Artykuły

Moje prywatne "nagrody" ...i nagany

Pisałem niedawno w "Życiu Literackim" o granicach hierarchii artystycznych. Poprzednio mówiłem na ten temat w Opolu i Warszawie. Chodzi o to, że o rzetelną skalę wartości estetycznych bardzo trudno, a więc i o ustalenie "hierarchii", bez których się jednak... nie możemy obyć. Czasem jednak taka gra może być pouczająca, pobudzająca i zabawna. Dlatego próbuję korzystać z łamów "Za i Przeciw", by od kilku lat... rozdawać pod koniec teatralnego sezonu moje prywatne "odznaczenia" i "nagrody". Szkicujemy w ten sposób pewien, choćby subiektywny, obraz sytuacji.

Jeśli chodzi o osiągnięcia, zadanie ułatwił nam Maciej Prus kilku ostatnimi inscenizacjami. Przede wszystkim "Dziadami". Jako uczniak chodziłem z biciem serca na krakowskie spektakle, reżyserowane przez Sosnowskiego - wedle koncepcji Wyspiańskiego. W Podchorążówce zaleszczyckiej grałem w Scenie Więziennej. Współpracowałem po wojnie przy inscenizacji Romana Sykały. Dlatego każdą niefortunną innowację muszę odcierpieć. Otóż "Dziady" inscenizowane w Gdańsku przez Prusa (podobnie jak jego pracę nad "Nocą listopadową" w Teatrze Dramatycznym) tak oglądałem - jakbym na nowo dla siebie "odkrywał" siłę i wielkość arcydzieła, które - jak mi się zdawało - znam niemal na pamięć. Prus raz jeszcze udowodnił, że poszczególne części "Dziadów" stanowią nierozerwalną całość, dramatycznie narastającą. Można, jeśli się jest reżyserem tej miary, co Jerzy Kreczmar, wystawić Część Drugą i Czwartą, jako całość oddzielną. Wystawianie samej Części Trzeciej jest - zagubieniem rytmu. Prus nie tylko poszczególne Części połączył, ale i powiązał jednolitą przestrzenią sceniczną, klasyczną wspólnotą miejsca. Znalazł przy tym tak świetnego odtwórcę roli Gustawa - Konrada, o takiej technice i wyczuciu poezji, jak Henryk Bista.

* * *

Ułatwił nam też pewne zadanie warszawski Teatr Nowy, kierowany przez Mariusza Dmochowskiego. Dowiódł imponującego rozwoju. Dał takie spektakle jak "Horsztyński" (z rolami Dmochowskiego i Listkiewicza), "Opresję" Bardijewskiego, "Pułapkę" Wydrzyńskiego (wyborna czwórka wykonawców), "Żywego trupa", "Gniazdo głuszca" Różowa (misternie wydobyty dowcip, bystrość obserwacji). Czekamy na wznowienie tak pożytecznych spektakli "czytanych", które nam poprzednio objawiły wiele interesujących sztuk, np. "Misję" Bardijewskiego, "Badaczy" Janczarskiego, "Żyć trzeba" Joanny i Wacława Florkowskich, sztuki Lubkiewicz-Urbanowicz. Jeśli chodzi o polskie utwory współczesne, nagrodziłbym przede wszystkim "Kopciucha" Głowackiego (który w warszawskim Teatrze Powszechnym potwierdził talenty Bożeny Adamkówny, Bronisława Pawlika, Krzysztofa Majchrzaka i innych). Jest to nie tylko sztuka dobrze napisana, ale i porusza doniosłe zagadnienia psychologiczno-etyczne (krzywda dziecka, brutalne metody filmowców telewizyjnych, zjawisko "nagonki"). Zainteresowały mnie także dwie sztuki, zagrane w "Rozmaitościach" warszawskich - "Wesele raz jeszcze" Nowakowskiego i Krasińskiego oraz "Czarny romans" Terleckiego. Bronię, wbrew powszechnej niemal opinii, sztuki Kajzara "Trzema krzyżykami" (Warszawski Teatr Mały, nagrody aktorskie powinni otrzymać Siemion i Ziętkówna).

Wesołością, dowcipem, umiejętnością korzystania z obyczaju i języka ludowego ujęło widowisko Józefa Ponityckiego - "Wesele na Górnym Śląsku". Autor, bardzo utalentowany, dożył jeszcze premiery - ale zmarł tydzień później. Tym godniejsze uwagi są zasoby jego humoru, wesołości i werwy pisarskiej. Teatr Nowy w Zabrzu oraz "Zagłębia" w Sosnowcu zdobyły mocną pozycję w życiu artystycznym. "Wesele na Górnym Śląsku" triumfowało na tegorocznej Wiośnie Śląskiej. Powinna je zobaczyć i Warszawa. Jan Klemens, dyrektor z Sosnowca, znakomicie wyreżyserował spektakle sąsiedniego zespołu.

Z teatrów "mniejszych" miast wyróżnia się i Legnica, gdzie działa aktor i reżyser rodem z Krakowa, Janusz Sykutera. Bardzo dobrym spektaklem, inteligentnie przyjmowanym przez widzów jest "Kowal, pieniądze i gwiazdy" Szaniawskiego. Obok Płocka, gdzie Jan Skotnicki wystawił "Żeglarza", warszawskiego "Ateneum" i Czeskiego Cieszyna (Scena Polska), nieliczne to ośrodki, które pomyślały o twórcy "Murzyna" w dziesiątą rocznicę jego śmierci. Czarna niewdzięczność. Tym bardziej rażąca, że Szaniawskim pasjonuje się młodzież. Z licealistami w Zabrzu mogłem dyskutować o "Murzynie", którego wystawili, rozkoszując się - jakże aktualnym - dowcipem. Co do innego wybitnego pisarza, Jerzego Zawieyskiego - jedynie wrocławski Teatr Współczesny (kierowany przez Kazimierza Brauna) wznowił "Wysoką ścianę". Ze spektakli Witkiewiczowskich można wyróżnić "Kurkę wodną" w Warszawie, dzięki humorowi, dowcipowi, pomysłowości - i mimo zagubienia kilku motywów filozoficznych. Przybyszewską konsekwentnie wystawia warszawskie "Ateneum". W tym roku świetnie to zrobiono z "Rokiem 93".

Za poszukiwania pełne przenikliwości i ambicji nagrodziłbym cztery zespoły: warszawską "Ochotę" Haliny i Jana Machulskich ("Szaloną Gretę" Grochowiaka rozsławili i za granicą), Teatr Adekwatny Henryka Boukołowskiego i Magdy Wójcik ("Proces Joanny d'Arc"), Teatr im. Tuwima w Łodzi, który pięknie wystawił "Zawiszę Czarnego" i "Odprawę posłów greckich", jak również koszaliński "Dialog" Henryki Rodkiewicz, która ostatnio wystawiła "Wyzwolenie", zdobyła sympatię tego miasta, a sięgała i do Słowackiego ("Godzina myśli") i do Leśmiana ("Łąka") i antyku (Platon) i do renesansu (Erazm z Rotterdamu). Co się dzieje u Kantora - wie tylko zagranica i wtajemniczeni. Co u Grotowskie-go - chyba nikt.

Cieszy niewątpliwie poprawa sytuacji w Teatrze im. Wyspiańskiego w Katowicach (widziałem tam wyborny spektakl tak trudnego tekstu, jak "Co u pana słychać?" Kąkolewskiego). A także - powrót do formy krakowskiego Teatru im. Juliusza Słowackiego (świetna "Lilia Weneda", grana w reżyserii Krystyny Skuszanki, reżyserowany przez norweskiego reżysera spektakl sztuki Ibsena "Podpory społeczeństwa"). "Syrena" dała dobry "Trzeci program" Jana Pietrzaka, a także słusznie przypomniała Artura Marię Swinarskiego. Nagromadzenie znakomitych ról w pięknie zharmonizowanym przedstawieniu - to "Operetka" Gombrowicza w Teatrze Dramatycznym (Skaruch, Holoubek, Zapasiewicz, Obertyn, Dobrowolska). Teatr na Woli naprawił poprzednie "wpadki" repertuarowe, (np. "Do piachu") pięknym spektaklem "Fantazego". W warszawskim Teatrze Polskim ujmujący był spektakl "Henryka VI na łowach" (reż. Jerzy Rakowiecki) i śmiałej, przenikliwej sztuki Arata Abdulina "Trzynasty" (reż. August Kowalczyk, wyborne role Pietraszkiewicza, Bilewskiego i Ryszarda Nadrowskiego oraz Perzyńskiego w "Księciu Hamburgu" Kleista, z wyjątkiem "Lekkomyślnej siostry"). Mogłoby się więc wydawać - że nie jest najgorsza sytuacja w polskim teatrze. Ale nie ulegajmy złudzeniom. Najsłynniejsze i najrzetelniejsze teatry przeżyły takie nieporozumienia, jak "Tryptyk" Frischa, użyteczny wodewil reprezentujący wielką klasykę narodową na festiwalach, porno - nudę na scenie stołecznej, zupełne zapominanie o Claudelu i niemal całej literaturze francuskiej, porażki przy wystawianiu Szekspira i Fredry, manifestacje złej dykcji niepotrzebne adaptacje, łączenie funkcji reżysera, autora, scenografa i muzyka, co dało wyniki łatwe do przewidzenia, "renesans" niemieckiego ekspresjonizmu i turpizmu sprzed lat 50, powrót szmiry. Więc nagany można by rozdawać jeszcze hojniej... niż nagrody. Najbardziej niepokoi kapitulacja reżyserów, którzy się bawią w "superautorów", poprawiających arcydzieła i przyznają się w ten sposób do nieumiejętności posługiwania środkami... własnego warsztatu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji