Artykuły

Epizod gra pół wieku

- W epizodach wszystko jest ważne. Gdy dostaje się rolę dużą, główną, aktor pojawia się kilkanaście razy. Wtedy raz się zagra lepiej, raz słabiej. W epizodzie aktor pojawia się raz. Musi więc być to doskonale, to znaczy zbliżone do doskonałości - mówi JERZY NOWAK.

Z aktorem Teatru Starego z Krakowa, który gościł na VII Polkowickich Dniach Teatru, rozmawia Honorata Rajca.

Spektakl, "Ja jestem Żyd z Wesela" jest na scenie już ponad 10 lat. Gra pan w nim tytułową postać Hirscha Singera. W role Żydów wcielał się pan często. Wystarczy wymienić: "Ziemię obiecaną", "Wesele", "Zmierzch". Co o tym decydowało?

- A to prawda. Gram tych Żydów i gram. Kiedyś po spektaklu podsłuchałe rozmowę moich rówieśników. Jeden z nich mówi: "Ten Nowak to ciągle gra Żydów. Czy to przypadkiem nie jest Żyd?". "Nie, nie, ja go znam. On z porządnej rodziny jest" - na to ten drugi.

Rolę w przedstawieniu "Ja jestem Żyd z Wesela" otrzymałem w sposób szablonowy. Tadeusz Malak, reżyser, przeczytał nowelę Romana Brandstaettera i zaproponował mi, bym zagrał Singera. I tak znalazłem się w tej sztuce. Żadne cechy zewnętrzne nie odgrywały tu żadnej roli.

Wyspiański umieścił prawdziwego karczmarza z Bronowic w swoim dramacie.Przez to stał się on osobą znaną, rozpoznawalną. Jednak rozgłos złamał życie Hirschowi Singerowi. Zupełnie odwrotnie niż dziś. Teraz rozgłos jest czymś pożądanym. Singer do "Wesela" trafił przypadkiem. Ale przez to w jego życiu wydarzyło się wiele złego. Stracił żonę i córkę, bo się wyeksponowały z tradycji żydowskiej. Żona wstydziła się być Żydówką. Córka chciała się wychrzcić. To największe nieszczęście dla wierzącego Żyda, najgorsza kara. Co ciekawe - Brandstaetter, autor tekstu, też był Żydem, a stał się wierzącym katolikiem, działaczem. Wtedy popularność wręcz zaszkodziła Singerowi. Teraz zaistnieć w telewizjito awans. Czasy się zmieniają.

Pan w filmie i w teatrze jest obecny już ponad pół wieku...

- Mimo to przed wystąpieniem przed publiką mam ogromną tremę. Jestem tremiarzem. To nie kokieteria. Proszę spytać kolegów. Ciągle się tremuję. Najgorsza jest premiera. Dużo gorsza niż kolejne przedstawienie.

Dlaczego?

Odbiór publiczności bywa różny. To tragiczne, kiedy aktor, grając komedię, napotyka na mur milczenia. Ale przed kamerą nie mam tremy, bo tam nie ma

bezpośredniego kontaktu z widzem. Jeżeli coś się nie uda, można poprawić. Znam młodych aktorów, którzy boją się właśnie kamery i dlatego muszą pracować w teatrze.

Ja z tremą radzę sobie już przeszło pięćdziesiąt lat. Ale kiedyś, na czwartym roku szkoły teatralnej, miałem wystąpić w przedstawieniu u Ludwika Solskiego. Rola była mała. Wchodzę na scenę i odbieram telefon. No i jest premiera. Przychodzi moja pora. A ja stoję przy ścianie i się trzymam. Mam wyjść i wiem, że nie wyjdę. W końcu znaleźli elektryka. Przebrali. I na scenie pojawił się elektryk. Ja się nie odważyłem.

Czy po tylu latach w zawodzie jest jeszcze taka rola, którą chciałby pan zagrać?

- Jest, ale wiem, że już jej nie zagram. To Żyd, bankier Shylock w "Kupcu weneckim" Wiliama Szekspira.

To jedna z głównych ról, a pan zwykle grał postaci drugoplanowe. Mówi się, że jest pan "arcymistrzem epizodu". Zagrał ich pan około stu.

- Nie wiem, czy mistrzem, ale rzeczywiście tak się o mnie mówi. W epizodach wszystko jest ważne. Gdy dostaje się rolę dużą, główną, aktor pojawia się

kilkanaście razy. Wtedy raz się zagra lepiej, raz słabiej. W epizodzie aktor

pojawia się raz. Musi więc być to doskonale, to znaczy zbliżone do doskonałości, bo nie ma rzeczy doskonałych. Nikt nie jest też w pełni zadowolony z siebie. Owszem zaraz po spektaklu może tak, ale zaraz pojawiasię myśl, że można by to zrobić lepiej.

Steven Spielberg - pod wrażeniem pana gry na planie "Lista Schindlera" - poszerzył rolę żydowskiego inwestora o kilka scen.

- Dołożył jedną scenę. W wersji telewizyjnej. Na ekranach kin ona się nie pojawia. To drastyczna scena. Żyd, którego gram, dostaje ostry wycisk od Niemca.

Kolejna tragiczna postać. A panu podobno marzy się komedia?

- Marzy mi się. W "Babskim wyborze", spektaklu składającym się z wierszy i

fragmentów "Na skalnym Podhalu" Tetmajera, są dwa zdecydowanie śmieszne

opowiadania "Jak baba diabła wyonacyła" i tytułowe. Przygotowałem je na jubileusz 55-le-cia na scenie i 80-lecia urodzin.

Wystąpił pan u wielu znanych reżyserów. A na początku wstydził się pan przyznać matce, że wybrał zawód aktora.

- Aktor powinien być dorodny, wysoki, tak sobie wyobrażałem. A ja tak nigdy nie wyglądałem. Było to dla mnie wstydliwe. Ojciec chciał, żebym pracował w Akademii Eksportowej we Wiedniu. Ale matematyka jest dla mnie czymś potwornym. Znam za to kilka języków, co w akademii jak najbardziej mogło się przydać. Wybrałem jednak coś innego.

Kiedy pan nauczył się tych języków?

- Niemieckiego uczyłem się w gimnazjum. Angielskiego uczyłem się w domu, a

szlifowałem w partyzantce, podczas wojny. W AK w obozie byli odbici z niewoli niemieckiej Kanadyjczycy, Australijczycy i Anglik. Rosyjskiego uczyłem się na ucho, bo mam dobre ucho do języków. Pamiętam w szkole w Kołomyi, dzisiaj to niestety, nie jest już w Polsce, na korytarzu był powieszony napis, że podczas pauzy nie można mówić po rusku i po żydowsku. Ale myśmy tego nie przestrzegali. Dlatego po rusku mówię jak po polsku i prawie tak samo po żydowsku.

Grał pan w kilku językach. Oprócz tego zna kilka gwar: śląską, góralską, języka żydowskiej uczył pan nawet w szkole teatralnej.

- Gwary mają swoją rangę, ale boję się, że zanikną. Ogólnym trendem staje się język rynsztoku. Jest obecny w radiu, telewizji, nie ominął nawet TeatruStarego. Stał się celem w sztuce, nie środkiem. To jest okropność.

Jestem wrogiem tego, żeby język rynsztoku przenosić na scenę. Nie dlatego, że mnie to gorszy. Mało rzeczy mnie gorszy. Mam za sobą dwa uniwersytety: front i dwa kryminały (podczas wojny więzienie gestapo w Rzeszowie, a po wojnie kazamaty w Krakowie, jako nieujawniony podchorąży AK - przyp. red.). Rynsztok ma w życiu swoje miejsce i niech tam pozostanie. Wiem, że jest od tego odwrót i on nastąpi, ale nieprędko, ja tego nie

doczekam.

Czy pan, żołnierz AK, uważa, że Polacy zrobili dobry użytek z wolności?

- Nie uważam. Historia powtarza się tragicznie. Podobnie było z Legionami. Wiązano z nimi wielkie nadzieje. Potem legioniści stracili zaufanie społeczeństwa. Doprowadzili do sanacji, a sanacja do upadku. Przegraliśmy przez łosie - żarłosie, piłosie... Podobnie teraz. Czy te nowe rządy uzdrowią gospodarkę? Polacy mają tę cechę, że umieją się mobilizować dopiero w niewoli.

Jerzy Nowak w Polkowicach gościł po raz pierwszy

***

Jerzy Nowak, ur. 20 czerwca 1923 roku w Brzesku, skąd przeprowadził się z rodzicami do miejscowości Bohorodczany (dziś Ukraina). Jego ojciec, starosta, prawnik, założył tam amatorski teatr i tam aktor oglądał pierwsze spektakle. O tym, że zostanie aktorem, zdecydował podobno po obejrzeniu "Wesela" w Bydgoszczy. Potem w dramacie tym zagrał kilka razy. Był Żydem i Panem Młodym. Od 1994 r. gra w "Ja jestem Żyd z Wesela" Romana Brandstaettera w reżyserii Tadeusza Malaka. W 1995 r. dostał za to główną nagrodę aktorską podczas Przeglądu Teatrów Małych l Form Kontrapunkt w Szczecinie. W swojej karierze występował w Teatrze im. Wyspiańskiego w Katowi-I cach oraz Teatrze Starym i Słowackiego w Krakowie, gdzie mieszka. Zagrał m.in. w filmach: "Podhale w ogniu", "Koniec naszego świata", "Polskie drogi", "Czarne chmury", "Stawka większa niż życie", "Ziemia obiecana", "Historie miłosne", "Quo vadis" i "Wiedźmin".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji