Artykuły

Korespondencja z Bliskiego Wschodu

Akceptujemy skandaliczne warunki pracy i barbarzyństwo funkcjonariuszy instytucji, bo wciąż nas mami właśnie cholerna nadzieja, że dobry, ważny spektakl może kiedyś ostatecznie okazać się jednym z elementów zmiany na lepsze, więc zaciskamy zęby, mruczymy pod nosem mantrę, że "ostatecznie wszystkie sprawy" i w imię tego, żeby zwyczajnie przeżyć dajemy się traktować jak śmieci - pisze Paweł Passini w felietonie dla e-teatru.

Więc jest tak: budzę się około 6-tej, wstawiam kawę z kardamonem i otwieram komputer. Podekscytowany jestem już poprzedniego dnia wieczorem, ale nigdy nie zaczynam pisać. Dopiero w środę. Chcę być aktualny. Nie przekopuję się specjalnie przez ostatnie doniesienia prasowe - chodzi raczej o przeczucie, wyznaczenie odległości w jakiej się od siebie dzisiaj znajdujemy.

Przez cały tydzień przychodzą do mnie różne rzeczy i sprawy, o których myślę: "o tym napiszę." Szczególnie kiedy spotyka mnie coś, na co nie mam wpływu, a co wydaje mi się szczególnie niesprawiedliwe. Albo coś niezwykłego, a trudnego do zauważenia. Czuję wtedy, że mogę temu pomóc, wesprzeć. Ale przecież nie ma co przeceniać siły rażenia tych kilku zdań, prawda? Moje felietony raczej sekundują beznadziei, niż są w stanie ją zmienić. Ale dopóki mogę się chociaż oszukiwać, że to "My", które kształt próbuję porannie przeczuć, że ten "Ty", do którego co tydzień wysyłam korespondencję, że tam jesteś po drugiej stronie, że chociaż w niewielkim stopniu dzielimy ze sobą pragnienia i nadzieje, związane z na wpół realną, na poły mityczną krainą, zwaną "polskim teatrem", albo może po prostu "Polską", albo może po prostu "teatrem", więc dopóki tam jesteś - jest nadzieja.

Według jednej ze wschodnich maksym (przyznaję: przeczytanej na opakowaniu z herbatą) nadzieja jest jak cukier - wystarczy odrobina, aby cała filiżanka zmieniła smak. Trochę jak z naszym dziegciem i miodem, tylko na odwrót. Tak, czy inaczej - dla mnie ta odrobina też jest niezwykle istotna i zmienia zupełnie smak całej środy. A dzisiaj potrzebuję jej wręcz rozpaczliwie. Z dwóch powodów.

Dostałem list, który jest przejmującym opisem przygód jednego z wybitnych twórców polskiego teatru, które spotkały go w pracy w jednym z niegdyś wybitnych polskich teatrów. Myślę, że lada chwila autor podejmie decyzję, o upublicznieniu go - na razie, jak to się mówi: krąży po necie. Tekst jest porażający. Pokazuje jak bardzo jesteśmy nikim wobec instytucji, jakim kompletnym śmieciem jest reżyser dla uzbrojonego w posadę dyrektora teatru. I pokazuje także - i to jest najgorsze - że nic nie można zrobić, że nie istnieje żadna instancja odwoławcza. Możemy sobie jedynie o tym pisać, możemy poskarżyć się jakimś trudnym do określenia i zdefiniowania "nam", z nadzieją, że "ostatecznie wszystkie sprawy zostaną rozwiązane sprawiedliwie".

Ale tamten spektakl już nie powstanie, a człowiek, którego praca została sponiewierana będzie musiał po prostu poszukać sobie nowej. Będzie też musiał poszukać pomocy wśród swoich przyjaciół - których na szczęście ma bardzo wielu - żeby duchowo i materialnie podnieść się z zafundowanej mu za nasze, publiczne pieniądze katastrofy.

Znacznie gorsza od marnotrawstwa tych i tak bardzo ograniczonych środków przeznaczanych na teatr, jest świadomość, że nie możemy wyskoczyć z systemu. Każdym kolejnym ważnym wydarzeniem czy spektaklem, każdą kolejną publiczną wypowiedzią próbujemy podnosić rangę teatru, bronić jego pozycji. Wobec możliwości zrobienia raczej czegoś, niż niczego wybieramy zawsze to pierwsze. Akceptujemy skandaliczne warunki pracy i barbarzyństwo funkcjonariuszy instytucji, bo wciąż nas mami właśnie owa cholerna nadzieja, że dobry, ważny spektakl może kiedyś ostatecznie okazać się jednym z elementów zmiany na lepsze, więc zaciskamy zęby, mruczymy pod nosem mantrę, że "ostatecznie wszystkie sprawy", i w imię tego wszystkiego, a także po to, żeby zwyczajnie przeżyć dajemy się traktować jak śmieci.

Jakiś czas temu mój przyjaciel Artur Pałyga napisał tekst, w którym używając niewyszukanych, a dzięki temu trafnych porównań opisywał różnicę pomiędzy polskim teatrem a niemieckim. Centralnym obrazem jest w nim postać dyrektora teatru w pozycji na klęczkach wobec przedstawiciela lokalnej władzy, i nie chodzi bynajmniej o adorację, ale o "robienie loda". Kolejna odsłona owej diagnozy mogłaby być taka, że ów dyrektor wraca na swoje włości, gdzie jest niepodzielnym władcą, i - aby zrekompensować sobie poprzednie trudy i upokorzenia - brutalnie, choć w majestacie prawa, gwałci podległych sobie artystów. A mogłoby się komuś wydawać, że to dzięki nim ma pracę - ale to przecież soczysty banał, prawda?

Oczywiście, że są wyjątki. Nadzieja, nadzieja, nadzieja. Pompuj, Passini, pompuj. Poza tym już nie będziesz miał pracy, jak będziesz fikał za dużo, albo po prostu zostaniesz uznany za wiecznie marudzącego malkontenta i jako niewygodny ostawiony od żłoba. A razem z tobą twoi aktorzy i reszta bandy, za którą jako reżyser jesteś odpowiedzialny. I nie zrobicie tych swoich spektakli, co to się łudzicie, że mogą coś zmienić i nawet łudzić się już nie będziecie mogli.

Ale przecież jest środa i koresponduję, ryj jeszcze nie całkiem zakneblowany. Więc dzięki temu pozwolę się używać systemowi jeszcze ten kolejny dzień, w nadziei, że może sam się rozleci, albo że gwałcąc mnie przez przypadek i przy okazji zyska odrobinę samoświadomości. Tak też sobie myślę, kiedy idę do pracy w Akademii Teatralnej, gdzie jako zatrudniony z zewnątrz reżyser mam pozycję gorszą niż student, czyli naprawdę żadną. Dla świętych etatowych pracowników jestem w najlepszym wypadku złem koniecznym. I chyba nawet oni czują, że to nie jest normalne.

Ale przecież nie zwieję, bo nie mogę, bo tam są teraz moi oddani aktorzy, bo kiedyś marzyłem o tym, żeby tam uczyć, bo wierzę, że "ostatecznie wszystkie sprawy". Ale może można by ten moment odrobinę przyspieszyć?

Hej, Ty, co mnie czytasz! Zróbmy coś może, co? Albo chociaż pomyślmy, żeby zrobić, dobra? Albo może -Ty możesz więcej, bo w sumie, kiedy do Ciebie piszę, to tak o Tobie myślę, a nawet myślę, że dzięki Tobie i ja trochę więcej mogę. Więc może po prostu bądź tam z drugiej strony, moja ostatnia instancjo. Może się doczekamy razem kiedyś? Wierzę, musze wierzyć, że Wschód jest bliski, coraz bliższy. Ale może powinniśmy ruszyć w jego stronę?

Korespondent z Bliskiego Wschodu

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji