Artykuły

Śmierć i miłość - obydwie zarówno

Jak mówił Jan Le­choń w wierszu przypisanym Wacła­wowi Zyndramowi-Kościałkowskiemu w zbiorze "Srebrne i czarne" (1924). I dodawał: "Jednej oczu się czar­nych, drugiej - modrych boję. (...) Przez niebo rozgwieżdżone, wpośród nocy czarnej. To one pędzą wicher międzyplanetarny (...) Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci".

Te dwa tematy były zawsze fun­damentem tragedii. Od starożytności poczynając, poprzez hiszpański teatr wieku złotego, francuską tragedię, klasyczną aż do romantyzmu. W na­szych czasach tylko Federico Garcii Lorce udało się wskrzesić tragedię na tych wątkach. Najbardziej zaska­kujące jest jednak co innego. Nie wątek, nie osnowa tragedii Federica Garcii Lorki. Ale jej żywotność - dzisiejsza zdolność zainteresowa­nia widza, intensywność przeżycia jakie proponuje, nawet aktualność w pewnych regionach naszego kraju, gdzie namiętności, choć różne od tamtych, wciąż zaskakują niewystygłą siłą.

Tę siłę żywotną dramaturgia Fe­derico Garcii Lorki zawdzięcza zna­komitej konstrukcji tragedii, bardzo współczesnemu oszczędnemu dialo­gowi oraz psychologii postaci. Uchwycił tu poeta nie tylko te rysy, które doprowadziły do dramatu w hiszpańskiej osadzie, ale te przede wszystkim, które jak świat światem drzemią w ludzkich sercach: wielka zdolność do zadawania ran osobom bliskim, kochanym, przywiązanym, odwieczna gra miłości i nienawiści siostrzanej, rywalizacja o względy surowych rodziców, wyścig do mi­łości ukochanego mężczyzny i inne pomniejsze przywary (pochlebstwo wobec silniejszego, obłuda, zakłamanie).

Wszystko to zostało wpisane w dzieło Garcii Lorki, prawda. Ale żeby to wszystko uzewnętrznić, po­trzeba wnikliwego czytelnika. Takim wnikliwym czytelnikiem okazał się w Teatrze im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku Andrzej Jakimiec, reżyser "Domu Bernardy Alba" Federica Garcii Lorki, zarazem dyrektor tego teatru od początku sezonu 1987/88.

Zgromadził, przekonał do sztuki i umiejętnie poprowadził zespół ak­torek. Aktorek - ponieważ Pepe Romano, jedyny mężczyzna w tej sztuce, w ogóle się na scenie nie po­kazuje. Chociaż o nim się wciąż mówi, on stanowi oś zdarzeń tra­gedii i jej przyczynę sprawczą. Jest narzeczonym Angustias (Danuta Bach) najstarszej córki Bernardy Alba. Jest ukochanym Martirio (Ewa Palińska) garbatej i nieszczęśliwej, która kradnie jego fotografię siost­rze i chowa w swojej pościeli. Jest z wzajemnością, aż desperacko, zakochany w Adeli. Ją uwodzi. Do­myślamy się, że jest ojcem jej dziec­ka. I podczas schadzki z Adelą ginie zastrzelony przez matkę Bernardę Alba. Staje się też powodem samo­bójstwa Adeli.

Teatr im. Aleksandra Węgierki pokazał "Dom Bernardy Alba" na swej małej scenie. Jest to prosto­kątna sala w podziemiach gmachu. Całą dekorację stanowi biel ścian i czarne kraty na oknach patio. Uzu­pełnieniem jest wielki prosty krzyż, wychylający się z niszy w stronę stołu jak w klasztornym refektarzu i wisząca na jednej ze ścian strzel­ba.

Religijność i surowość obyczajów, panujące w tym domu, widać od pierwszej chwili. Od początku też atmosfera tchnie przesadą i zakła­maniem. Podkreśla to jeszcze kolo­rystyka. Czerń i biel. Czarne od początku są stroje kobiet. Widzimy je po raz pierwszy, gdy za matką or­szakiem wkraczają do domu po po­grzebie ojca. Mamy wrażenie, że śmierć była dla niego wyzwoleniem od tej kostycznej kobiety i od sfory jej córek. Żegnamy te kobiety, gdy w białych koszulach wybiegają nocą z łóżka, by wykryć miłosną schadzkę Adeli z Pepe Romano.

Podczas przedstawienia tylko trzy razy barwne akcenty zakłócą ten ta­niec czerni i bieli: kolorowy będzie wachlarz Angustias, za który zosta­nie uderzona w twarz, zielona jej suknia, z którą będzie się musiała pożegnać na siedem lat żałoby i jaskrawy strój znajomej-kuzynki, ciekawie i pożądliwie lustrowany przez pozbawione młodości, miłości i koloru życia córki Bernardy Alba. Kolor życia pozostał bowiem gdzieś daleko poza murami domu Bernardy - jego woń przynoszą ciężkie po­wiewy od pól, gorący śpiew wieśnia­ków wracających z pracy, tupot ogiera domagającego się klaczy, sprzedawca koronek i właśnie Pepe Romano, szepczący wieczorami z Angustias pod jej oknem - narze­czony upragniony, ale nie kochający swej narzeczonej, wybierający po­sag, najstarszą i najbrzydszą z córek, a uwodzący (a może i kocha­jący) najładniejszą i najczystszą Adelę.

Adelę gra Jolanta Skorochodzka. Jest ładna i liryczna. Potrafi deli­katnymi sposobami uzewnętrznić swój świat przeżyć. Posłusznie wobec wskazówek reżysera, wyraziście prowadzi rolę. Początkowo dyskret­nie zdradza swą miłość do Pepe Ro­mano. Stopniowo odsłania swoje przemyślenia, rozterki, dramat. Wreszcie nie bez obawy i wewnętrznych oporów, ale jawnie odważnie przyznaje się do swojej miłości z Pepe Romano. Trzy momenty zagra­ne przez Jolantę Skorochodzką wy­dają się godne zauważenia. Dyskret­nie położona sęka pod sercem po­zwala widzom zorientować się, że jej zainteresowanie Pepem Romano nie ma charakteru wyłącznie platonicznego. Kiedy rozjuszona dzieciobój­stwem Poncja wykrzykuje prze­myślne tortury dla nieszczęśliwej matki, Adela przejmującym krzy­kiem nie! zdradza swój stan. Ostat­nia sekwencja dramatu rozgrywa się jak w antycznej tragedii za sceną: dyszące miłością spotkanie Adeli i Pepe Romano, strzał Bernardy i samobójstwo Adeli, dla której nie ma już życia ani bez kochanka, ani z jego dzieckiem.

Pośród pozostałych dziewczyn zwraca uwagę Jolanta Borowska w roli Magdaleny. Od pierwszych scen przyciąga uwagę widza. Spo­sobem mówienia. Swoją sylwetką, mimiką, a przede wszystkim wew­nętrznym skupieniem, byciem w sztuce, świetnym partnerowaniem koleżankom.

Prócz tych dwóch aktorek, intere­sująco prowadzi swoją rolę Alicja Telatycka jako Bernarda. Od lat znana aktorka polskich scen, ma w swoim dorobku wiele wybitnych ról. Każda jej nowa rola jest twór­czym przepatrzeniem dorobku po­przedniczek i obdarza kreowaną po­stać jakimiś nowymi rysami. Taka była świetnie pomyślana Stara ko­bieta, która wysiaduje w dramacie Tadeusza Różewicza, by wymienić tylko ostatnią rolę. Podobnie jest z Bernardą Alba. Jest to w ujęciu Alicji Telatyckiej nie tylko matka despotka jak w wielu inscenizacjach, ale także matka strzegąca honoru swego domu w sposób autentycz­ny.

Dagny Rose, druga wybitna aktor­ka białostockiej sceny, którą widzo­wie pamiętają w rolach godnych pierwszych scen kraju (ostatnia Pani Moniszki w sztuce "Święta rodzina" Gyorgy Schwajdy - aż żal, że nikt jej nie opisał, a mało kto mógł wi­dzieć) jako Maria Józefa wprowadza do akcji "Domu Bernardy Alba" nieco cieplejszy i jaśniejszy prze­rywnik.

Przedstawienie "Domu Bernard; Alba" Federica Garcii Lorki na Ma­łej Scenie Teatru im. Węgierki w Białymstoku stanowi dobrą wi­zytówkę nowej dyrekcji. Trafnie wyreżyserowane, dobrze zagrane, z ciekawą scenografią - wywołuje autentyczne emocje i żywą reakcję widzów. Porusza ich wyraźnie sztu­ka o ludzkich namiętnościach i tra­gedia, jaką sprowadza na ludzi ob­łuda, zakłamanie, brak swobody, ist­nienie środowisk nakładających więzy na ludzką naturę.

Chciałoby się życzyć teatrowi w Białymstoku, by nie tylko na ma­lej scenie wróciły dobre czasy sta­rego domostwa - czasy dwóch świetnych dyrekcji Jerzego Zegalskiego i wspaniałych inscenizacja Andrzeja Witkowskiego. Pierwszy na tej małej scenie powołał do życia eksperymentalne "Studio 65" przeznaczone dla najnowszej dramatur­gii i poszukiwań reżyserskich (za ponownej dyrekcji dał tu świetne przedstawienia swoich wychowan­ków z Wydziału Reżyserii PWST w Krakowie: "Gdyby przyleciał ptak" w reżyserii Józefa Skwarka, 29 XII 1978 i "Kruka" Alfonsa Sastre'a w reżyserii Wojciecha Pisarka, 13 XI1980). Drugi inscenizował "Od­prawę posłów greckich" Jana Ko­chanowskiego (20 XI 1976) zaliczaną do najciekawszych realizacji tej tra­gedii i uchodzącą za jedno z naj­lepszych przedstawień powojennego polskiego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji