"Cyd"
W XI stuleciu żył Don Rodrygo Diaz de Bivar.
Pieśń bezimiennego poety z XII wieku wielbi jego bohaterstwo i osobistą dzielność. W początkach XIV wieku powstaje na motywach tej pieśni romancero o Cydzie, który staje się bohaterem narodowym Hiszpanii.
W wieku XVI Guillen de Castro y Bellois napisał sztukę, w której zebrał pieśni o Cydzie. Wystawiono ją w Walencji p. t. "Las Mocedades del Cid".
Z Hiszpanii powędrowała do Francji i tak powstał w 1636 roku francuski "Cyd" - dzieło Corneille'a, który przede wszystkim skupił swoją uwagę na konflikcie Don Rodryga, który musi wybierać między miłością a honorem. Honor zwycięża. Drugi ważny moment to aspekt polityczny. Corneille podkreśla kilka razy rolę możnowładców, których starał się, panujący wówczas we Francji, Ludwik XII podporządkować państwu. W dramacie zwycięża król, któremu Rodrygo - Cyd składa u stóp hołd i sztandary wroga. Zwycięża już wtedy późniejsze nieco hasło absolutnej władzy monarszej: "L'Etat c'est moi"!
W tym duchu przekłada u nas "Cyda" Andrzej Morsztyn, wielki zwolennik polityki francuskiej. "Cyd" wystawiony został w r. 1661 na dworze Jana Kazimierza z okazji powrotu do Polski Prus i Inflant. Było to pierwsze w Europie tłumaczenie "Cyda".
Następny przekład - Osińskiego - rozminął się z intencją Corneille`a. Osiński patrzył na dramat tylko od strony teatru i pozwolił sobie na pominięcie Infantki, która nie miała według niego żadnego wpływu na akcję. "Cyd" w jego przeróbce wystawiony w r. 1820 był armatą klasycyzmu warszawskiego, wytoczoną przeciwko romantyzmowi. Grano go w Krakowie, we Lwowie i na wielu scenach amatorskich. Zdawało by się, że na tym skończy się w Polsce kariera dalekiego bohatera hiszpańskiego. Tymczasem genialny talent autora "Wesela" dojrzał w tym dziele wartości, które skłoniły go do tłumaczenia.
26 października 1907 r. odbyła się w Krakowie trzecia premiera "Cyda"! Wystawiony przez L. Solskiego, który w czasie przygotowań stale kontaktował się z Wyspiańskim, zasięgając jego rad i wskazówek. Wyspiański narzucił w dekoracjch i kostiumach styl Veronesa i Velasqueza, a w inscenizacji tradycję Morsztynowską. Dopisał prolog, zaczynający się od słów: "W sali, w zamku w Warszawie przed Janem Kazimierzem na teatrze, czasu obrad sejmowych odegrano Cyda-Roderyka..." Przywrócił - początkowe pominięte - opowiadanie Rodryga o bitwie. Rozbudował i pogłębił - w porównaniu z Corneillem - postać Infantki.
Stała się ona w ujęciu Wyspiańskiego mocnym przeciwstawieniem Szimeny, która mając na względzie jedynie honor rodu żąda zemsty na Rodrygu, bez względu na uczucie, jakie żywi ku niemu. Infantka darzy Rodryga sympatią, ale zdając sobie sprawę z różnicy stanowiska, jaka ich dzieli (przy tym Rodrygo jej nie kocha, tylko Szimenę),
broni się przed opanowującym ją uczuciem, które wybucha silnie po zwycięstwie Cyda nad Maurami, stawiającym go w rzędzie najznakomitszych wodzów. W sławnym monologu, po długiej wewnętrznej rozterce, rezygnuje z miłości na rzecz Szimeny, która jest z dawna przeznaczoną na żonę Rodrygowi. I jeszcze raz przychodzi do głosu uczucie, aby ostatecznie zostało stłumione w znamiennych słowach:
"Żegnajcie, - bądźcie zdrowe
miłości sny szalone!
Po życie sięgnę nowe:
we szczęściu ludu mego
w bólu i łzach święcone".
Akcent nieznany Corneille'owi, przydany Infantce przez autora "Wyzwolenia". Rezygnuje ona dobrowolnie ze szczęścia osobistego na rzecz sprawy narodowej. Podobnie ma się rzecz z Rodrygiem, gdy mówi przed pojedynkiem z ojcem Szimeny:
"Gdy ją na wieki mam utracić, niechaj Ojczyzna mi zostanie. Gdy miłość nie chce mnie bogacić, niech miłość kraju starczy za nią". Ten akcent jest wyłączną własnością Wyspiańskiego i ustawia Cor-neille'owski dylemat: miłość i honor w szerokich perspektywach: szczęście osobiste i służba Ojczyźnie. Ton patriotyczny narasta stopniowo, aby najsilniej uderzyć w opowiadaniu Cyda o bitwie:
..."Że tu nie można ginąć
z rozpaczy z rozkochania,
bo jakieś prawo wyższe
rozpaczy tej przygania.
Bo cale krew się burzy
ze źródeł nowych rwiąca.
Że mam być tu obrońcą
co u Ojczyzny służy".
Nie jest winą reżysera Edmunda Wiercińskiego, że ten główny nurt tragedii nie został należycie wydobyty. J. Kreczmar doskonale oddał bohaterski patos opowiadania o bitwie, ale czułem się zaskoczony potęgą przeżycia w tej scenie, bo jego nazbyt zimne do tego momentu wnętrze, niczym tego nie zapowiadało. Nie widziałem i nie czułem procesu narastania. Wydaje mi się, że błąd tkwi w nazbyt afektownym potraktowaniu monologu w I akcie, gdzie bardzo ważne słowa: "Gdy miłość nie chce mnie bogacić, niech miłość kraju starczy za nią" - będące źródłem myśli patriotycznej tragedii - zostały zagłuszone nieodpartą ochotą zamordowania Don Gomeza i wielkim krzykiem "Pomsto bywaj!" Ale już jeżeli tak bardzo Rodrygowi śpieszy się do zemsty - to dlaczego cofa się dla powiedzenia ostatniego refrenu? Wygląda to trochę operowo i tkwi w tym pewien brak konsekwencji. Chyba, że reżyserowi chodziło o efektowne zakończenie aktu. Szimena to chyba najtrudniejsza rola w sztuce. Patrząc dziś z perspektywy stuleci na tę postać - szarpaną niską namiętnością zemsty, płynącej z poczucia aż chorobliwej dumy rodowej - nie bardzo możemy ją zrozumieć. Nina Andrycz wyposażyła ją dodatkowo co nie znaczy: wzbogaciła we wrodzoną demoniczność, podkreślając przeżycia wewnętrzne nie zawsze trafnie, a często stosowanymi ruchami głowy i ramion. Niepotrzebnym wydaje mi się rozbijanie tekstu, który u Wyspiańskiego płynie jak melodia, łącząc poszczególne frazy w harmonijną całość. Dzielenie takie wytwarza przykrą dla ucha jednotonowość i nuży słuchacza.
Infantka Barszczewskiej to bodaj najlepiej zrobiona rola. Początkowa nerwowość w głosie i ruchach, przypominająca chwilami scenę obłędu Ofelii w "Hamlecie", ustępuje miejsca pełnemu poezji liryzmowi w monologu "Czyli ten ogień, którym płonę...", aby najwspanialej zabrzmieć szlachetnym patosem uczucia w scenie z powiernicą.
Znakomitą postać ambitnego, pełnego dostojeństwa i pychy możnowładcy - w niewielkiej roli Don Gomeza - stworzył G. Buszyński, jakby żywcem przeniesiony z portretu Velasqueza.
Widowisko sprawnie wyreżyserowane przez E. Wiercińskiego, ujęte przez inscenizatora w ramy prologu i epilogu wierszem - listem Wyspiańskiego do Adama Chmiela: - "I ciągle widzę ich twarze...", obfituje w cały szereg pięknie malarsko skomponowanych obrazów. Przyczyniły się do tego wspaniałe, stylizowane na wzorach maurytańskich, pałacowe dekoracje T. Roszkowskiej, której dziełem są także piękne kostiumy, wzorowane - zgodnie z tradycją pierwszego przedstawienia - na obrazach Velasqueza.
Ciekawie rozwiązana jest sprawa miejsca akcji, której pewne fragmenty odbywają się na tarasie pałacu królewskiego, zajmującego lewą, a inne - prawą część sceny, na schodach pałacu Don Gomeza. Lewa - nazwijmy ją częścią Infantki - skomponowana po malarsku, z elementów potraktowanych symbolicznie: kolumna, kotara, fotele (te ostatnie nie pasują swym francuskim wyglądem do całości!); prawa - część Szimeny - raczej realistyczna (schody, kolumna, świecznik, arkady) - tworzy wyraźnie zarysowany fragment architektury. Obie części spięte biegnącym górą, śmiałym łukiem. W środku - na dalszym planie - lekkie, ulatujące zda się w powietrzu, kolumnady. Obrotowa scena przesuwa wahadłowym ruchem to lewą, to prawą część dekoracji przed oczy widowni, przenosząc akcję z tarasu przed pałacem królewskim na schody do krużganka pałacu Don Gomeza.