Teatr Jednego Widza
Płacz, córko jeruzalemska, że nie jesteś tym, czym chciałabyś być: publicystką przenikliwą, która wwierca się w fundamenty teatru polskiego - w felietonie dla e-teatru pisze Małgorzata Sikorska-Miszczuk.
Dziś zmiana, żadnego tekstu ciągłego, w formie czarnej kupy liter, czyli zwartej, zwięzłej prozy rozkręcanej z rulonu na metry. Płacz, córko jeruzalemska, że nie jesteś tym, czym chciałabyś być: publicystką przenikliwą, która wwierca się w fundamenty teatru polskiego w poszukiwaniu korników, korniszonów, termitów, karaluchów i innych szkodników.
A czemuż? Czemuż coraz bardziej zawłaszcza cię twoje półślepe i półgłuche wcielenie baronowej de Negretti, nieumyślnej morderczyni chomików żyjącej na marginesie społeczeństwa i peryferiach Warszawy. Baronowa jest jakże niespołeczna, jakże odpychająco nieobywatelska. Posuwa się po domu gubiąc po drodze smarki, śluz, kłaki psiej sierści wysokiej japońskiej jakości oraz włosy własne. Zastyga w pół trasy rozważając kwestie, które są już przeszłością w momencie ich powołania do życia w umyśle. Baronowa nie płacze i nie wzdycha; żeby zapłakać uruchamia komputer, a w następnej kolejności naciska chomika, klawisz, chomika; niestety, jest półślepa, choć chomik wydaje się różnić od klawisza, ale zanim wyciągnie wniosek z dotyku, już myśli o czym innym. O czym? Że płakać chciała, całuje chomika, odkłada do cukiernicy i wraca do klawiszy, węchem znajduje link na pulpicie, klika i płacze. Jak tu nie płakać, skoro pies w dalekiej Japonii, gdzie z nieba sypią się płatki kwitnącej wiśni, po ulicach chodzi sushi, ludzie mówią do siebie szyfrując, potem popełniają samobójstwa z przepracowania, więc jak tu nie płakać, skoro pies codziennie czeka na stacji na pana profesora, który umarł w Tokio i nie wraca ranki-wieczory? No niestety, baronowa płacze, bo pies nie doczeka się aż do swojej sobaczej śmierci na nikogo i ona o tym wie. Baronowa musiała być psem w poprzednim wcieleniu, ale w tym jest baronową oraz felietonistką. Dość, dość, zaczęło się przedstawienie w Teatrze Jednego Widza, baronowa uwielbia teatr, nawet jak jest kompletnie do dupy.
Profesor:
Mój drogi Hachiko, mój rudy przyjacielu z zakręconym ogonem i przecudnie pachnącymi opuszkami łap, czy wiesz, że w mitologii Indian północnoamerykańskich pies symbolizuje wierność sobie?
Hachiko:
Wciurności i tabaka na śniadanie, miałeś chamie złoty róg, jakżebym miał nie wiedzieć, o najświętsza panienko.
Profesor:
Nie zrozumiałem, co miałeś na myśli.
Hachiko:
Jużci , że taki nasz japońsko-akici obyczaj, że szyfrujemy, nic wprost nie mówimy. Sushi nam w tym roku pięknie obrodziło, będą samuraje mieli gdzie hasać.
Profesor:
Hm. Czy odprowadzasz mnie codziennie na stację, bo chcesz mi coś przez to powiedzieć?
Hachiko:
Ano, widzi mi się, że tak.
Profesor:
Czy chcesz mi zasugerować, że może nie jestem wierny sobie?
Hachiko:
Hau!
Profesor:
Dziękuję, Hachiko san. Zastanowię się nad tym dzisiaj w pracy.
Narrator:
Profesor jedzie do pracy i zastanawia się nad sobą. W rezultacie umiera. Hachiko ma poczucie winy, ale to nie jego wina, że jest symbolem wierności sobie, a juści, oj-da-da-na, Amaterasu.
Baronowa klaszcze, choć teatr był do dupy, ale przynajmniej nie płacze. Na następny raz zamawia jednak coś weselszego. Artyści się kłaniają.