Artykuły

Głos ociekający masłem

Według wyobrażeń diwa operowa waży 120 kg, z czego 100 to tłuszcz, cholesterol i dwie struny głosowe, a pozostałe 20 - fochy śpiewaczki. Jednak ten wizerunek odchodzi do lamusa, bo współczesne boginie opery zrzucają zbędne kilogramy na potęgę - zgodnie z obowiązującymi kanonami piękna. Ale - jak się okazuje - te chude, wyglądające jak modelki, nie mają już tak wielkiej mocy w głosie. A to na nim, a nie na scenicznym wizerunku opierają się kariery śpiewaczek.

Fochy diw nie są już we współczesnej operze mile widziane. Tak samo jak nadmiar ciała. Ogromna Montserrat Caballe, którą większość kojarzy z albumem "Barcelona" nagranym z Freddiem Mercurym, mogła odnosić sukcesy w ubiegłych dekadach. Wówczas wielbiciele wybaczali jej nadwagę. Caballe i Luciano Pavarotti byli ambasadorami teorii, że piękny głos musi mieć oprawę w postaci wielkiego ciała. Dziś, gdy opera walczy o nowych widzów, korzystając z reguł napędzających show-biznes, musi poddawać się terrorowi kultu młodości i pięknego ciała. - Śpiewaczki ćwiczą wokalizami już nie tylko dwa maleńkie mięśnie: struny głosowe. Pozostałe partie ciała wymagają nie mniejszej uwagi. Głos to przyjemny dodatek. Reszta to ciężka praca - przekonuje Alicja Węgorzewska, śpiewaczka i celebrytka.

Czym jest więc dziś opera? Ukoronowaniem sztuk i intelektualnym wyzwaniem czy już tylko wybiegiem dla dobrze śpiewających modelek? - Nawet wśród starszej generacji śpiewaków zauważam kult ciała i dbałość o wygląd - mówi Leszek Barwiński, casting director Teatru Wielkiego-Opery Narodowej. - Niedawno chciałem pilnie zobaczyć się ze słynną primadonną Edytą Gruberową. Usłyszałem, że najpierw musi przepłynąć kilka długości basenu. Oczywiście, nie ma co ukrywać, że partię Julii Kapuleti powinna śpiewać młoda, szczupła kobieta. Nikt nie wyobraża sobie jej innej. Śpiewak kreujący rolę amanta powinien być przystojny. Takimi prawami rządzi się świat opery. Czasy, gdy Pavarotti mógł śpiewać partie młodziutkich, romantycznych kochanków, mijają. Co ciekawe, nawet wśród starszej generacji zauważam kult ciała, dbałość o wygląd, formę. Alicja Węgorzewska: - Prowadzę zdrowy tryb życia. Nie szaleję za sportem, ale lubię ponurkować, myślę o kajcie. Do tego dbałość o głos. Jak u sportowca: nie ćwiczysz - mięśnie tracą elastyczność i słychać to w głosie. Nie zapominam o upiększaniu ciała. Moja nauczycielka mawiała: "Dziecko, idź do łazienki, umaluj się, bo wyglądasz jak chora". Na studiach maszerowałyśmy od rana do wieczora na wysokich obcasach, wymalowane jak pisanki. Wierzyłyśmy, że to gwarancja poziomu uprawianej przez nas sztuki. Dziś bardzo dbam o ubiór. Makijaż i fryzury robią mi profesjonalistki.

ŚPIEWAĆ MASŁEM

Przez całe stulecia śpiewaczki usprawiedliwiały apetyt i mało ruchliwy tryb życia teorią o "śpiewaniu masłem". Przekonywały, że duży głos wymaga siły, która miała się brać z dużej wagi ciała. A ponieważ w teatrze operowym ostatnią rzeczą, jaką wymagano od artysty, było aktorstwo, więc nie musiały troszczyć się o wygląd. Przywiązywały się jedynie do kostiumów i biżuterii. Po późno zakończonych spektaklach wysoki poziom adrenaliny nie pozwalał im zasnąć. Kilkugodzinna praca przeponą (bez tego nie można śpiewać) wyczerpywała energię. Zasiadały więc nocą do sutych kolacji, które współczesnego dietetyka przyprawiłyby o palpitacje serca. Do tego, by nie męczyć głosu, unikały wysiłku fizycznego. Operowa konwencja, będąca najpiękniejszą formą kłamstwa, oraz odmienne od dzisiejszych kanony piękna pozwalały jednak publiczności widzieć w otyłych sopranach i tenorach powabnych kochanków. Koncentrowano się na ich boskich głosach. Teorii tej broni Katarzyna Hołysz, polska sopranistka (sama o modelowej aparycji): - W pulchniejszym ciele leży cieplejszy i bardziej miękki głos. Ripostuje Alicja Węgorzewska: - Ale przecież tłuszcz nie rezonuje! W historii sygnał do walki z nim pierwsza dała Maria Callas. Karierę rozpoczynała z ogromną nadwagą, co wtedy było normą w operowym świecie. Mąż nazwał ją "źle ubraną, grubą Cyganichą". Wprawdzie stwierdził to po tym, jak zdradziła go z Onassisem, ale było w tym dużo prawdy.

Jednak gdy w 1955 r. w La Scali podczas premiery opery Belliniego "Lunatyczka" kurtyna poszła w górę, a na scenę weszła Callas, publiczność zamarła z podziwu - mimo że diwa nie zdążyła wydać z siebie dźwięku. W ciągu półtora roku schudła 30 kg. Zrobiła to dla Viscontiego, reżysera, w którym się zakochała. On z wdzięczności kazał zaprojektować dla niej kostium podkreślający jej transformację. Callas wyglądała w nim jak baletnica: biała sukienka podkreślała talię osy i odsłaniała ramiona, a połyskujące, kruczoczarne włosy były gładko uczesane. Zawistnie plotkowano, że terapia odchudzająca polegała na świadomym połknięciu jaj tasiemca. Callas zaczęła wyglądać świetnie nie tylko na scenie. Stała się klientką Coco Chanel i innych kreatorów mody, stałym gościem okładek prestiżowych magazynów. Wmieszała się w tłum gwiazd rodzącej się popkultury. Wymieniano ją jednym tchem z Audrey Hepburn, Sophią Loren, Marilyn Monroe, Jacqueline Kennedy. Zmieniła się jednak przede wszystkim dla sztuki. Poświęciła urodę głosu dla dramatycznego wyrazu. Chciała być wiarygodna pod każdym względem w rolach zakochanych heroin. Wysoko ustawiła scenicznym koleżankom poprzeczkę wymagań wobec własnego ciała.

PRIMADONNA ASSOLUTA LICZY KALORIE

- Przez to, że mam większy obwód w pasie, nie dostałam kilku ról - mówi Anna Lubańska, solistka stołecznego Teatru Wielkiego. - Na szczęście wiele partii dostałam ze względu na moje walory wokalne.

Podobnie jak ona, właśnie ze względu na swój głos, Amerykanka Deborah Voigt w 1995 r. została zaangażowana przez londyńską Operę Królewską do wykonania głównej partii w "Ariadnie na Naxos" Richarda Straussa. Voigt- wielka kariera, owacje, doskonałe recenzje i samopoczucie - wszystko szło świetnie. Tylko jak długo się można oszukiwać? Już na początku prób doszło do skandalu. Voigt nie była w stanie zmieścić się w kostium. Tym samym nie mieściła się też w koncepcji reżysera. A kostium był niezwykle prosty - mała czarna na ramiączkach. Ariadna miała być pełna seksapilu. Reżyser nie chciał zmienić swej wizji spektaklu, dyrekcja opery nie chciała stracić reżysera, a śpiewaczka nie była w stanie w ciągu paru tygodni stracić nadwagi. Bo nie była to kwestia kilku czy kilkunastu, ale kilkudziesięciu kilogramów. "Pani dziękujemy" - powiedziała jej dyrekcja opery. Zerwano z nią kontrakt. Poniżona diwa potraktowała to jednak jako wyzwanie. Symbolem walki z nadwagą uczyniła małą czarną. Wyprodukowała zabawny film ze sobą i z sukienką w głównych rolach, który umieściła na YouTube. I dopięła celu. Zgubienie 60 kg zajęło jej trzy lata. Nie obyło się bez operacji żołądka. Symbolicznym końcem walki z ciałem był jej ponowny angaż do tej samej roli w tym samym teatrze. Okazało się, ze Voigt w wersji light jest, mierząc ją miarą kanonów wytyczanych przez kolorowe magazyny, atrakcyjną kobietą. Dziś z powodzeniem wciela się w role ponętnych kusicielek, np. Salome, nie wywołując uśmieszków na widowni.

- Podziwiam jej siłę woli - komentuje Lubańska. - Nie wiem, na ile było to podyktowane obowiązującym "90-60-90", a na ile wymogami zdrowotnymi. Mam nadzieję, że ten pierwszy powód był nieznaczny. Ale świetny wygląd pomaga nie tylko utrzymać się na topie w operowym świecie. Może być źródłem dodatkowych dochodów. To szalenie istotnie w czasach, gdy "być" nadal walczy z "mieć". Diwami zainteresowali się spece od reklamy. Elitarny zawód śpiewaczki skojarzono z luksusowymi towarami i markami. Cecilia Bartoli - słynna z poważnego podejścia do zawodu, artystycznych poszukiwań, oszałamiającej techniki i żywiołowego zachowania podczas występów (śpiewa całym swym kuszącym ciałem) - zachęca do noszenia zegarków słynnej marki. Świat reklamy kupił Renee Fleming, amerykańską gwiazdę, damę z klasą burzącą wiekowe tradycje wykonawcze. Obecnie zainteresowanie melomanów w równym stopniu co reklamodawców wzbudza Rosjanka Anna Netrebko. Fotografuje się w samochodach jednej marki, zapewnia, że farbuje włosy produktami tylko jednej firmy kosmetycznej, podczas koncertów zakłada kreacje i biżuterię jednego projektanta. Producenci towarów luksusowych chcą być skojarzeni z najwyższą klasą wykonawczą i trafić nie tyle do szerokiego odbiorcy, ale do osób, które - by usłyszeć Netrebko - są skłonne kupić bilet za 500 euro.

JAK WYMIENIĆ KILOGRAMY NA WALUTĘ

Jednak elitarność, która jest ich atutem, stała się też ograniczeniem. Diwy chciałyby być bohaterkami kronik towarzyskich. Blichtr kusi. Sęk w tym, że popkultura niechętnie patrzy w stronę opery. Na palcach jednej ręki można policzyć śpiewaczki, które zdobyły status celebrytki. Przykładem jest wspomniana Netrebko. Rosjanka błyskotliwą karierę zawdzięcza nie tylko pięknemu głosowi i pracowitości, ale też promocji. Wielkich artystek z pięknymi głosami jest sporo. Ale ktoś uznał, że to właśnie ona jest doskonałym produktem marketingowym. Prędko zdetronizowała gwiazdę przełomu stuleci - Angelę Gheorghiu (której zaszkodziły fochy). Podobnie jak Gheorghiu, także i jej znaleziono partnera scenicznego - tenora Rolanda Villazona. Pełni czaru i uroku, odtwarzając partie operowych kochanków, doprowadzali publiczność do wrzenia. Prywatnie Netrebko związała się z urugwajskim basem o urodzie topmodela - Erwinem Schrottem. Oboje są bohaterami kronik towarzyskich. To one zauważyły, że podczas tegorocznego festiwalu operowego w Salzburgu kreacje Netrebko nie kryły wałeczków na brzuchu, a jej twarz się zaokrągliła. "To po urodzeniu dziecka" - przekonywali fani. Okrągła twarz nie odebrała jej jednak wdzięku, i to nie ona ani płaczące w nocy niemowlę spędzają jej sen z powiek. Diwa ma inne kłopoty. Wokalne.

Zauważono je, gdy wróciła na scenę po urlopie macierzyńskim. Być może fani mają rację, zrzucając winę na ciążę. Być może to hormony miały wpływ na głos i Netrebko niebawem pokona problemy. Bo śpiewacy mają gorszych wrogów niż ciąża. Przepracowanie, stres, podróże, zmiany stref czasowych, braki w kształceniu głosu - to za dużo jak na śpiewaczą głowę. Coraz częściej słyszy się o przerywanych w połowie spektaklach przez jedną z najbardziej pracowitych i szczupłych artystek opery Natalie Dessay. Bo drastyczne kuracje odchudzające też mają zły wpływ na głos. Wymagający krytycy dostrzegają braki w głosie Deborah Voigt, których im, purystom operowym, nie jest w stanie wynagrodzić najseksowniejsza mała czarna. - Wcale nie uważam, że "wcześniejsza" Voigt była brzydsza. Za to teraz śpiewa innym głosem. Tęsknię za głosem grubej Debbie - mówi Lubańska. Callas też niedługo cieszyła melomanów smukłą sylwetką. Zaczęła znikać ze sceny zaledwie pięć lat po kuracji, w 18. roku trwania kariery. Powód? Utrata głosu. Czyżby zemsta zrzuconych kilogramów? Jeden z filmów na YouTube przedstawiający arię z "Trubadura" w nie najlepszym wykonaniu Włoszki Fiorenzy Cedolins, która - a jakże - przeszła kurację odchudzającą, ktoś złośliwie zatytułował: "No body = no voice". Śpiewaczki mają pewnie świadomość, że dziś na widowni mało kto doceni niuanse wykonawcze słyszalne jedynie dla koneserów. Za to urodę dostrzeże każdy. Opera wpada w sidła popkultury. A co na to smakosze operowi? Zrozpaczony fan Cedolins apeluje w internecie: "Chcemy prawdziwych sopranistek, z prawdziwymi głosami, a nie supermodelek".

KOCHANEGO CIAŁA NIGDY NIE ZA WIELE

Żeby więc być oryginalnym, należy może... pójść na przekór tej tendencji. O niemieckiej sopranistce Wiebke Goetjes nie słyszał nikt, dopóki cały operowy świat nie obiegło pewne zdjęcie. Przedstawia ono artystkę podczas występu w plenerze. Ubrana jest w suknię podkreślającą jej korpulentne kształty. Ale to, co powoduje, że ujęcie jest zabawne, to wiatr. Wieje prosto w twarz diwy, rozwiewa włosy, wydyma suknię. Śpiewaczka jednak niewzruszenie, pomimo silnego podmuchu, z niezwykłym skupieniem na twarzy, dalej wykonuje swoją arię. Dzięki wadze jest nie do ruszenia. Goetjes dostała niejeden angaż do produkcji, w których wykorzystano jej tuszę i w których stworzyła kreacje pełnych ciepła oraz radości przyjaciółek, niań czy służących. Ale to wyjątek.

- Moja praca, a więc wybór śpiewaków do ról, jest bardzo subiektywna - mówi Barwiński. Jednak soliści, którzy ze względu na nieodpowiednie warunki zewnętrzne nie zostaną zaangażowani u nas, mogą występować w innych ważnych teatrach. Dla mnie wciąż liczy się całokształt. Cóż, opera to teatr, więc strona wizualna pozostaje ważna.

Potakuje mu Katarzyna Hołysz: - Kiedyś uważałam, że największym dobrem śpiewaka jest głos. Nadal sądzę, że lepszym "rozwiązaniem" jest głos bez aparycji niż aparycja bez głosu. Opera jest jednak sztuką dźwiękowo-wizualną, poza tym żyjemy w czasach kultu ciała. Najlepiej byłoby więc połączyć obie rzeczy w zgrabną całość. Ale nie stawiajmy sprawy na ostrzu noża - albo masz rozmiar 36, albo nie śpiewasz. Są różne techniki scenicznego kamuflażu. Kostium potrafi zatuszować niedoskonałości sylwetki. W końcu "nobody is perfect" - mówi śpiewaczka.

Czy więc szczupła sylwetka jest dziś na scenie operowej koniecznością? A może to przejściowe zjawisko, które zawitało do opery wraz z inną popularną ostatnio tendencją - by spektakle operowe wystawiali reżyserzy filmowi? To fakt, że hołdują filmowej estetyce (młodą bohaterkę odgrywa młoda aktorka), ale też ratują sędziwą operę przed banałem. Chcą pokazać, że jest tworem żywym, podatnym na eksperymenty i doskonałym pretekstem do rozmowy o współczesności.

Dlatego terror kultu "pięknego ciała" obcy jest Joannie Woś, bez której trudno sobie wyobrazić inscenizację jakiejkolwiek opery doby belcanta. Sztukę traktuje bardzo serio: - Organizm w trakcie śpiewania znajduje się pod najwyższym napięciem, więc i ciało muszę mieć sprawne. Dbam o nie, jednak nie celebruję tych czynności. Po to, żeby dobrze śpiewać, muszę wiedzieć, po co śpiewam i o czym śpiewam. Dlatego skupiam się przede wszystkim na stronie intelektualnej zawodu: bardzo dużo czytam na temat postaci, którą mam odtwarzać, by znaleźć jej "duszę" i zrozumieć jej dylematy. To bardzo istotne, czy partia jest dla mnie możliwa do zaśpiewania tak, żeby uszy widza nie poczuły dyskomfortu. Ciało mam takie, jakie mam, i niech głowa boli reżysera i kostiumologa, co z takimi, a nie innymi parametrami zrobić. Kiedy poczuję, że nie mogę uczynić z głosem tego, co chcę - zejdę ze sceny. Bo wtedy nawet siłownia już nie pomoże - wyznaje szczerze Joanna Woś.

Anna Lubańska, broniąc prezentowanego przez siebie typu urody, mówi: - Żyjemy w czasach, kiedy większość z nas jest fetyszystami wyglądu. Jednak mówienie, że ktoś jest piękny, bo chudy, jest nadużyciem. Zawsze będą ludzie, którzy z rozkoszą będą upatrywać piękna w nieco wybujałych kształtach.

I jak widać oraz słychać - to nadal ów ważący ponad 100 kg Pavarotti z głosem anioła jest ikoną opery.

Na zdjęciu: Anna Netrebko i Erwin Schrott

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji