Artykuły

Dojrzały debiut

"KRUCJATA" KRZYSZTOFA CHOIŃSKIEGO jest rodem z Giraudoux. To nie zarzut. Ostatecznie każdy debiut - i nie tylko debiut - ma za sobą jakieś drzewo genealogiczne. Giraudoux to dobre pochodzenie literackie, mimo, że pozostawił on tak liczne i ciągle dalej rozmnażające się potomstwo. Dobre - pod warunkiem, że przy zewnętrznych podobieństwach rodzinnych ma się własną indywidualność i coś od siebie do powiedzenia. Tak zaś jest z "Krucjatą". Dlatego jest to debiut udany, powiedziałbym - jak na bardzo młodego autora - zadziwiająco udany. Wprawdzie w tym samym tzn. dwudziestym pierwszym roku życia np. Słowacki był już autorem "Marii Stuart", ale dramat ten nie jest znów takim arcydziełem, a dziś w tym wieku jako tako udane debiuty dramatyczne niemal się nie zdarzają. Nie wiem czy Choiński będzie nowym Słowackim, ale jego pierwsza sztuka jest zadatkiem dużych nadziei pisarskich. Nie tylko zadatkiem, ale i w znacznej mierze już ich spełnieniem.

Oczywiście nie ma sensu ujmować "Krucjaty" w kategoriach arcydzieła. Z natchnienia Giraudoux ten student czwartego roku romanistyki wziął antyczny temat, współczesnych ludzi poprzebierał w starożytne kostiumy i kazał im mówić językiem dzisiejszym o sprawach aktualnych dziś i dwa tysiące lat temu. Tę zapożyczoną zewnętrzną formę literacką Choiński zapełnił własną treścią. Z młodzieńczą zuchwałością porwał się na rewizję mitu, który posłużył za kanwę do tragedii największym mistrzom. Odczytał na nowo mit o Ifigenii ofiarowanej na ołtarzu z woli bogini Artemidy przez własnego ojca, Agamemnona za pomyślność wyprawy trojańskiej. Ten mord religijny sprowadził z nieba na ziemię, spośród bogów do ludzi. Uczynił go wynikiem ani nie losu ani nie woli bogów ale splotu różnych interesów ludzi, którym zależy na śmierci niewinnej i biernej Ifigenii złączonej głęboką miłością z Achillesem. Każdy z zebranych w obozie Agamemnona greckich władców ma swoje przyczyny, by przeć do tej śmierci. Czcigodny kapłan Kalchas jest narzędziem i pośrednikiem w jej wykonaniu, do czego ma jeszcze swoje własne, bezpośrednie powody. Ten splot przyczyn jest w sztuce bardzo misternie i logicznie pokazany, miłość Ifigenii i Achillesa włącza się jako istotny a nie tylko marginesowy element całej akcji, a w przedstawieniu tej miłości autor potrafił znaleźć ładne, romantyczne tony.

Nowatorska rewizja mitu jest już sama w sobie interesująca. W "Krucjacie" zbrodnia zostaje popełniona w imieniu bogów, w imieniu dobra ludu, w imieniu ojczyzny. "Władca nigdy nie morduje, władca działa dla dobra ogólnego" - mówi Menelaos. Prawdziwą podszewkę tej zasady oglądamy na scenie. Do istotnych, politycznych, jakbyśmy powiedzieli, przyczyn zamordowania Ifigenii dochodzi jeszcze Kalchas. Autor - jakby mu wszystkie tamte przyczyny jeszcze nie wystarczały czyni z niego psychopatę i śmierci Ifigenii nadaje charakter mordu seksualnego. Ta psychopatia decyduje ostatecznie o zabójstwie. Jest w tym niewątpliwie ześliźnięcie się dramatu na niebezpieczne tory dość naiwnie pojętej psychopatologii. Być może autor uważa, że psychopatologia w tego rodzaju sytuacjach odgrywała też swoją rolę. I ma rację. Ale tak silne jej zaakcentowanie wypacza sens utworu. Tak samo jak epilog niepotrzebnie przesuwa sztukę na tory dramatu miłosnego, choć zapewne szło tu raz jeszcze o podkreślenie jednej z przewodnich i... młodzieńczych myśli sztuki, że "uratowanie jednej miłości jest więcej warte, niż zburzenie potężnego państwa".

A DOBRO sztuki trzeba jeszcze powiedzieć: "Krucjata" nie ma taniej i prymitywnej aluzyjności, w której celowało tyle różnych sztuk kostiumowych ostatnich czasów. Rozgrywa się w kategoriach ogólniejszych, w kategoriach dramatu, a nie kabaretu. Nie porywa się na pozorne głębie i światoburcze zamiary. Obraca się w skromnym może, ale jasnym kręgu filozoficznym. Ten umiar autora widoczny zresztą i w innych stronach sztuki Jest godzien pochwały. "Krucjata" zadziwia dojrzałością rzemiosła. Nie jest to tylko martwa metafora literacka, ale sztuka z dramatyczną akcją, doskonale rozwinięta, z nerwem teatralnym, z dobrze zróżnicowanymi postaciami, choć aktorzy grający w przedstawieniu nie zawsze potrafili to należycie pokazać. I jaki celny, teatralny jest język i dialog.

Przedstawienie w "Ateneum", które ma zasługę wydobycia "Krucjaty" z powodzi sztuk dorocznego Konkursu debiutu dramaturgicznego, reżyserował JAN BRATKOWSKI trafiając na ogół celnie w lekko ironiczny jej ton i nadając jej żywe tempo. ELŻBIETA KĘPIŃSKA ładnie zagrała czystą, czułą i zakochaną Ifigenię. ROMAN WILHELMI był porywczym i romantycznym Achillesem; to bardzo uzdolniony aktor, z przyjemnością ogląda się rozwój jego talentu. HANNA SKARŻANKA jako Klitemnestra najlepiej może łączyła antyczny gest z współczesnym obejściem. WOJCIECHOWI RAJEWSKIEMU zabrakło głębszego i tym samym bardziej przekonywającego wyrazu podłości i obłudy Kalchasa; trzeba by do tej roli aktora miary Woszczerowicza. BRONISŁAW DARDZIŃSKI zrobił z Agamemnona zbyt niedołężnego starca, gdy jest to raczej człowiek jeszcze w pełni sił, ale tchórz i oportunista. Spośród dostojnych dygnitarzy greckich, najlepiej dystans ironii pokazywali: JAN MATYJASZKIEWICZ (Odyseusz), HUGO KRZYSKI (Idomeneos) i JERZY DUSZYŃSKI (Diomedes). Poza tym grali: TEODOR GENDERA, BOHDAN EJMONT, STANISŁAW KWASKOWSKI, STANISŁAW LIBNER, ANDRZEJ GAWROŃSKI, MARIAN RUŁKA, MARIAN KOCINIAK i HENRYK ŁAPIŃSKI. W scenografii a zwłaszcza w kostiumach KRYSTYNY ZACHWATOWICZ widziałoby się chętniej więcej lekkości i więcej uwspółcześnienia antyku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji