało się problemem społecznym.

Między teatrem a TV

Widz teatralny odbiera sztukę zintegrowany niejako z rzeczywistością teatru, do którego przyszedł. Staje się jego elementem, jego częścią. Powiedzmy: fascynujący teatr potrafi mu nawet narzucić swą własną miarę czasu.

Inaczej przecież odbiorca TV, tkwiący w "rzeczywistości" mieszkania, nie oddzielony od normalnego toku domowych spraw: on swą miarę czasu zachowuje, a telewizja ze swoją miarą - będąc w istocie środkiem komunikacji masowej - musi w końcu odwołać się tylko do węższego grona bardziej zagorzałych zwolenników.

Mecz Anglia - Polska mógłby trwać i pięć godzin - oczywiście - lecz nie dla wszystkich. Tak samo, mam wyrażenie (i potwierdziły to rozmowy) rzecz się miała z "Hamletem": mógł trwać trzy godziny, ale przemówić mógł w pełni tylko do części zwykłej, bardzo przecież licznej widowni Teatru TV. Co do mnie przyznaję, że - choć mnie teatr i Teatr TV bardzo pociągają - ścierpłem podczas pokazu. Po prostu, albowiem na pokazie w TV demonstrowano spektakl nawet bez tej przerwy na dziennik. A niektórzy z rozmówców, tych co wytrwali w miniony poniedziałek przy telewizorach, dziwili się, że Szekspir jest takim nudziarzem.

Tak więc - ryzyko było duże.

Przy tym, powiedzmy, telewizja podjęła ryzyko - wspierając się spektaklem, fetory ma swoich zwolenników wśród krytyków i może uchodzić za interesujący. Osobiście uważam, że był może zanadto teatralny, za bardzo "romantyczny" (co się z Szekspirem! trudno kojarzy), że wreszcie w sobie niejako był obarczony drugim piętrem ryzyka obsadowego - powiedzmy jednak, że to moje, osobiste zdanie. Co jednak byłoby, gdyby podjąć ten telewizyjny "eksperyment z czasem", posłużywszy się inscenizacją już niewątpliwie przeciętną - sztuki niewątpliwie przeciętnej? Dla badania opinii rezultat byłby zapewne jeszcze ciekawszy, bo klinicznie czystszy: liczba włączonych odbiorników TV zmalałaby do minimum.

O naturze gwiazd

Oczywiście - ratowały "Hamleta" także gwiazdy. Są one wielką siłą telewizji - i zarazem wielką jej słabością. Oto doskonały aktor, prezentujący sympatyczną sylwetkę współczesnego, młodego człowieka - Jan Englert: nie można mieć zbyt wielu uwag natury technicznej do jego roli, ale czy wolno także powiedzieć, że aktor uwierzytelnił hamletowską problematykę? Że ujawnił skomplikowane wnętrze swego bohatera, całą jego walkę z sobą, całą jego niekonsekwencję?

Gwiazdy mają to do siebie, że niosą - siłą rzeczy, bo taka jest ich natura określonej treści i wzbudzają u widza określone emocje. Siła ich związku z widownią oparta jest więc na akceptacji utrwalonego szablonu: aktor musiałby dokonać niezwykłego wysiłku, aby ograniczenia takiego "przydziału" przełamać. Englert, pomimo podjętego wysiłku, mimo romantycznej brawury, jednak pozostał Kolumbem.

Powtórzmy więc: ryzyko romantycznego, a przy tym ponad miarę wydłużonego "Hamleta" było bardzo duże. Szczegółowe badanie opinii widzów - podjął je niewątpliwie radiowo-telewizyjny ośrodek badawczy - wykaże, czy rezultat opłacił koszty.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji