Krakowiacy, górale i prezydent Wałęsa
...w tym spektaklu mówi się wprost o naszej obecnej sytuacji politycznej i ekonomicznej, a na głównego bohatera, zgodnie zresztą z tradycją, kreuje się autora pamiętnego toastu "Zdrowie wasze w gardła nasze". Poczynając zresztą od pierwszego momentu podniesienia kurtyny, a kończąc na finałowych kupletach przyjmowanych owacyjnie na stojąco, odnosimy wrażenie, że na scenie jesteśmy my, a nie jacyś "krakowiacy" i jacyś "górale". I że gnający się na elektryce Bardos, (którego kiedyś wymyślił na użytek swojej sceny Wojciech Bogusławski), który potrafi za pomocą i łagodnych perswazji, i "cudów" czynionych dla postraszenia zwaśnionego ludu, przywołać wszystkich do porządku, to sam... prezydent. Na dowód przytoczę ostatnią zwrotkę kupletów dopisanych do "Krakowiaków i Górali" dosłownie kilka tygodni temu przez Wojciecha Młynarskiego "Vivat rozum! Niechaj krzykną i starzy i młodzi, rozum który ład przywraca i zwaśnionych godzi, i źle nie jest - tutaj Jontku twój koncept podchwycę, gdy się ten, co ludzi godzi - zna na elektryce"!
A wtóruje mu w tym przedstawieniu równie udatnie Ernest Bryll w arii Miechodmucha: "Oby wszyscy już siedzieli w swoich ziemiach tak wygodnie, byśmy nawet nie myśleli czy my wschodni, czy zachodni". I niejako "po drodze" obydwaj poeci "dopisując się" do Bogusławskiego, a więc do tekstów charakteryzują - celnie nasze kłopoty z "prywatyzacją", "nomenklaturą", "szalejącą demokracją" nawołując wszakże zgodnie z intencją dramatu do narodowej zgody.
Trzeba więc przyznać, że najbardziej aktualne przedstawienie sezonu - przywołując nazwiska wybitne z przeszłości i współczesności, pozwalając, przy tym setnie się bawić - wystawił w tych dniach nie teatr dramatyczny a... Opera we Wrocławiu. Ta premiera była spotkaniem ludzi z całego kraju, a po bilety skalkulowane w cenie... 45 tys. zł ustawiały się kolejki. (Wyprzedano na dwa miesiące wszystkie miejsca).
Całemu wydarzeniu towarzyszyła atmosfera "prowokacji artystycznej". Nie dość, że spektakl otwierają i zamykają "żywe obrazy" ze znajdującej się o kilka ulic dalej "Panoramy Racawickiej", że scenografia odwołuje się co krok do tradycji polskiej sztuki, a na scenie rozbiera się lub ubiera nieustannie, przystojny zresztą, młody artysta, "przy okazji" wykonując trudną arię, to emocje rozpala do białości kilka nazwisk znanych bynajmniej nie z opery.
Dorotę śpiewa i gra (jak!) MARYLA RODOWICZ, w Miechodmucha wciela się (co jest w tym dramacie dozwolone) nosząca śmieszne porty DANUTA RINN; partię Bardosa (tego od elektryki) wykonuje najmłodszy Konrad - Gustaw w kraju pamiętny choćby z "Lawy" Konwickiego - ARTUR ŻMIJEWSKI. Autorem inscenizacji pozwalającej stare teksty wypełnić nową treścią jest debiutujący jako reżyser... KRZYSZTOF KOLBERGER. I robi to wyśmienicie zmuszając artystów opery do wykonywania najtrudniejszych zadań aktorskich, do dobrego mówienia i pointowania tekstu. Brawo! Ale też i pozostała lista jest imponująca. Choreografia: TERESA KUJAWA (jak oni tańczą te góralskie tańce! - Np. JANUSZ ZAWADZKI (jako Bryndas), pomysł scenograficzny - KRYSTYNA ZACHWATOWICZ, scenografia i kostiumy - RYSZARD KAJA, kierownictwo muzyczne: TADEUSZ ZATHEY.
Warto powiedzieć, że przedstawienie przygotowano z takim pietyzmem, iż o konsultację językową poproszono samego JANA MIODKA. Naprawdę w tym spektaklu nie było nic gorszej jakości. O czym zaświadcza: MAŁGORZATA KARBOWIAK