Artykuły

Przygody teatralne

I oto znowu zetknęliśmy się z twórczością wybitnego poety hiszpańskiego. Federico Garcia Lorca (1898-1936), niewątpliwie należy u nas do najbardziej znanych pisarzy, reprezentujących literaturę hiszpańską.

Lorka to pisarz wszechstronnie utalentowany, nawet muzyk, nawet malarz, nawet reżyser w jednej osobie, ale przede wszystkim poeta. (PIW wydał w 1963 roku monografię Lorenza "Federico Garcia Lorca" i każdemu można ją polecić). Gdyby ktoś żywił co do tego wątpliwości, "Panna Rosita czyli Mowa kwiatów", sztuka, której motywem jest popularny sekstet o mowie kwiatów, najlepiej tego dowodzi. Gdyby rozpatrywać ją jako konstrukcję dramaturgiczną, łatwo dałoby się zgromadzić wiele słusznych zarzutów. Ale jeszcze raz okazuje się, że utwór literacki, gdy zawiera jakąś prawdę lub pasję, zawsze się obroni, niezależnie od konwencji i mody.

Przedstawienie było udane, aktorki dramatu wyszły zwycięsko z trudnej sytuacji, wymagającej pokazania przemiany biologicznej. Szczególne pochwały należą się Aleksandrze Śląskiej jako bohaterce tytułowej, Hannie Skarżance jako ciotce, Barbarze Rachwalskiej jako gospodyni, z przyjemnością należy dodać, że nikt nie zawiódł, uzyskały właściwą wymowę zarówno partie liryczne jak i satyryczne. W partiach końcowych dokonałbym kilku skreśleń, gdyż wydaje mi się, że dramat zyskałby na zwartości.

Miniony tydzień upłynął pod znakiem teatru; należałoby się jeszcze tylko upomnieć o "Studio 63". I, mimo wszystko, o jakąś wielką przygodę teatralną...

Młodziutki monter w bluzie, jak się zdaje, harcerskiej, wchodzi do pustego pokoju redakcji pisma dla... nastolatków. Chce naprawić... czynny telefon. Ujrzawszy leżące na biurku listy do redakcji, wyjmuje je z kopert i czyta, a potem bezceremonialnie zaopatruje w dopiski. Psując czynny telefon, opowiada o swojej szkolnej miłości. Oto treść monologu, wygłoszone go w "Teatrze Jednego Aktora" we środę 9. II. 66. Podobno dla młodzieży w wieku szkolnym. Biję się w piersi: nie potrafię znaleźć uzasadnienia dla tego monologu, aczkolwiek psucie różnych urządzeń przez przedstawicieli przedsiębiorstw usługowych jest mi dobrze znane!

"Sfinks" przedstawił nam kolejne widowisko fantastyczne pióra A. Minkowskiego. Teatr sensacji traktujemy inaczej niż teatr dramatu. Widowisko było potoczyste, rozwijało się konsekwentnie, umotywowano nawet postawy bohaterów, wyróżniłbym Wojciecha Pilarskiego, któremu należałoby się więcej uwagi, jest aktorem wszechstronnym, zasługującym w naszym mieście na szerszą publicity, przecież to sugestywny Pankracy z "Nieboskiej"... itd.

"Wyboje" z Katowic według opowiadania cenionego i u nas pisarza radzieckiego średniego pokolenia, Włodzimierza Tendriakowa, znowu skierowały nas ku zjawisku znieczulicy społecznej. Zaadaptowane dla przedstawienia opowiadanie miało swoje mielizny, jednak aktorzy dobrze wywiązali się z zadania, byli, co u nas nie tak często się zdarza, rodzajowi, zarysowali środowisko. Pokazano nam znieczulicę, która zawiera się w samej istocie biurokracji. W biurokracji, a nazbyt często to obserwujemy, zanika odpowiedzialność, gdyż biurokracja uniemożliwia i tępi krytykę, nie ma ona poczucia hierarchii spraw, jej działanie skupia się na zgodności papierków z papierkami, to zwornik w jej wizji świata.

"Jesienna nuda" Mikołaja Niekrasowa, mimo komizmu licznych momentów, i dziś wprawia w przerażenie przedstawioną indolencją, "obłomowszczyzną". Reżyser nie był wierny tekstowi, ale klimat utworu przekazał w pełni. Aktorsko rzecz wypadła świetnie!

Zupełnie przypadkowo wysłuchałem audycji z cyklu "Czy państwo lubią matematykę?" Nie to, że jej nie lubię, ale nie mam do tego przedmiotu żadnych dyspozycji. Audycja dotyczyła teorii gier, ale... nie hazardowych. Prof. Greniewski i dr Kofler wypadli znakomicie, ich wywody trafiały i do zupełnie nieprzygotowanych, aczkolwiek bardzo upraszczały życiowy aspekt zagadnienia. Scenki, ilustrujące te wywody, były na lepszym poziomie niż czasem kabaretowe.

Może dlatego mniej mi się podobał program z Tych, z okazji Kongresu Techników Polskich - "Przy sobocie po robocie". Zrobiony z rozmachem* przypominał program barburkowy, ale mniej było polotu, dobrej piosenki i dowcipu. Na żywsze przyjęcie zasługiwały parodie, zwłaszcza naśladowanie Dymszy!

W programie "Bez apelacji" poruszono sprawę wsi podhalańskiej, która, wbrew swoim pięknym i szlachetnym tradycjom, jakoby się zdemobilizowała na terenie pracy społeczno-organizacyjnej. Ale... ten garaż, który zaplanowano i zbudowano bez większego sensu, ta wiklina zamiast smorodiny, czyli czarnej porzeczki; sklep, którego budowa, trwała rok, a remont trzy lata; ci traktorzyści, którzy nie umieli pracować, każą wiele usprawiedliwić. Zresztą, ciekawi jesteśmy osądu, opinii. Ja się chłopom ze wsi Wysoka nie dziwię. Oni są za bardzo rzeczowi, by mieć miejską wyrozumiałość dla marnotrawstwa i cholernej mitręgi. Zwracam uwagę rodziców, których dzieci uczęszczają do siódmej klasy, na cykliczną audycję informacyjną o wyborze zawodu: "Co dalej, siódma klaso?"

PS. Nie mogę pominąć milczę ulem notatki z "Dziennika Łódź. kiego" z 1. II. 66 (dziękuję za wycinek) pt. "Świąteczny wypoczynek i... oziminy". Skarży się obywatelka z gromady Smardzew, iż niedzielni wczasowicze z Łodzi niszczą jej oziminy i młody lasek. "Dziennik" bierze ją w obronę, pisząc:

P. Kozłowska świadczy obowiązkowe dostawy, z których musi się wywiązać. Straty, jakie wynikają ze zniszczenia zasiewów, uniemożliwiają jej to wywiązanie się z obowiązków.

A gdyby nie chodziło o dostawy obowiązkowe, proszę sympatycznego "Dziennika", to co: można deptać? Można niszczyć oziminy i drzewka?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji