Artykuły

Królowie i miłość

Oto nowy autor dramatyczny.

Taki początek brzmi jak przemówienie powitalne, takimi fanfarami należy szafować oszczędnie. Sądzę, że w przypadku Choińskiego ostrożność jest zbędna. Zbyt wiele w jego sztuce, jest dobrego, zbyt dojrzały - w pewnym sensie - to utwór, by zachodziło niebezpieczeństwo przykrej omyłki. "Krucjata" Choińskiego pośród polskich debiutów dramatopisarskich lat ostatnich stoi na miejscu czołowym, czyżby nawet odosobnionym? Przypominacie "Kartotekę"? Owszem, "Kartoteka"... ale Różewicz, gdy z nią wystąpił, był już pisarzem ukształtowanym, o dłuższym stażu literackim i różnorodnej twórczości, podczas, gdy Choiński - ba, życiorys Choińskiego to dotychczas matura i studiowanie filologii romańskiej na Uniwersytecie Warszawskim.

Mając tę młodość na uwadze, Andrzej Jarecki, starszy kolega Choińskiego, porównał autora "Krucjaty" z autorem "Króla Ubu". Nic bardziej fałszywego. Sztuczka Jarry'ego - chłopak liczył, gdy ją pisał, 15 lat, Choiński ma bądź co bądź lat 21, to jednak różnica niemała - była wybrykiem, jednorazową erupcją żywiołowego talentu, sztubackiego przedrzeźnialstwa, które zaufania budzić nie mogą i do żadnego poważnego rezultatu artystycznego nie prowadzą. Bywszy Choińskim, obraziłbym się za takie porównanie. To prawie wróżba: będziesz autorem jednej udanej sztuki (czym się wyróżnił Jarry po "Królu Ubu"?). Jest akurat odwrotnie: "Krucjata" nie przejdzie do dziejów europejskiego dramatu, ale jest początkiem poważnej drogi - sztuka rzetelna, napisana bez grymasów, bez łatwych drwin i autodrwin, bez chęci epatowania i mydlenia oczu. Przede wszystkim dlatego należy ją cenić. I docenić jej młodziutkiego autora. Dramaturgia polska, teatr mogą się po nim spodziewać wiele - jeśli lata pozwolą. Bez porównania więcej, niż po debiutach, starających się skorzystać z przywilejów niezrozumialstwa, awangardyzmu, wiatru wietrzejących nowinek. Choiński nie stara się pod żadnym względem nas "czarować", to świadczy korzystnie o jego dramaturgicznych uzdolnieniach i artystycznych możliwościach.

Jak ten młodzieniec, ten chłopiec - niech mi daruje bezceremonialne określenie, różnica wieku mnie upoważnia - czuje teatr! I to, powtarzam, rzetelny teatr, daleki od wszelkiej "lipy". Umie zbudować sytuację i poprowadzić bystry dialog. Przyswoił sobie zasadę kondensacji i umiaru, tak trudną do wyuczenia się w młodym wieku. Napisał sztukę, która w żadnym momencie nie budzi zażenowania - to jest sformułowanie minimalistyczne, ale może ono brzmieć również tak: napisał sztukę, której mógłby się nie powstydzić autor na scenie zadomowiony i z sukcesami od dawna obyty. Ta sztuka ma za temat mit antyczny, i krąg spraw bliski szkolnym doznaniom i wtajemniczeniom; ale mitem antycznym posługują się również Anouilhe i stu innych autorów w wieku dziadka i babki Choińskiego, i także Dygat, z którego transkrypcjami z antyku ma oczywiście "Krucjata" tylko pseudoantyczne tło wspólne.

Tyle powiedziawszy pochwał pod adresem autora "Krucjaty", zapytam teraz wprost o słabość: sztuki. I zaraz sam odpowiem, że jest ich sporo, nie miejmy złudzeń. To, co młodemu autorowi pozwoliło tak łatwo spoufalić się z mitem trojańskim, pozwala nam, starszym widzieć w postaciach "Krucjaty" - we wszystkich postaciach, występujących w "Krucjacie" - ogniwa wstrząsających tragedii, największych utworów światowej literatury dramatycznej. Na tym tle charaktery z "Krucjaty" rysują się ubogo i maluczko. Intryga też. Autor bardzo rozsądnie rozróżnia prawdziwe od pozorowanych przyczyny trojańskiej wojny, z rywalizacji ekonomicznej i doraźnych potrzeb wywodząc podżegawczą rolę biskupa Kalchasa. Gorzej mu jednak wychodzi z psychologiczną podbudową kalchasowej obłudy i namiętności, cała strefa seksualnych pobudek rytualnego zarezania Ifigenii przez demonicznego mnicha trąci na odległość wzorami zbyt młodzieńczo wyinterpretowanymi, by je wziąć całkiem serio. Słabo też przekonywa hołd, złożony modnej gniewliwości i rozczarowaniu, w rodzaju: "Uratowanie jednej miłości jest więcej warte, niż zburzenie potężnego państwa" lub: "Zostaniesz sama, z całym bezsensem, zwanym państwem, na barkach". Ale to przejdzie... a komu ostatecznie łacniej wolno ulegać modom - starym czy młodym? Byłoby nieludzkie, gdyby sztuka debiutanta obywała się bez jakiejkolwiek daniny. Trudno wreszcie mówić z okazji "Krucjaty" o jakiejś "rewizji mitu" - rzeźba jest zbyt mało wypukła. Ale o nowej wersji można mówić, o jeszcze jednej Ifigeni, chociaż znacznie dalszej w szeregu, niżby była "Ifigenia 38".

Sztukę przyjęto życzliwie, autora wywoływano i oklaskiwano serdecznie. Choiński jest szczęściarz: sztukę jego od razu wydrukował z honorami wybredny "Dialog", z miejsca otrzymała pierwszą nagrodę na najbliższym konkursie, teraz uzyskała prapremierę w stolicy. To zobowiązuje. Czytam w programie teatralnym, że autor rozpoczął już pracę nad nową sztuką, w której o współczesności będzie mówić wprost, nie korzystając z kostiumu antycznego. To zachęca tym bardziej.

A co teatr Ateneum uczynił konkretnie dla "Krucjaty"? Wiadomo, jak trudno debiutantom wejść na scenę otwarcie, frontowymi drzwiami, bez wkradania się przez sale prób i teatry propozycji, wejść jawnie a nie chyłkiem, boczkiem l rozglądając się niepewnie na wsze strony. Ateneum poszło na ryzyko normalnego przedstawienia. O takim "ryzyku" wstyd byłoby pisać - przecież należy ono do elementarnych zadań teatru! - ale w praktyce mówić trzeba. Ateneum dało "Krucjacie" pełną szansę. Korzyść jest obopólna, bo "Krucjata" ze swej strony zdobyła pewną rangę konkursowi, który mógł się stać niewypałem, a prapremiera "Krucjaty" stała się, być może, data w kronikach warszawskich teatrów. Ale w każdym razie należy teatrowi im. Jaracza zaliczyć "Krucjatę" jako poważny atut.

JAN BRATKOWSKI dobrze wyczuł atmosferę sztuki i zręcznie rozwinął dialogi w sceny, nie pozwalając sobie na ekstrawagancje. Mógł był sobie tylko darować popisy pojedynkowe (tu ni przypiął ni przyłatał) oraz obraz ostatni, w pojęciu autora będący zapewne uogólnieniem filozoficznym sztuki, a w rzeczywistości spełniający rolę tylko natrętnej kropki nad i, tak często zbędnego epilogu. Co prawda, KRYSTYNA ZACHWATOWICZ najwięcej akurat zaimponowała sprawnością, z jaką namiot królewski przefasonowała w pokład okrętu wiodącego Achillesa i Odysseusza na trojańską wojnę. WOJCIECH RAJEWSKI z powodzeniem utrzymał ciężar roli Kalchasa: pokorny układ rąk dobrze współgrał z butą Tartuffe'a triumfującego HANNA SKARŻANKA królowała jako pełna majestatu matczynej miłości i kobiecych ponęt Klitajmnestra. JAN MATYJA8ZKIEWICZ jak Odys - szlachetny i mądry przeciwnik Kalchasa - był współcześnie ironiczny i pozbawiony próżnego majestatu. Był z komedii satyrycznej, w przeciwieństwie do ELŻBIETY KĘPIŃSKIEJ, która romantyczną Ifigenię wysubtelniła aż do przesłodzenia.

Spośród królów greckich, zgromadzonych w namiocie niemrawego króla królów - BRONISŁAW DARDZIŃSKI tylko markował rolę Agamemnona - zaznaczyli mądre indywidualności przemyślnego króla Krety czy innych królów HUGO KRZYSKI, JERZY DUSZYŃSKI, BOHDAN EJMONT, a niemądrą indywidualność Ajaksa - TEODOR GENDEKA. Najlepiej niewątpliwie czuł się w tej młodej sztuce ROMAN WILHELMI jako Achilles, wrzący i zakochany - z przyjemnością śledzę rozwój artystyczny tego aktora, świadczący o pogłębianiu talentu i poszerzaniu aktorskich możliwości. Co młodsi królowie świecili chwacko gołymi piętami i udami.

Żal mi, że żołnierze są w "Krucjacie" tylko anonimową, niezróżnicowaną, ciemną masą - i niczym więcej. Nawet starożytni bywali dla "ludu" względniejsi. Ale ufam, że i to się zmieni w następnych sztukach Choińskiego, których oczekuję z zaufaniem i zainteresowaniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji