Artykuły

Z materaca na ekran

"Amazonia" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Na Woli w Warszawie. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.

"Amazonia", czyli o życiu spapranym na starcie

Nawet gdy Michał Walczak napisze słabszą sztukę, to i tak da się z niej zrobić sympatyczny teatr. "Amazonia" to trochę nostalgiczna, trochę śmieszna opowieść o czasach poststudenckich, kiedy prawie wszystko robimy pierwszy raz: pierwszy raz idziemy do prawdziwej roboty, pierwszy raz rozwala nam się długoterminowy związek, pierwszy raz korumpuje nas system. Aneta (Agnieszka Wątróbska) i Mundek (Paweł Domagała) to para młodych aktorów bez pracy. On pali za dużo zioła i jest uzależniony od gry w "Wiedźmina", ona codziennie łazi na castingi. Ciągle jeszcze biorą pieniądze od rodziców, są biedni, ale szczęśliwi. A potem Aneta dostaje rolę w serialu "Amazonia", a Mundek wchodzi w offową produkcję teatralną. Ją podrywa aktor, pustak i plastik (Maciej Zakościelny), jego - głupiutka entuzjastka teatru (Patrycja Soliman). Serialowy reżyser fachura (Krzysztof Stelmaszyk) dręczy Anetę, żeby "pokazała cycki" na planie, Mundkowi wodę z mózgu robi nawiedzony guru teatralny (Łukasz Lewandowski parodiujący Warlikowskiego i Passiniego). Ale to nie jest komedia środowiskowa! Bohaterowie mogliby być absolwentami prawa czy politologii, a i tak dostaliby od życia po tyłkach.

W "Amazonii" żarty z telewizji i teatru prowadzą do wniosku, że chałtura i twórczość ambitna to tylko różne oblicza tej samej ścierny. I tu, i tam zdarzają się prawdziwi pasjonaci oraz cyniczni gracze. Sztuka nie jest ze-ro-jedynkowa. Życie też nie. Dlatego związek Anety i Mundka nie przetrwa. Nie da się kochać i jednocześnie żyć w światach równoległych. Dziwne, ale nie żal nam bohaterów, nie trzymamy kciuków, żeby im się udało. Walczak z Glińską pokazują po prostu, jak coś się kończy. I wielkim atutem sympatycznego przedstawienia z Teatru Na Woli jest to, że chcielibyśmy przeżyć wraz z bohaterami jeszcze raz taki "pierwszy koniec". Mieć znowu pudło z książkami, materac na podłodze, niezapłacony czynsz i spaprane na starcie życie.

Cieszy mnie, że Walczak nie zamierza wyrastać z poststudenckich klimatów. Chyba wie, że kiedyś i tak zostanie nam tylko tęsknota za tamtymi czasami i wyborami. I nic więcej. A Glińskiej gratuluję obsady. Nie wiedziałem na przykład, że Zakościelny potrafi być aż tak autoironiczny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji