Artykuły

Coś tutaj nietęgo i nolens volens bez sensu

Dlaczego studenci i widzowie przedstawienia dyplomowego nie zmierzyli się z problemami aktualnymi jak nigdy dotąd? - o "Białym małżeństwie" w reż. Krzysztofa Raua w Akademii Teatralnej w Białymstoku pisze Anastazja Popławska z Nowej Siły Krytycznej.

O białostockim Teatrze Szkolnym, od 12 lat dumnie noszącym imię Jana Wilkowskiego, na stronie Wydziału Lalkarskiego Akademii Teatralnej czytamy, że "to przede wszystkim jeszcze jedna scena w mieście, skierowana do młodej, aktywnej, poszukującej publiczności Białegostoku." Niestety, oprócz niezaprzeczalnego faktu, że to rzeczywiście dodatkowy element na niezbyt bogatej teatralnie mapie stolicy Podlasia, te słowa nijak mają się do najnowszej premiery lalkarzy, jaką jest "Białe małżeństwo" Tadeusza Różewicza.

Kontrowersyjny w czasach gierkowskiego triumfu, krytykowany przez Kościół i jego najwyższe władze, wielowarstwowy dramat o lęku przed bliskością, zakłamanej obyczajowości, zwierzęcych popędach i konwenansach, stał się zredukowaną nieuwspółcześnioną opowieścią o "pokręconej" familii i jej przerysowanych członkach, zarówno tych rodzinnych, jak i tych między nogami.

Zamiast sypialni przekornie sprzeczających się ze sobą o północy dwóch dorastających panien - Bianki i Pauliny, widać lustrzane parawany, drewniane stoły i stojący na środku sceny konfesjonał z drzemiącym w środku Dziadkiem - to salonik, miejsce większości przedziwnych, a zarazem z życia wziętych sytuacji, jakie mają miejsce w tym domu, w tej rodzinie. Pierwsza scena dramatu, w której Różewicz zarysował silną, nieco homoseksualną więź, łączącą dziewczynki oraz upozorowane samobójstwo Pauliny, zazdrosnej o przyszłego narzeczonego kuzynki, została pominięta. To zresztą nie jedyna zmiana, jakiej dokonał reżyser, Krzysztof Rau. Większość scen pojawia się w innym niż w oryginale układzie, niektóre istotne dialogi nie występują wcale.

W czasach, gdy Internet nie istniał, a nastolatki nie miały dostępu do szczegółowo opisujących tajniki życia erotycznego czasopism typu "Bravo", jedynym źródłem seksualnej wiedzy stał się potajemnie wykradziony z rąk zboczonego, lekko niezrównoważonego Dziadka podręcznik, niczym "Życie seksualne dzikich" wyjaśniający: "U kobiety, u niektórych czwororękich i małych małp, u niektórych mięsożernych, niedźwiedzia, hieny, u białej foki, wreszcie u samicy damana kapskiego pochwa jest całkiem lub częściowo zamknięta przez błonę, którą penis rozrywa przy pierwszym stosunku." Czytająca te słowa Bianka zdaje się kompletnie zdziecinniała, jej popiskujący ton głosu i infantylne ruchy nie przypominają tej nieuświadomionej seksualnie, lękliwej, ale przecież nie głupiej bohaterki z dramatu Różewicza. Jednolitej postaci Bibianny zabrakło choć cienia świadomości granic narzucanych przez stereotypowe myślenie o płci, tych o których bohaterka dramatu mówi przejmująco i dojrzale: "Proszę mi więc odpowiedzieć, czemu nie mogę być kapłanem? Ponieważ jestem dziewczyną, a tylko mężczyzna może być księdzem? To znaczy wszystko raz na zawsze zostało przesądzone. Ponieważ nie mam męskiego członka i jąder, tylko pochwę? To dlatego każdy mężczyzna może na mnie włazić? Czyli ten, kto ma prącie, może byćtylko byk, knur, ogier a my? Jesteśmy naczynia nieczyste. Ten jest czysty a kto krwawi, ten jest nieczysty."

Scena spóźnionej pierwszej miesiączki Bianki została ciekawie rozwiązana przestrzennie, jednak pozbawiona głębszego znaczenia. Dwa wywrócone do góry nogami stoły stały się łóżkami dziewcząt, między którymi na straży ich cnoty, w konfesjonale przysypia szalona Ciotka. Kuzynka - prowadząca wojnę ze swoim drugim, nieco ptasim, gęsim, dziobatym "ja" symbolizowanym przez maskę, którą to wkłada, to zdejmuje - jest jedną z najbardziej dynamicznych kreacji. Jednak ucieczka Ciotki od konfrontacji z rodzącą się kobiecością Bianki, zlekceważenie menstruacji jako ważnego rytuału przejścia i brak wyjaśnienia fizjologicznych procesów młodej dziewczynie, pozostawienie jej samej sobie, nie wybrzmiało w relacji tych dwóch postaci.

Koneksje pozostałych bohaterów wydają się zbyt oczywiste, nie dostarczają pola do szerszej interpretacji. Blado wypada stosunek umęczonej wiecznym niezaspokojeniem swojego męża Matki z nieokiełznanym Ojcem, właściwie wcale go nie ma. Także słabo został wyeksponowany najważniejszy związek - przyszłej pary młodej. Nieśmiały i niepozorny Beniamin ma niewiele okazji do scenicznej konfrontacji z wystraszoną jego męską fizycznością narzeczoną. Gdzieś umyka kawalerska przysięga, dotycząca tytułowego "mariage blanc". Jedynie ostatnia scena, bardzo wymowna i poetycka w wyrazie, staje się namiastką uczuć, jakie przeżywają przyszli małżonkowie. Ciekawa staje się też próba teatrzyku - ślubnej niespodzianki. Rosnące w Beniaminie napięcie erotyczne i brak powściągliwości Pauliny w roztaczaniu swoich wdzięków doprowadzają do zabawnych sytuacji, dzięki którym relacja tych dwóch postaci staje się żywa i niebanalna.

Odzwierciedlające fascynację Różewicza utworami Becketta czy Ionesco, nierealistyczne i absurdalne sceny pojawiające się w "Białym małżeństwie" jako przerażające widzenia Bianki, przeplatają spektakl płynnie, przemieniając przerysowane postaci bohaterów w stado karykatur, zezwierzęconych stworów z oddającymi ich prawdziwą, wypaczoną naturę maskami. Z niemal każdej z nich wyrastają penisy: albo w postaci sztywnych rogów (u jurnego Ojca - Byka, nie chcącego zaakceptować, że ma córkę zamiast syna, zdradzającego matkę z Kucharcią), albo sflaczałego, pomarszczonego nosa (u Dziadzia - fetyszysty, amatora nieświeżych pończoch i niepranych majteczek, zblazowanego zalotnika kilkadziesiąt lat młodszej Paulinki).

Na szczególną uwagę zasługują dwie, niemal nieme sceny, wyróżniające się w całym spektaklu subtelną poetyką i pozawerbalnym ładunkiem emocjonalnym. To moment, w którym stojąca u progu dorosłości Bianka zostaje przyobleczona białym welonem, symbolizującym kobiecość i obyczajową powinność małżeńską oraz druga ze scen: magiczny i zarazem niebezpieczny sen o świętym Mikołaju - Ojcu, delikatnie, prawie niezauważalnie obmacującym dziewczynkę. Reżyser - poza drobnymi wyjątkami - traktuje jednak dramat Różewicza dość powierzchownie, momentami spektakl staje się nużący, a infantylność niektórych postaci frustrująca.

"Białe małżeństwo" nie jest łatwym tekstem. Jego tragikomiczny charakter z jednej strony w prześmiewczy i groteskowy sposób piętnuje schematy ludzkich zachowań, z drugiej gorzkimi i dosadnymi środkami demaskuje poważne problemy społeczne: seksualne zniewolenie, niespełnienie, molestowanie, patologiczne relacje, brak akceptacji, uzależnienie od seksu, fobię bliskości, brak edukacji seksualnej, męską dominację, traumatyczne przeżycia z dzieciństwa, tożsamość płciową czy wreszcie nieskonsumowane związki. Dlaczego zatem studenci i widzowie przedstawienia dyplomowego nie zmierzyli się z problemami aktualnymi jak nigdy dotąd? A zamiast tego zostali wrzuceni w świat wypaczonych seksualnie błaznów? Czy spektakl, powstający w kształtującej świadomość i wrażliwość przyszłych aktorów tak poważnej instytucji jak Akademia, nie powinien wyraźniej wpisywać się w ramy i wymagania, jakie stawia postmodernistyczny teatr i "młody, aktywny i poszukujący" widz?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji