Artykuły

Cudu nie będzie czyli Krakowiacy i Górale

Powiedz ludziom drogi dudo, prosił ksiądz kochany, że na ten wiek limit cudów mamy wyczerpany, więc Górale, Krakowiacy, miejmy to na względzie czyli - bierzmy się do pracy bo cudów nie będzie.

(W. Młynarski - finałowy kuplet Miechodmucha)

W twórczości operetkowej ni­gdy nie mieliśmy wielkich osiągnięć, choć intensywnie roz­wijało się to, co operetkę poprzedzało, a więc opery ko­miczne doby stanisławowskiej i wszelkiego rodzaju wodewile czy singspiele, określane później bardziej swojsko jako śpiewogry. Powstawały one głównie z inspiracji Wojciecha Bo­gusławskiego, aktora, reżysera, dramaturga i dyrektora tea­trów. Współpracował on z na­szymi czołowymi kompozytora­mi tego okresu: Maciejem Ka­mieńskim, Antonim Wejnertem i Janem Stefanim, którzy - choć przyjechali z Czech, po­kochali nasz kraj i doskonale potrafili oddać w muzyce na­rodowego ducha czy urok ludowości, zwłaszcza Jan Stefani, który był dyrygentem nadwornej kapeli króla Stasia.

Stefani pisał liczne śpiewogry, z których trwale miejsce w repertuarze nadal utrzymuje "Cud mniemany czyli Krako­wiacy i Górale". Dzięki swej politycznej wymowie, po pierw­szych trzech przedstawieniach (w 1794 r.) Krakowiacy i Góra­le zostali zdjęci z afisza i przez długi czas uważano ich za zaginionych. Odnalazł tę sztukę i ukazał w efektownej inscenizacji Leon Schiller, na stulecie śmierci Bogusławskiego w 1929 roku. określając ją jako "operę narodową". Nawiasem mówiąc - z tym zaginięciem sprawa nie jest teka jasna, skoro w 1909 roku wystawiono tychże "Krakowiaków i Górali" we Wrocławiu, staraniem Towarzy­stwa Śpiewu "Harmonia", a więc siłami amatorskimi. Ta informacja daje czytelnikowi także pewne wyobrażenie o stopniu trudności tego sympatycznego dziełka. Na scenie Opery Wrocławskiej "Krakowiacy i Górale" pojawili się po raz pierwszy dopiero teraz. (Spektakle pre­mierowe odbyły się w sobotę i niedzielę 16 i 17 lutego). W tym miejscu winniśmy sobie jesz­cze powiedzieć w jakim teatrze jesteśmy i czego mamy prawo po nim oczekiwać. Wbrew po­zorom nie jest to takie oczy­wiste, skoro wiele osób uważa (w tym także niektórzy felie­toniści), że niedostatki muzyczne (wokalne) mogą skutecznie zatuszować inne walory przedstawienia, jak: bogata wysta­wa, ruch,. dowcip, sytuacyjny i tym podobne efekty. Umów­my się więc, że we Wrocławiu marny jeszcze operę, czyli teatr w którym, śpiew powinien od­grywać pierwszoplanową rolę i to na poziomie niedościgłym dla scen dramatycznych.

Wszystko inne ma muzyce słu­żyć, a jeszcze lepie, jeśli będzie z nią tworzyć harmonicz­ną całość nieosiągalną gdzie indziej. W przypadku wrocław­skich "Krakowiaków i Górali" nie mogę oprzeć się wrażeniu, że reżyser chce naszą uwagę od muzyki odwrócić feerią różnokolorowych iluzji. Czegóż tu nie ma! Zaproszo­no na gościnne występy Marylę Rodowicz, Danutę Rinn, Artura Żmijewskiego (Konrad z filmu "Lawa" Konwickiego) a także Gallus domestica (kurę domo­wą). Jest Panorama Racławi­cka, są kuplety "nowo uczynio­ne" przez Wojciecha Młynar­skiego i Ernesta Brylla oraz męski strip-tease. W scenogra­fii wykorzystano także - czytamy w programie - rysunki Andrzeja Mleczki". W scenografii? Może raczej w reżyserii; aluzje do panamleczkowego "seksu alla pollaca" widoczne są na każdym kroku. Taka tro­chę niekontrolowana erupcja pomysłów, przez którą musi chyba przejść każdy debiutujący reżyser. (Krzysztof Kolberger). Niektóre z owych pomysłów doprawdy przepiękne, malarskie, choć bywa że nieadekwatne do ogólnej koncepcji spektaklu, jak choćby ów "żywy obraz" na motywach "Panoramy". Bywają scenki zaskakujące, dowcipne (ukazujący się zza rozwieszonego prania Stach w stroju adamowym). Jak jednak długo można taki dowcip ciągnąć? To co w pierwszym momencie wywołuje uśmiech, po chwili nudzi, a po kilku dalszych chwilach ro­bi się niesmaczne.

Trochę dziwi, że Maryla Ro­dowicz i Danuta Rinn zaangażwały się w imprezę obnaża­jącą ich wokalne niedostatki; czyżby nie wiedziały, że będą śpiewać bez mikrofonów? Mizernie wypadają śpiewy obu pań. Obsadzenie zaś Danuty Rinn w roli organisty Miechodmucha jest zwyczajnym nie­porozumieniem. To miało być śmieszne? Na dodatek pani Rinn nie nauczyła się swych tekstów na pamięć i recytuje "z parasola". (Dawniej mówiło się: "z kapelusza"). Publiczność w "wielkim grajdole" i tak to kupi. A może jeszcze zgotuje stojącą owację?

Studentem Bardosem był na premierze Artur Żmijewski i niech mu Pan Bóg wybaczy te wokalne "popisy". Ale czy wybaczy także nie najlepszą dykcję, zwłaszcza pod koniec pierwszego aktu? Chciałoby się rzec: "pójdź dziecię, ja cię uczyć każę" i to nawet niedaleko. choćby do Antoniego Boguckiego, który wyraziście zinterpretował drobną rólkę Wa­wrzyńca.

Nader skromne warunki gło­sowe estradowych gwiazd zmu­siły kierownika muzycznego do przetransponowania znacznej części ansambli do niższych to­nacji, co z kolei odbiło się fatalnie na operowych solistach, zmuszonych śpiewać w niekorzystnych dla siebie tessiturach.

Honor opery ratują w tym przedstawieniu: dobrze brzmią­cy, chwilami wzruszający chór i orkiestra grająca z mozartowską finezją pod dyrekcją Ta­deusza Zatheya. Uwagę zwraca także zespół baletowy w ukła­dach opracowanych przez Teresę Kujawę.

Niewątpliwie wykosztowała się Opera Wrocławska na ten spektakl. Czy skórka warta wyprawki?

PS. Reżyser zmienił tytuł na: "Krakowiacy i Górale czyli cud mniemany". Uzasadnienie tej zmiany mnie nie przekonało, więc pozostaję przy oryginalnej wersji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji