Artykuły

Korespondencja z "Bliskiego Wschodu"

W szkołach teatralnych mistrzowie odchodzą, a na ich miejsce przychodzą administratorzy - w felietonie dla e-teatru pisze Paweł Passini.

W zeszłym tygodniu dzieliłem się swoim bezmiernym indyjskim zachwytem, wywołanym między innymi wizytą w National School of Drama w New Delhi. Pisałem o niezwykłym otwarciu na nowe, jak również gorącej potrzebie uczenia się i eksplorowania terytorium teatru. I o nadziei, jaką to spotkanie we mnie obudziło. Zachwyt nie mija, ale o nadzieję coraz trudniej.

Kiedy ponad rok temu, w grudniu, w siedzibie Fundacji Batorego w Warszawie odbyło się coś, co można chyba nazwać kongresem założycielskim Forum Obywatelskiego Teatru Współczesnego - wydarzenie absolutnie bezprecedensowe dla mojej generacji artystów teatru - nadzieje także były ogromne. Pomimo realizowanej konsekwentnie przez ZASP polityki ignorowania tego, co dzieje się w polskim teatrze ostatniej dekady, skutecznego do bólu eliminowania wszelkich pojawiających perspektyw zmiany panującego status quo, spora grupa ludzi współtworzących ten teatr uznała za istotne i możliwe, żeby na moment zawiesić wyścig, w którym wszyscy gonimy i spojrzeć na nasze boisko z szerszej perspektywy. Jednym z kluczowych tematów było szkolnictwo artystyczne.

Chyba nie ma innej dziedziny polskiego życia teatralnego, którą piszący o teatrze publicyści i krytycy traktowaliby równie pobłażliwie. A przecież to dzięki ich wnikliwości i uporowi wiele aspektów tego życia udało się wydobyć z cienia. Szkołom teatralnym wolno dryfować - wydają się bowiem niczyje. Już dawno minął czas, kiedy w pracy z aktorem można było rozpoznać nie tylko manierę, ale także wyjątkowe umiejętności, metody pracy, czy choćby nastawienie charakterystyczne dla danego ośrodka. Bardzo trudno jest nawet sensownie sformułować pytanie o to, do czego, do uprawiania jakiego rodzaju teatru przygotowują szkoły. A i same szkoły wyjątkowo skutecznie wydają się radzić sobie bez tego rodzaju dylematów. widać bardzo dobrze choćby po wyjątkowo mizernym zaangażowaniu pedagogów i studentów w powstające wokół, wielokrotnie naprawdę fascynujące możliwości rozwijania i wzbogacania warsztatu.

I już jak to piszę, wyobrażam sobie reakcję - taką jak zwykle - pobłażliwą włodarzy kombinatów teatralnej edukacji. A przecież dla niemal wszystkich, nawet wewnątrz tych instytucji widoczna staje się ich malejąca z dnia na dzień ranga. Pytanie: dlaczego to ich nie boli, albo choć odrobinkę przeszkadza? Można oczywiście tradycyjnie i bezpiecznie zrzucić wszystko na stan finansów, choć wiadomo również, że szkoły nie znajdują się na dole piramidy zamożności polskich instytucji teatralnych. W momencie, kiedy wokół odbywa się często dramatyczna walka o przetrwanie, o pozyskiwanie środków z kolejnych źródeł, poszukiwania nowych strategii i terytoriów działania, szkoły mogą zawsze pozwolić sobie na przeczekanie. I przeczekują. Konkurencji na razie mieć nie będą, a od środka też nic się nie ruszy, bo już tam jest dobrze zadbane, żeby się nie ruszyło, żeby się nie pojawił jakiś "wariat", co by tam coś więcej chciał. A tymczasem mistrzowie odchodzą, a na ich miejsce przychodzą administratorzy. Nie wdając się w dalsze szczegóły pozwolę sobie na wyznanie: mimo zamiłowania do pracy w różnych "ekstremalnych" ośrodkach teatralnych, nigdzie nie spotkałem się z bardziej powszechnym i dojmującym, wręcz instytucjonalnym brakiem szacunku dla pracy. Na szczęście są jeszcze ostatnie przyczółki, i to o tym przecież chciałem pisać. W poniedziałek w warszawskiej Akademii Teatralnej odbyła się premiera dyplomu studentów Wydziału Aktorskiego: "Panny z Wilka". Kluczową jednak jest tu postać reżyserki - Maja Komorowska konsekwentnie uczy swoich studentów właśnie pracy - nad rolą i nad sobą. W trudnym, wiele od widza wymagającym spektaklu widać to od pierwszej do ostatniej minuty. Widoczna jak na dłoni jest także - towarzysząca tylko prawdziwemu mistrzostwu - potrzeba dzielenia doświadczeniem, zapraszania do użycia, a nawet nadużycia przekazywanych umiejętności i narzędzi. Jest w tym przedstawieniu niezwykły urok, jest w nim tajemnica, ale przede wszystkim jest potrzeba pracy, pasja robienia teatru. Aktorskie partytury zostały zagęszczone do ostateczności, przez co młodzi aktorzy przez cały spektakl pracują w niezwykłym napięciu i skupieniu. I kiedy na nich patrzę na scenie, a ze mną pewnie i inni reżyserzy, dramaturdzy, dyrektorzy teatrów, którzy bez wątpienia powinni zobaczyć "Panny z Wilka", widzę ludzi, z którymi można i warto pracować, którzy potrafią coś zaryzykować na scenie. I którzy tej pracy jeszcze wciąż namiętnie pragną. I to jest moja resztka nadziei, jeden z ostatnich punktów na mapach teatralnej edukacji. Jak pisali dawni kartografowie - "dalej już tylko smoki". Ale przecież nadzieja umiera ostatnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji