Artykuły

Bogowie łakną krwi

Mamy proszę państwa nowe nazwisko w naszej ubogiej, skromnej, wątlej na roślinka dramaturgii. Proszę je zapamiętać: KRZYSZTOF CHOIŃSKI, autor wyróżnionej pierwszą nagrodą w konkursie debiutów dramaturgicznych i obecnie w "ATENEUM" wystawionej "KRUCJATY". Debiutant ma zaledwie dwadzieścia dwa lata. Tak, tak zaledwie... A przecież - i to jest znamienne - nie wiele w "Krucjacie" partii, które zdradzają debiutanta. Czy może temat antyczny? Temat, po który - z braku innego doświadczenia - mógłby po sztubacku sięgnąć pilny, zakochany w mitologii student? Ale Choiński nie jest nawet studentem filologii klasycznej. Jest romanistą i potraktował starożytność tak jak doświadczony, dojrzały, ambitny pisarz - jako kostium, pretekst. Ba, postąpił nawet wobec niej buntowniczo i to wcale nie na zasadzie sztubackiej hecy.

Wywrócony tu został na nice cały mit związany z postacią Ifigenii. Choiński nie wierzy, że od śmierci na ołtarzu ofiary ocaliła ją Artemida, zabierając jako kapłankę do swej świątyni w Taurydzie, nie wierzy w ogóle w interwencję bogów. Nie ma właściwie bogów w jego interpretacji scenicznej mitu, a Ifigenia - wbrew konwencji mitologicznej - ginie, i to ginie w sposób najbardziej perfidny. Jest tu przede wszystkim Kalchas. Ale również i ten świątobliwy kapłan, wieszcz - tak tradycyjnie przedstawiany - zostaje strącony z pomnika. Nie ma w sobie nic z boskości, nic z natchnionego przez bogów wróżbity. Więcej - nikt tu niemal nie uwierzy w jego boskie posłannictwo. Jest ten Kalchas podłym oszustem, kanalią. Kiedy woła, że Ifigenia musi być złożona na ołtarzu ofiary, bo tak sobie życzą, bogowie, bo od spełnienia tej ofiary zależy powodzenie wyprawy wojennej, bo cóż wreszcie znaczy jeden człowiek wobec dobra sprawy - jest tylko ohydnym demagogiem. Kiedy natomiast - domyślamy się - mówi o tym samym czekającemu na wyprawę wojsku, przekonuje znudzonych żołnierzy, że zdobędą i łupy, i będą mogli gwałcić dziewczęta trojańskie, i że tylko ofiara Ifigenii jest niezbędna, a więc pcha ich tym samym do buntu przeciwko Agamemnonowi, ojcu Ifigenii - jest wówczas najpodlejszym intrygantem i szantażystą. Wiadomo bowiem, że śmierć Ifigenii jest jemu samemu potrzebna, że zbrodnicza myśl morderstwa zrodziła się w nim z nie zaspokojonej żądzy, że jest aktem zemsty poczwary i bękarta, który chciałby zdobyć najwyższą, władzę i mieć najładniejsze dla siebie dziewczęta, a kiedy staje się to nieosiągalne w normalny sposób, znajduje rozkosz w niszczeniu cudzego szczęścia w niszczeniu miłości Ifigenii i Achillesa, znajduje rozkosz w mordowaniu.

Czy to nie przypomina szekspirowskiego Ryszarda III? Bękart i ludzka maszkara, opętana patologicznie kompleksem erotycznym. Oto propozycja nowego odczytania postaci boskiego Kalchasa. Oto nowe widzenie mitologii.

Nie wiem dokładnie - co jest ulubioną lekturą Choińskiego. Szekspir? Na pewno. Antyczni klasycy? Również na pewno. Przede wszystkim jednak chyba egzystencjonaliści i współczesna literatura amerykańska, tak silnie obciążona freudyzmem i jego seksualnymi teoriami tłumacząca wiele zagadek z dziedziny ludzkiej psychologii. Z tych ostatnich niewątpliwie lektur wyrosła "Krucjata" i tylko - wyrażając dyskusyjność proponowanego przez Choińskiego widzenia - podziwiać dojrzałość i sprawność warsztatową młodziutkiego autora i niebagatelną zawartość myślową jego utworu.

Zastanowić się tylko trzeba przez chwilą, co uczynił Choiński główną sprawą "Krucjaty". Czy tylko problem patologicznej maszkary? To chyba trochę za mało. Sztuka trochę zwodzi, myli i wprowadza w krąg różnych interpretacji. Czy problem kruchości szczęścia ludzkiego? Jesteśmy początkowo już skłonni przyjąć i taką interpretację. Zakochany, szczęśliwy Achilles cieszący się myślą o rychłym poślubieniu Ifigenii i nieoczekiwany cios spadający na szczęśliwych kochanków. Nigdy nic nie wiadomo... Czy o to chodzi? Czy też inny problem: demagogia od podszewki? Za każdym jednak, razem unicestwia tę interpretację postać Kalchasa i ona staje się tu główną osią, wokół której wszystko się układa. Sceny pięknej, romantycznej miłości Ifigenii i Achillesa podkreślają tylko okrucieństwa mordu Kalchasa.

Teatr oddal tej sztuce wszystko co miał najlepsze. Najlepszych aktorów. Z ujmującą i wzruszającą szczerością zagrane tu zostały role kochanków: Elżbieta Kępińska gra Ifigenię z subtelną słodyczą niewinnej Julii szekspirowskiej, biernie poddającej się losowi, Roman Wilhemi - Achillesa z beztroską i buntem chłopca, którego życie po raz pierwszy gorzko doświadcza. Zaś Wojciech Rajewski jest budzącym odrazę Kalchasem. Nie udał się tylko Agamemnon Bronisławowi Dardzińskiemu: jest nijaki w swoich przeżyciach, a Jan Matyjaszkiewicz nie przekonuje, że gra mądrego Odysseusza: jest trochę groteskową postacią, do czego zresztą - to dla usprawiedliwienia - przyzwyczaił nas swoimi poprzednimi komediowymi rolami.

P. S. Chuchajmy i dmuchajmy na polską dramaturgię współczesną. Taryfa ulgowa? Owszem, nawet i taryfa. Ale jeśli "chała" i banał to trzeba chyba mimo wszystko powiedzieć: "chała" i banał. Powyższe w związku ze sztuką obyczajową Zofii Bystrzyckiej "Czy to jest miłość?" wystawioną w warszawskich "Rozmaitościach". Właśnie typowy to banał, i przy tym z pozorami współczesności. Banał utkany z sentencyjek z kącika dla "serc w rozterce". Więcej - zrobiony z myślą o tanim przypodobaniu się publiczności. I dlaczego jej o tym niej powiedzieć? Gotowa wołać, że oto wzór współczesnej sztuki Nie bujajmy się.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji