Artykuły

Ja, Mira, mam 2430 dni urlopu... Wybucham tylko od czasu do czasu

Z domu Burzyńska. Córka pracowników Teatru Miejskiego w Płocku. Marianna - to jej prawdziwe imię. "Prosto z pieluch", jak wspomina w jednej z autobiografii, trafia na scenę w roli płaczącego niemowlęcia - o MIRZE ZIMIŃSKIEJ-SYGIETYŃSKIEJ pisze Mariusz Sepioło.

Gdyby mogła nam powiedzieć, jak to się wszystko zaczęło, swoją opowieść rozpoczęłaby pewnie tak: - Byłam małą dziewczynką, kiedy kazałam do siebie mówić: Mira.

Mira - jak księżniczka z jej ulubionej bajki. Całe życie miała w sobie coś z księżniczki. Ale żadna księżniczka nie pracowała tyle i tak ciężko, co ona.

Z domu Burzyńska. Córka pracowników Teatru Miejskiego w Płocku. Marianna - to jej prawdziwe imię. "Prosto z pieluch", jak wspomina w jednej z autobiografii, trafia na scenę w roli płaczącego niemowlęcia. To jej rodzice "pożyczają" ją ukraińskiej grupie aktorów, którzy wystawiają w Miejskim.

"Kochany stary teatr w pięknym Płocku" - pisze. Jako dziecko gra tu w "Dziadach", w sztukach Rittnera i Zapolskiej. W teatrze spędza całe dnie. Uczy się czytać na tekstach sztuk z teatralnej biblioteki. Na małą Burzyńską, jeszcze nie Mirę, wołają tu: mała Mariesia.

Dostaje oficjalny angaż. Ma wtedy 17 lat. Albo trochę więcej.

- Pani Mira wcale nie urodziła się w 1901 - wyjaśnia Michał Haber, rzecznik prasowy "Mazowsza". - Podczas wojny spaliły się jej dokumenty. Kiedy przyszło jej wyrobić nowe, postanowiła się trochę odmłodzić. Jaka jest prawdziwa data? To wiedziała tylko ona.

Tak czy inaczej, mała Mariesia w dorosłość wkracza już jako Mira.

Gwiazda we własnym teatrze

Jest 1918 r. Polska boryka się z odzyskaną niepodległością. Mira upaja się aktorstwem, popularnością ("jako siedemnastoletnia dziewczyna miałam swój pierwszy benefis") i międzywojennym Płockiem. "Ustronne płockie ogródki nad Wisłą, podwórka i górki Jakże drogie mi są te wszystkie miejsca" - napisze. Uczy się w szkole powszechnej przy Dobrzyńskiej. Poznaje tam panią, na którą inne dzieci mówią: "Mateczko".

Później dowie się, że to Mateczka Kozłowska, a szkoła jest prowadzona przez mariawitów. - Pani Burzyńska! - oburzą się znajome jej matki. - Do poganów pani dziecko posyła! Za to do piekła można pójść!

Wychowuje się na książkach od "pani Zosi socjalistki", pracownicy czytelni przy Grodzkiej. Często u niej bywa. Pani Zosia opowiada o "wielkich Polakach". Mira robi czasem brzydkie rzeczy - wyrywa z gazet pani Zosi fotografie pięknych aktorek.

Kwitnie płockie życie towarzyskie, a w nim - Mira. Bywa skuteczną swatką. Wie o romansach wyższych sfer, czasami pośredniczy między kochankami, przekazuje miłosne liściki.

Poznaje "najszacowniejszych obywateli gubernialnego miasta Płocka". Przyjeżdża tu rosyjski oficer, książę Dołgorukow. Mira staje się jego ulubienicą. Dołgorukow obdarowuje ją bombonierkami. Wykupuje loże w Miejskim, gdzie odbywają się - jak nazywa je Mira - "tak zwane orgie". "Tak mówili" - opowie kiedyś Mira. Ona miała w nich nie uczestniczyć.

Wyjeżdża z teatrem na tournée. Pewnego razu nocują w hotelu w Rypinie, Mira śpi w jednym łóżku z opiekunką. Do opiekunki przychodzi kolega. "Ona troszeczkę jęczała, on troszeczkę sapał" - wspomni Mira.

O sobie z tamtych lat powie kiedyś szczerze: "Już wtedy uczyłam się korzystać z protekcji. Każda jest dobra, jeśli się chce coś załatwić. Miałam zatem znajomości i to niemałe".

Albo: "Prowadziłam własny teatr, w którym byłam reżyserem i scenografem, inscenizatorem i kostiumografem, dyrektorem i najważniejszą aktorką". I przede wszystkim - gwiazdą.

W zastępstwie za Ordonównę

- Ten Zimiński nadaje się - stwierdza mama Miry i młoda gwiazda w wieku szesnastu lat wychodzi za mąż. Jan Zimiński dostaje wkrótce posadę w Radomiu. Na miejscu również na Mirę czeka angaż - dziewczyna zostaje wodewilistką w teatrze. Zostawiają Płock. Po latach Mira przyzna, że o nim zapomniała. I że Płock zapomniał o niej. "Ale to już nie moja wina".

Po Radomiu jest Warszawa. Mira dostaje pracę w teatrze Miraż. Bo młoda aktorka Hanka Ordonówna jest przeziębiona i szuka zastępstwa. - Przyjmuję to zastępstwo! - mówi sobie Mira i debiutuje jako rezolutna hrabianka w "Cnotliwej rodzinie".

Wkrótce dostaje rolę w kabarecie Qui Pro Quo. Pracuje z Adolfem Dymszą, Hanką Ordonówną, Zulą Pogorzelską. Z dwiema ostatnimi konkuruje. "Wszystkie trzy byłyśmy dobre". Z Dodkiem, czyli Dymszą, przyjaźni się. Mówi o nim: - Mój Dodek.

Poznaje środowisko Skamandrytów. Wśród nich - Tuwima. Poeta pisze skecze specjalnie dla niej. Mira po mistrzowsku odgrywa je ze swoim Dodkiem. Wcześniej rozstaje się z Janem Zimińskim. "To moje małżeństwo, takie nieudane. Mama kazała". Pojawia się Wiktor Hemar, dobrze sytuowany lekarz. Ale są tylko przyjaciółmi. Hemar zakochuje się nieszczęśliwie w pewnej mężatce. Strzela sobie w klatkę piersiową. Przeżyje, ale ludzie będą odtąd mówili: - Chciał się zastrzelić dla Zimińskiej.

Około 1930 r. do Warszawy przyjeżdża impresario hollywoodzkiej wytwórni Paramount. Szuka aktorki rewiowej, wybiera Mirę. Film kręcą w Paryżu. Mira dostaje tak wysoką gażę, że "jest wprost zażenowana". Impresario: - Jedź do Ameryki, zrobisz karierę. Mira zostaje. "Co będę robiła, bez Warszawy, mojej cyganerii".

Gra w polskich musicalach i komediach: "Papa się żeni", "Manewry miłosne", "Ada, to nie wypada". Kiedy obejrzy te filmy po upływie lat, napisze: "I to mam być ja cała? Taka mam pozostać? Smutne".

Wojna zastaje ją u fryzjera. Właśnie siedzi w "Bristolu", modeluje włosy. Ma na głowie lokówkę, kiedy spadają pierwsze bomby.

Supernowa

- Jak się taka gwiazda, co wybucha, nazywa? - zabrzmi jej kwestia w reżyserowanym widowisku telewizyjnym o niej samej, już po wojnie.

- Supernowa - odpowie dziennikarz.

- Też piękna nazwa, szczególnie dla mnie - przyzna znów szczerze. - Ale niech panowie się nie boją. Wybucham tylko od czasu do czasu.

Ludwik Mette, przyjaciel, pisze w liście z 1952 r. do Tadeusza Sygietyńskiego: "Wściekły jestem - oni Miry nie rozumieją. Dla niej istnieje tylko teatr - i nic innego. Świat cały - to dla niej teatr. Ludzie wszyscy mają rolę".

"Supernowa" potrafi wybuchnąć. Ludwik Mette w tym samym liście: "Statystów ona ceni, nawet bardzo ceni, ustawia ich, ale jest niepohamowana i do szaleństwa rozwścieklona, skoro statyści arrogują [przypisują] sobie główne role, zamiast zostać sumiennymi statystami". Sama o sobie: "Byłam tyranką".

Michał Haber: - Potrafiła dopiec, doprowadzić kogoś do płaczu. Miała trudny charakter. Ale z drugiej strony - musiała przecież ten kram opanować. Zwłaszcza że po śmierci Sygietyńskiego została sama.

Mira dostaje kiedyś propozycję przeprowadzenia wywiadu z samą sobą, dla tygodnika "Przekrój". Założenie jest eksperymentalne: Zimińska dziennikarka rozmawia z Zimińską aktorką. - Czy mogę panią (czyli siebie) prosić o wywiad? - pyta Zimińska dziennikarka.

- Z największą przyjemnością - odpowiada Zimińska aktorka. - Bo to i reklama, i fotografię zamieszczą, i zaszczyt.

- Zapytuję więc znakomitą aktorkę (czyli siebie), czym chciałaby się podzielić z czytelnikami.

- Przede wszystkim bujnym życiorysem - mówi z pasją Zimińska aktorka. - Wpadłam w objęcia cyganerii. Zaczęło się życie artystki, rozpusta w oparach alkoholu, wywiady, szaleństwa, szalbierstwa, szynele, szynszyle, beszamele, szatobriandy, szafiry, szantaże szatynów, szympansy

Kiedy po latach Mira przeczyta ten wywiad, powie sobie: - I tak moje życie było dużo bogatsze.

Po wojnie Mira z tego życia rezygnuje. Jest już panią Zimińską-Sygietyńską. Razem z mężem Tadeuszem Sygietyńskim, kompozytorem, z którym znają się jeszcze z Qui Pro Quo, zakłada zespół "Mazowsze". Bo "chce trochę pomóc". Jest 1948.

Sukieneczki idą na strych

Zespół ma mieć siedzibę w podwarszawskim Karolinie. Sygietyński komponuje, aranżuje i przerabia stare utwory. Jeździ po wsiach, szuka "Janków Muzykantów" - uzdolnionych muzycznie dzieci. Zespół dostaje uprawnienia i dotacje z ministerstwa kultury. Rok później "Mazowsze" staje się "Państwowym Zespołem Ludowym". Jak trzeba coś załatwić - Mira idzie do odpowiedniego ministerstwa. Trafia na "znajomego pana", tłumaczy: - Trzeba nowej sali na ćwiczenia. Znajomy pan obiecuje, że postawią drewniany barak. I stawiają.

Jest 1950, do Karolina przyjeżdża premier Cyrankiewicz. Ogląda występ zespołu, robi sobie pamiątkowe zdjęcia. Mira skarży się: - Młodzież źle mieszka. A tu naprzeciwko jest dom, obszerny. Czy możemy go zająć?

- Owszem - tylko tyle mówi Cyrankiewicz. I drugiego dnia do Karolina przechodzi zezwolenie na przeprowadzkę. Michał Haber: - Była dobrą menedżerką. Skuteczną. Odnajdywała się w każdej sytuacji.

Odnalazła się w tej najtrudniejszej. W 1955 r. umiera Tadeusz Sygietyński. Mira przejmuje jego obowiązki. - To ona wprowadziła zespół na sceny świata - mówi Haber.

Pracuje do końca. Ma dokładnie 2430 dni niewykorzystanego urlopu - tyle się nazbierało przez pół wieku. Codziennie każe się wozić do Karolina, chce być na próbach. Ciągle podróżuje, jeździ na tournée. Czasami wychodzi na scenę, kłania się publiczności. W 1997 r., kiedy zespół koncertuje w Stanach, Mira musi zostać w Warszawie. Zatrzymuje ją złe zdrowie.

Ze wspomnień: "Sukieneczki poszły na strych i nie czekają, tylko są. Spoglądam na nie czasem i przypominam sobie, jaka na scenie byłam szczęśliwa. I trochę mi smutno".

Korzystałem z: "Nie żyłam samotnie" i "Druga miłość mego życia" Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji