Artykuły

Roberto Zucco, czyli opera za dwa grosze

Zaczęło się od teatralnego programu, w którym z dziecięco-anarchistycznym dobrodziejstwem zareklamowano dramat autora, głównego bohatera. Czy dziś, gdy Bóg umarł, a wartości rozsypały się w proch, może narodzić się heros? Czy sztuka Koltesa to jedynie mitologizacja mordercy, czy portret współczesnego herosa? Pytają twórcy spektaklu. Pierwowzorem tytułowego bohatera stał się autentyczny dziewiętnastolatek, o którym przed kilkoma laty pisała prasa francuska. Zabójca matki, ojca i jeszcze kilku osób. Według Koltesa - bez motywów. Autor uważa tę historię za wzorcową. I dodaje: Droga Zucco jest niewiarygodnej czystości. Nie ma on dla mordu, który w jego przypadku jest całkiem bezsensowny, żadnych, wstrętnych motywów. Przydarza mu się drobne wykolejenie, coś podobnego jak epilepsja u Dostojewskiego: mały moment uwolnienia - i hop! już po wszystkim. Oto, co mnie fascynuje.

W przeciwieństwie do kilku znanych recenzentek, które nagminnie przepisują całe akapity z programów albo streszczają fabułę - przytaczam wypowiedzi twórców spektaklu z premedytacją. Po pierwsze, bywam złośliwy. Po drugie, by pokazać, na jakim fundamencie postawiono ten niby gorzki, niby prowokacyjny spektakl.

Po mrocznej scenie miota się pozbawiony jakiejś zauważalnej osobowości młodzieniec. Nie przypomina ani Hamleta, ani Woyzecka (no, może odrobinkę), ani Raskolnikowa. Jest co najwyżej chorym psychicznie, minimalnie inteligentnym anarchistą. Groźnym jak wystraszony i zdezorientowany szczur. Nie sposób dopatrzyć się w nim sugerowanego w programie formatu.

Przez scenę przewijają się zdegradowane typy. Jakby z Brechta, ale przedstawione ze śmiertelną powagą: lumpy, policjanci, niby elegancka dama, początkująca prostytutka, którą kochający brat z bólem serca rajfurzy. I tylko ten ostatni wątek ociera się o wielką, minorową literaturę. Na przykład o Dostojewskiego. Niektóre z postaci wypowiadają podejrzanie poetyckie kwestie. I nadmiar złotych myśli. Bez cienia ironii. Brutalny niekiedy naturalizm przeplata się z pretensjonalnie papierową, i w gruncie rzeczy, sentymentalną literaturą. Symbolika dowolnego spektaklu, jeśli nie wyrasta z zaraźliwie autentycznej poezji lub z chłodno precyzyjnej inteligencji autora, musi drażnić albo zanudzać.

Zdolni skądinąd aktorzy grali tak, jakby domyślali się, że uczestniczą jedynie w ambitnie zamierzonym przedbiegu do Hamleta, którego premiera odbędzie się w Dramatycznym jutro. Tylko ciekawa scenografia, Grzegorza Małeckiego, była zaproszeniem do istotnego teatru. A debiutującemu reżyserowi życzę więcej dorosłej odporności na niby poetycki, niby filozoficzny patos.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji