Artykuły

Adaptując Gatsby'ego 2

Jak uniknąć grzechu powtarzalności w adaptacji klasyki - pisze w felietonie dla e-teatru Michał Zadara.

Akcja Gatsby'ego toczy się w latach dwudziestych XX. wieku w USA. Fitzgerald pokazuje nam ludzi, którzy mają przez swój kontekst społeczny określone marzenia i uczucia: Gatsby - oraz jego lustrzane odbicie, Myrtle - marzą o takim połączeniu pieniędzy i miłości, które ma miejsce w klasie wyższej, i które daje człowiekowi szczęście. Wielki Gatsby opisuje powiązania klasy wyższej ze sferą kryminalną - poprzez lewe interesy Gatby'ego oraz mechanizm jego zamordowania, za którym stoi Tom. Powieść Fitzgeralda sugeruje, że to, co uchodzi w Ameryce za klasę wyższą, jest w istocie na lewych interesach opartą imitacją europejskiej arystokracji - stąd na przykład udawane studia Gatsby'ego w Oxfordzie.

Brzmi znajomo? Oczywiście, że czytam Gatsby'ego w latach dwudziestych XXI wieku w Polsce dlatego, że widzę w tych ludziach bohaterów naszego czasu i naszego kraju. To, co uchodzi w Polsce za klasę wyższą, jest w gruncie rzeczy na lewych interesach opartą tanią imitacją zachodnioeuropejskiej klasy wyższej. To jest chyba oczywiste i jasne, nikogo o tym podobieństwie przekonywać nie trzeba.

Świat Gatsby'ego wygląda jak świat wszystkich tych Polaków, którzy dorabiając się, musieli dotknąć lub wejść do świata zbrodni. Jest to świat Olewników z Płocka, świat lobbysty Dochnala, Ministra Drzewieckiego czy biznesmena Mazura, którzy wszyscy na swój sposób zapłacili wysoką cenę za akces do wyższych sfer, niektórzy jako sprawcy, inni jako ofiary, a czasami jako i to i to. Dramaty, które dotykały Amerykanów sto lat temu w związku z wytwarzaniem się nowej elity, stały się naszymi dramatami dzisiaj w Polsce. Wielki Gatsby opisuje Polskę początku XXI wieku, mimo że trzydzieści lat temu mógł się wydawać portretem dawnych, minionych czasów.

Żeby opowiedzieć to osobliwe powtórzenie, mamy do dyspozycji trzy drogi. Możemy wystawić Gatsby'ego w realiach Ameryki lat dwudziestych i pozwolić widzowi dokonać wszelkich porównań i odkryć. Brzmi to dość sensownie, tyle że z tym podejściem wiąże się zasadniczy problem teatralny. Nikt z aktorów nie ma ciała ani twarzy Amerykanów sprzed stu lat. Na scenie mielibyśmy więc ludzi mówiących po polsku, wyglądających na Polaków, ale w amerykańskich kostiumach, udających, że są w Ameryce. Fałsz teatralny jest w takich sytuacjach nie do zniesienia: jak w tym spektaklu, w którym stary Polski aktor udaje starego amerykańskiego gliniarza. W kostiumie amerykańskiego gliniarza polski twardziel i tak zachowuje się jak polski twardziel. Używa amerykańskich imion, ale ciągle mówi kurwa, co jest jednak wyznacznikiem bardzo polskiego podejścia do życia. "Dżeri, ty mi kurwa nie uciekniesz". Miało być ostro i realistycznie - a wychodzi w najlepszym wypadku zabawnie, bo amerykańscy gliniarze nie mówią kurwa. Ich użycie wulgaryzmów jest kompletnie inne.

Druga droga jest taka, że konsekwentnie przenoszę całego Gatsby'ego do współczesnej Polski - co jest fajne, bo mówimy o tu i teraz, i możemy odtwarzać naszą tandetną rzeczywistość na scenie. Skoro chodzi o Dochnala, to możemy mówić o tym wprost, a nie kryć się za maską Ameryki sprzed stu lat. Niestety: znowu się pojawia nieznośny fałsz w postaci Polaków, którzy się nazywają Myrtle, Jordan czy Jay, a nie Marysia, Joanna i Jacek. W imię konsekwencji trzeba by zmienić imiona i nazwiska, więc główny bohater by się nazywał Jacek Gacki - i to już w ogóle by nie miało aury Wielkiego Gatsby'ego. Zamieniając Long Island na Sopot tracimy bardzo dużo. Bez sensu.

Jest jeszcze trzecia droga, tak zwana uniwersalna, czyli abstrakcyjna - kostiumami i scenografią w ogóle nie określamy klasy społecznej ani geografii. Tej nie bierzemy pod uwagę, bo cały dramat (jak pisałem tydzień temu) polega na napięciach społecznych.

Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest połączenie obu płaszczyzn czasowo-przestrzennych. Gatsby odbywa się sto lat temu w USA i dzisiaj w Polsce równocześnie - tak jak przy lekturze: czytam dzisiaj, a historia jest dawna.

Gatsby jest Amerykaninem sprzed stu lat, a równocześnie Polakiem, który marzy o szczęściu, jakie umożliwiają pieniądze. Mieszka w Zegrzu, w Konstancinie, w Laskach czy w Sopocie - ale równocześnie sto lat temu na Long Island. Muszą więc istnieć równoległe płaszczyzny spektaklu, które opowiadają o różnych rzeczywistościach. Nazwy miejsc i ludzi odnoszą się do dawnej Ameryki, kostiumy są dzisiejsze i polskie. Scenografia opowiadać powinna jeszcze co innego, a muzyka jeszcze co innego. W ten sposób też unikamy głównego grzechu powtarzalności - nie ma sensu, żeby kostiumy powtarzały to samo, co światła, a te to samo co muzyka. Dążenie do spójności teatralnego świata jest w przypadkach adaptacji klasyki bardzo ograniczające, a wręcz niszczące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji