Artykuły

Tango, którego nikt nie tańczy

Spektakl bardzo mocno akcentuje związek bohaterów z przestrzenią życiową, a także narzucane przez nią ograniczenia - o "Tangu" w reż. Piotra Waligórskiego w Teatrze Bagatela w Krakowie pisze Anna Matras z Nowej Siły Krytycznej.

Piotr Waligórski w swoim najnowszym spektaklu wg "Tanga" Mrożka przenosi widzów w dobrze znany świat popeerelowskiego bloku i konfrontuje ich z gorzką codziennością jego mieszkańców.

Na scenie stereotypowe M4. W scenografii odnajdziemy wszystkie elementy, które składają się na mityczną przestrzeń polskiej klasy średniej: starą lodówkę, włączająca się co jakiś czas z okropnym zgrzytem, legendarne wersalki, maleńki telewizor z anteną, stół i kilka giętych krzeseł z różnych kompletów. Ściany zostały bezmyślnie obwieszone obrazami - od morskich pejzaży po kompozycje Mondriana i zdjęcia przodków. Zamknięty mikroświat w przekroju.

Spektakl bardzo mocno akcentuje związek bohaterów z przestrzenią życiową, a także narzucane przez nią ograniczenia. Na stołeczku w kuchni siedzi Edek (Sebastian Oberc). W tym samym pomieszczeniu śpią babcia Eugenia (Alicja Kobielska) i wujek Eugeniusz (Paweł Sanakiewicz). W środkowym pokoju-salonie leży zwinięty na kanapie Artur (Wojciech Leonowicz). Pokój obok to sypialnia Eleonory i Stomila (Alina Kamińska i Dariusz Starczewski). Akcja rozgrywa się symultanicznie, obserwujemy działania bohaterów we wszystkich pomieszczeniach.

Idealną ciszę burzy monotonny dźwięk, dobywający się z rur. To znak, że blok i jego mieszkańcy się budzą. I w "naszym" mieszkaniu obserwujemy ruch: do domu wraca Eleonora z oznakami lekkiego upojenia alkoholowego, wyraźnie znudzony Edek szuka jakiegoś zajęcia, otwiera drzwi do pokoju, przechodzi przez salon, aż w końcu znajduje telewizor. Poirytowany Artur, którego sen wciąż ktoś przerywa, próbuje znaleźć lepsze miejsce i jak małe dziecko wchodzi do łóżka między rodziców. W międzyczasie do domu wpadnie Ala (Małgorzata Piskorz) z wielką żółtą piłką i pójdzie położyć się w kuchni na podłodze.

Długi początek służy przedstawieniu postaci. Oglądamy codzienne rytuały: Eugenia i Eugeniusz składają pościel, przebierają się. Artur je kanapkę i zaczyna powtarzać zapiski z zajęć. Edek krąży po domu, szukając zajęcia. Wspólne mieszkanie jest dla nich za małe, jedna łazienka powoduje, że trzeba ustawić się do niej w kolejce, a skrzypiące drzwi odrywają od zajęć. W tej monotonni oddalili się od siebie, każdy poświęca się własnemu życiu, nie szukając kontaktu z pozostałymi domownikami. Tego pozornego spokoju rodziny nie zagłuszą nawet trzy dodatkowo wprowadzone do spektaklu postaci - krewni z prowincji, którzy przyjechali w odwiedziny. Nie dopisano im żadnego tekstu, wystarczy tylko ich milcząca obecność. Są jak dodatkowi widzowie, obserwują rozpad rodzinnych więzi. Przyjmując formy zachowań, panujące w domu Stomila, obnażają ich absurdalność.

Waligórski modyfikuje model rodziny przedstawionej w dramacie Mrożka. Babci Eugenii brakuje młodzieńczej werwy literackiego pierwowzoru, wujek Eugeniusz marzy jak dziecko o władzy i uwielbieniu. Stomil jest artystą-uzurpatorem, Eleonora - w stroju Marylin Monroe - tęskni do lepszego życia. U dziecinnej Ali niewiele spraw wzbudza zainteresowanie. I Artur. U Mrożka jest postacią, która pragnie rewolucji, przywracającej klasyczne zasady funkcjonowania rodziny. Nie zgadza się na taki sposób dysponowania wolnością, jaki wywalczyli sobie jego rodzice. Gardzi artystycznymi poczynaniami Stomila, wyzwoleniem Eleonory i młodzieńczym zachowaniem babci. W spektaklu widzimy Artura na skraju załamania nerwowego - utracił moc działania, a na obecność domowników reaguje jedynie irytacją. Niezdolny do radykalnych kroków, już w pierwszej scenie - zamiast ustawić Eugenię na katafalku w ramach kary za grę w karty - idzie do kuchni i odkręca gaz w kuchence. Nie wiadomo, czy jego próba samobójcza jest rodzajem szantażu, czy raczej pustym gestem. Znaczącym jest, że w spektaklu chętniej operuje się właśnie ruchem, a nie słowem. W przedpremierowym wywiadzie Waligórski deklarował, że nie wierzy bohaterom Mrożka, bo cierpią na "wielosłowie". Stąd zapewne pomysł, aby tak znacząco okroić tekst dramatu. W mojej opinii - pomysł nietrafiony. Postaci nie zyskują wcale na wiarygodności, a aktorskie gesty - nie zawsze dopracowane - sprowadzają je na farsowe tory. Wśród długich pantomimicznych scen, odnajdujemy zamierzony przez reżysera marazm, który szczelnie oblepił całą rodzinę, ale jednocześnie gubimy znaczenia zapisane w tekście Mistrza. Przeciągnięte w nieskończoność obrazy rodzinnej egzystencji poprzetykane komicznymi sztuczkami po prostu nudzą.

Próba domowej rewolucji nie powiodła się. Przemiana związana ze ślubem Artura i Ali odbywa się mechanicznie - rodzina zyskuje nową formę za pomocą odświętnego stroju. Tylko Edek pozostanie w swoim rozciągniętym wzorzystym sweterku i będzie próbował skusić bohaterów, aby powrócili do swoich dawnych zachowań. To on, absurdalnie, łączy domowników: albo we wspólnej nienawiści, albo w miłości; jedynie rozmowy o nim wzbudzają emocje. Mimo Edkowego kuszenia, sprawy przybierają obrót zadowalający Eugeniusza, który wspólnie z Arturem obmyślał plan przewrotu i roił marzenia o władzy. Musztruje rodzinę, ustawiając do wspólnego zdjęcia, a potem usadza wszystkich przy stole. Powracają milczący krewni z prezentem i na twarzach wszystkich zamiera grymas. Formę niszczy pojawienie się pijanego Artura, który przegania domowników do kuchni. Zgromadzeni jakby na to czekali. W kuchni mogą w końcu odetchnąć i oddać się tradycyjnemu weselnemu zwyczajowi - pijaństwu. To w amoku weselnego tańca, który zagłuszy ostatnią próbę przejęcia przez Artura władzy, będzie miał miejsce wypadek. Trudno inaczej nazwać wystrzał z pistoletu, którym Edek zabije Artura. Nie jest to przemyślane działanie, strzał zaskakuje wszystkich. Jednak Edek, który fantastycznie dopasowuje się do każdej sytuacji, wie, co zrobić - zająć przy weselnym stole miejsce Artura. I choć na końcu rozbrzmiewa muzyka, nikt nie podrywa się, aby zatańczyć tango. Rodzina znów pogrąża się w apatii.

Historia, której finał w dramacie Mrożka doskonale balansuje pomiędzy tragizmem a absurdalnym śmiechem, na scenie Bagateli jest nijaka. Wielość szczegółów i epizodyczność spektaklu sprawia, że nadrzędna myśl, która budowałaby interpretację tekstu, gubi się. Tak jak takty tanga, które rozlegają się między aktami i zagłuszają muzykę ostatniej sceny. Stąd wrażenie, że twórcy krakowskiego "Tanga" pogubili kroki i ostatecznie nie zostało ono "zatańczone".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji