Artykuły

..."Krzyk triumfu, zmieszanego z rozpaczą"

Andrzej Szczypiorski, recenzent telewizyjny "Polityki", zapewnia swoich Czytelników (nr 5-883), że zna "Hamleta" bardzo dobrze, widział go bowiem ładnych kilkanaście razy. Jego znajomość z Hamletem jest tak bliska, że, jak informuje, raz nawet widział duńskiego księcia w gaciach, co go mocno poruszyło, chociaż nie jest przeciwny nowatorstwu. Widocznie jednak znajomości tej ciągle było zbyt mało, skoro dopiero przedstawienie "Hamleta", które wyreżyserował w Telewizji Polskiej Gustaw Holoubek pozwoliło Andrzejowi Szczypiorskiemu zrozumieć "Hamleta" do końca. "W tym spektaklu - pisze Andrzej Szczypiorski - Holoubek zdaje się wszystko rozumieć do końca. Dzięki czemu widownia także wszystko do końca rozumie". Dzięki Holoubkowi na przykład udało się Andrzejowi Szczypiorskiemu zrozumieć, że "słynne słowa "Niech ryczy z bólu ranny łoś", które wybuchają w krzyku Hamleta w momencie zdemaskowania króla", wyrażają, jak się okazuje, "dziką, barbarzyńską, szaloną radość człowieka, co odkryło dowód zbrodni, zdarł ze zbrodniarza maskę obłudy - i wówczas z jego gardła wyrywa się krzyk triumfu, zmieszanego z rozpaczą. I czy można namiętniej, mądrzej wyrazić taki właśnie stan duszy niż ową frazą, z pozoru tylko wyzbytą treści i logicznych związków semantycznych?" - zapytuje autor recenzji.

Zasługi Gustawa Holoubka jako reżysera telewizyjnego "Hamleta" nie wyczerpują się jednak na tej jednej scenie. Pomógł on zrozumieć Andrzejowi Szczypiorskiemu "Hamleta" w całości, a to dzięki temu, że "po prostu ma taki klucz". Temu kluczowi zawdzięczamy więc, że zdaniem Andrzeja Szczypiorskiego powstał "Hamlet", w którym Hamlet nie hamletyzuje".

Jest to szczera prawda, a przy tym besprzeczne osiągnięcie reżyserii. Książę duński w reżyserii Holoubka okazał się zdrowym, dziarskim chłopcem, pełnym werwy i humoru, mrugającym porozumiewawczo okiem do swoich koleżków kiedy robi kpiny ze starego Poloniusza lub nawet z króla. Ma wszystkie cechy dynamicznego chłopca z prowincji, awansowanego szczęśliwie do centrali, a kiedy wygłasza swój słynny monolog, aż czeka się, aby powiedział: "Być albo nie być co to za pytanie? Oczywiście, że być, i to jak najbardziej!" Jest o tym do tego stopnia przekonany, że mówiąc te słowa nie ma nawet pod ręką żadnego narzędzia, przy pomocy którego mógłby ewentualnie nie być, co w tradycji przedstawień szekspirowskich stało się - jak widać niesłusznie - regułą.

Ale też, dzięki kluczowi Holoubka, Andrzej Szczypiorski dowiedział się, że w ogóle z tym "Hamletem" było dotychczas sporo przesady. "Bo oto - pisze recenzent "Polityki" - w tym spektaklu telewizyjnym wcale nie ma tajemnic niezgłębionych, słów zagadkowych, wszystko jest zrozumiałe dla każdego chyba widza, a to, co mówią bohaterowie tragedii, brzmi nie tylko przekonywająco, lecz również konsekwentnie. Znikły gdzieś te rozmaite pytyjskie frazy, nad którymi głowił się niejeden reżyser, poszukując w nich magicznych znaków, jakiegoś międzygwiezdnego kodu, który trzeba dopiero przekładać na język zrozumiały dla szerokiej publiczności".

Słowem, cały ten niejasny bełkot, którym dotychczas był dla Andrzeja Szczypiorskiego "Hamlet" dzięki kluczowi Holoubka ułożył się bardzo prościutko. Zdziwienie wywołuje więc Andrzej Szczypiorski w momencie, kiedy, dość sprzecznie z dotychczasowym wywodem zapewnia nas, że ów klucz Holoubka jest mimo wszystko "myślowy". A więc wynikiem zabiegu myślowego jest zdaniem recenzenta fakt, że w telewizyjnym "Hamlecie" Holoubka nie ma praktycznie ani, dworu królewskiego, ani monarchii, ani korony, ani owego państwa duńskiego, w którym źle się dzieje, natomiast Król, Królowa, Poloniusz, chodzą sobie po studio telewizyjnym jako całkiem prywatne osoby, z którymi nikt się nie liczy i dobrze, że nie klepie się ich po ramieniu. Nie ma tu też żadnego Fortynbrasa i w związku z tym nie ma nawet komu powiedzieć na końcu sztuki o Hamlecie, że "gdyby wzniesiono go tak jako króla, stałby się wielkim władcą!". Wszystko, co jest w "Hamlecie" zagadnieniem władzy i korony, a więc wszystko, co czyni z rozgrywających się wypadków coś więcej, niż fatalną przykrość, jaka zdarzyła się w pewnej duńskiej rodzinie, zostało tu, w ramach, jak się okazało, koncepcji myślowej, wycięte i skrzętnie wygładzone.

Z tej samej zapewne koncepcji wynikło też wycięcie sceny dla każdego przedstawienia "Hamleta" omalże kluczowej, kiedy książę, udając się na rozmowę z matką, widzi modlącego się w kaplicy króla, bezbronnego i wydanego na cios zemsty, a mimo to nie wykonuje on tego ciosu w obawie, aby pogrążonego w modlitwie zbrodniarza nie wysłać prosto do nieba. Oczywiście, że opuszczenie tej sceny jest zgodne z zawartą w tym przedstawieniu koncepcją postaci Hamleta (taki by się nie wahał), a także "Hamleta", w którym wszystko jest proste i w którym nie ma żadnego "międzygwiezdnego kodu". Jest to po prostu dalszy ciąg owej myślowej koncepcji, która zdjęła tyle kłopotów z głowy Andrzeja Szczypiorskiego. Tylko dlaczego Szczypiorski, który zapewnia uroczyście, aż kilkanaście razy, pisze że "Holoubek stworzył przedstawienie niemal pełne, jakiego dawno w Polsce nie bywało. Jego skreślenia tekstu są niewielkie w porównaniu z tym, co zwykło się czynić w ciągu siedemdziesięciu lat. A zatem - wierność wobec tekstu poety, zaufanie do Szekspira". Jedynym wyjaśnieniem tej zagadki może być tylko to, że w trakcie dotychczasowych swoich kontaktów z "Hamletem", recenzent zajęty był raczej oglądaniem dolnej garderoby bohatera, niż słuchaniem tekstu.

Ale także świadomość wzrokowa recenzenta, nie wydaje się najpełniejsza. Pisze on na przykład o "renesansowej scenerii" w której Holoubek wystawił swój spektakl, podczas kiedy inny recenzent, zresztą omal równie entuzjastyczny, tym razem w "Życiu Warszawy" powiada, że dekoracje były "ascetyczne: schody, nagie kolumny, kotary". Różnica jest dość istotna, jeśli założymy oczywiście, że Andrzej Szczypiorski wie, co to znaczy "renesansowa" i nie czeka, aby mu to dopiero Holoubek wytłumaczył.

Omamom wzrokowym przypisać należy także zdanie recenzenta: "Świetna w scenach obłędu Ofelia w interpretacji Magdy Zawadzkiej". Z tego, co widać było na ekranie, Zawadzka zagrała Ofelię tak pewną swojej niewzruszonej pozycji, w tej sztuce, że obłęd miał do niej wyjątkowo trudny dostęp.

Co do aktorów zresztą obaj recenzenci - a więc zarówno Szczypiorski z "Polityki" jak i (g) z "Życia Warszawy" - wykazują pewne rozbieżności. "Myśląca, jakby w szlachetnym kruszcu wyrzeźbiona twarz Hamleta - Jana Englerta ukazuje się na początku na ekranie i potem nieustannie przesuwa się przez całe przedstawienie" - pisze recenzent "Życia Warszawy" pełen szczerego podziwu, że twarz Hamleta rzeczywiście widoczna jest w całym "Hamlecie". Szczypiorski zaś, powalony zachwytem, po prostu wylicza: "Król - Zbigniewa Zapasiewicza, Antkowiak jako Horacy, Kolberger jako Laertes, Szczepkowski jako Duch, Fijewski jako Grabarz".

Natomiast recenzent "Życia" mówi o Duchu: "Nie sądzę, by materializowanie Ducha Ojca w telewizji było trafne, wolałbym słyszeć tylko jego głos".

Zgadzam się z "Życiem Warszawy"; istotnie duchy materializują się w telewizji dość rzadko, raczej słychać tylko niekiedy ich oddalone głosy. Przypisywanie jednak roli grabarza tego przedstawienia Fijewskiemu jest krzyczącą niesprawiedliwością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji