Artykuły

Sukces, którego zabrakło

Rzadko się zdarza, aby dwa różne teatry spotkały się we wspólnym przedsięwzięciu, w połowie drogi i przy­niosły smakowity artystycznie owoc. "Krwawe gody" zrealizowane we Wrocławiu przez tamtejszy Teatr Polski i Polski Teatr Tańca Balet Poznański okazały się galą piosenki aktorskiej z tańcami.

W zasadzie powinien być sukces: za sztukę wzięly się dwa renomowane teatry, zaproszono marko­wych realizatorów: Jana Szurmieja (inscenizacja i reżyseria), Zbigniewa Karneckiego (muzyka), Ewę Wyci­chowską (choreografia), Wiesława Ol­ko (scenografia), Zofię de Ines (kostiu­my) , doproszono Marka Bałatę - wo­kalistę jazzowego i Martę Bizoń - śpiewającą aktorkę z Teatru Ludowego w Nowej Hucie, a jednak... tak się nie stało.

"Krwawe gody" opowiadają o miło­ści, nienawiści i śmierci. Nie stanowią jednak zwartej, dobrze skonstruowa­nej sztuki, ale ciąg obrazów, skojarzeń. Postaci też nie są do końca pełnokrwistymi charakterami, czasami bardziej przypominają symbol lub alegorię. Kie­dy oglądałem wcześniej sztuki późniejszego Lorki, wydawało mi się, że zna­komicie potrafi skonstruować postacie kobiece, zwykle u niego są ciekawsze intelektualnie, bardziej namiętne. W "Krwawych godach" jest podobnie. Niestety, sztuce nie pomogli odtwórcy głównych ról męskich - rywale w mi­łości do Panny Młodej (Marta Bizoń) - Pan Młody (Jakub Lasota) i Leonar­do (Konrad Imiela).

Oglądając sztukę kipiącą namiętno­ściami, miłością, nienawiścią, zastana­wiałem się, co mnie od tych emocji dzieli: szyba? rampa sceniczna? zamie­rzony efekt obcości w grze aktorów (nieuchwytny)? To coś odkryłem do­piero w drugiej części przedstawienia, w scenie wesela. Była to bodaj jedyna sekwencja, w której wszystkie ele­menty spektaklu: muzyka, reżyseria, choreografia, scenografia, kostiumy i prawda sceniczna wykonawców zlały się w jednobrzmiący stylistycznie głos. Aktorzy wytworzyli między sobą na­pięcia, które dało się odczuć na wi­downi, muzyka znalazła swoje ujście nie tylko w śpiewie, ale i tańcu. Ewa Wycichowska zapomniała o swoim stylu i zaproponowała w tej części spektaklu improwizacje na temat tań­ców hiszpańskich. Nawet Marek Bała­ta siedzący na proscenium nie drażnił, bo nie śpiewał i nie ruszał się. Był tylko milczącym świadkiem dramatu.

"Krwawe gody" trudno będzie zali­czyć w poczet sukcesów artystycz­nych obu teatrów. Na uznanie zasłu­guje fakt organizacyjny, również to, że premierze towarzyszyła płyta kompak­towa i kaseta z piosenkami wykony­wanymi w przedstawieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji